Artur Długosz: Za wami runda jesienna. Jak byś podsumował dokonania Śląska Wrocław w pierwszej części sezonu?
Jarosław Fojut: - Na pewno było dobrze i było źle - jak to trener Lenczyk zawsze mówi. Na początku sezonu bardzo dobrze się zaczęło, myśleliśmy, że tak będzie dalej. Po prostu ta forma w spotkaniu z Jagiellonią Białystok i Cracovią pokazała, że naprawdę jesteśmy faworytami - czy inaczej - umiemy zdobyć wysoką pozycję i do tego umiemy grać ładnie w piłkę. Niestety zeszliśmy troszeczkę na ziemię po kilku porażkach z rzędu. Trzeba było zmienić trenera i po tych siedmiu czy ośmiu meczach coś zaskoczyło. Nie mówię, że to było dzięki zmianie trenera. Po prostu zaskoczyliśmy. Ta druga część zdecydowanie bardzo dobra. Osiem meczów bez porażki, cztery zwycięstwa. Uważam, że bardzo dobrze.
Sami byliście chyba tym zaskoczeni, że po tych dwóch spotkaniach nadeszła ta seria porażek. Poza meczem z Lechią Gdańsk czy Widzewem Łódź nie graliście mimo wszystko źle.
- No tak. Tak często jest właśnie w piłce, że jeżeli tak naprawdę dobrze się gra, a przegrywa się te mecze to to nic nie daje. Bo co to daje? Żadnych korzyści. Uważam, że teraz graliśmy niektóre bardzo brzydkie mecze, jak ten z GKS-em Bełchatów, z Ruchem Chorzów, a wygrywaliśmy te spotkania. To jest klasa drużyny. Często jest tak, że zespół gra ładnie, przegrywa, a po to się nie gra w piłkę nożną. Gra się po to, żeby wygrywać i zdobywać trzy punkty.
Jesteś obrońcą, na boisku widzisz to, co się dzieje przed tobą. Nie odnosiłeś wrażenia, że wtedy, kiedy przegrywaliście za bardzo szliście do przodu, nie myśleliście o obronie i przez to dostawaliście takie głupie bramki?
- To jest za prosta odpowiedź. To było bardziej złożone, a ja nie jestem od tego, aby oceniać co było błędem ani do tego, żeby to analizować. Teraz tak naprawdę mam czas wolny i nie zastanawiałem się nad tym co było nie tak, co było powodem tego, że graliśmy bardzo ładnie w piłkę, do przodu, kibicom się podobało i tak naprawdę przegrywaliśmy te mecze.
Przełomowym momentem dla Śląska była ta wygrana z Zagłębiem Lubin w derbach? Wtedy uwierzyliście w siebie, że nie jest z wami tak źle, jak się o was mówiło?
- My wiedzieliśmy, mówiliśmy sobie po tych wszystkich meczach: "chłopaki gramy dobrze, brakuje nam tego spotkania na przełamanie". Przyszedł ten mecz Zagłębiem Lubin, a ja bym powiedział, że tak naprawdę było to spotkanie z Wisłą Kraków, bo to był mecz na wyjeździe, gdzie w Krakowie nie jest łatwo.
Który powinniście wygrać patrząc przez pryzmat sytuacji Waldemara Soboty.
- Czy powinniśmy czy nie to też ciężko powiedzieć. Oni mieli 150 tysięcy wrzutek i szans na strzelenie bramki. My w ogóle nie kontrolowaliśmy tego meczu, a skończyło się jak się skończyło. To jest takie potwierdzenie tej tezy, że nie trzeba ładnie grać, żeby zdobywać punkty.
Żałujecie, że tego spotkania z Jagiellonią Białystok nie udało się teraz rozegrać?
- Tak, ja uważam, że tak. Uważam, że to Jagiellonia nie chciała rozegrać tego spotkania. To znaczy wiadomo, że cała kolejka była odwołana, ale pantoflową pocztą doszło do nas, że Jagiellonia nie chciała tego meczu, chciała nas uniknąć. Podejrzewam, że teraz nie ma drużyny w lidze która chciałaby z nami grać, bo przede wszystkim jesteśmy niewygodni dla rywali i zdobywamy punkty. Nie przegraliśmy ostatnich ośmiu meczów. Dla Jagiellonii jakikolwiek remis czy porażka nie byłby dobry. Żałujemy, że ten mecz się nie odbył, bo passa to passa i forma jakaś tam była, więc można było rozegrać i fajnie zakończyć tą... nie wiem czy powiedzieć udaną czy nie udaną... średnią rundę.
Jesteście drużyną, która chyba najlepiej w lidze ma opracowane stałe fragmenty gry.
- Jeszcze będąc w Boltonie, kiedy trenerem menadżerem był Sam Allardyce... On był świetnym taktykiem i świetnie podchodził do statystyk. Super nam to przekazywał. Mówił, że w całej Europie tak naprawdę ponad 60 procent bramek pada ze stałych fragmentów. To jest wszędzie. Nie licząc FC Barcelony, która strzeli bramkę po średnio sześćdziesięciu podaniach. W każdej akurat lidze tak jest. Nam to wychodziło. Mamy świetnie dogrywającego Sebastiana Milę, dobrze grających w górze Piotrka Celebana i Przemka Kaźmierczaka. To jest ważne. Umiemy wykorzystać swoje atuty.
Wasz dyrektor sportowy mówił, że będzie chciał, żeby co pół roku drużyna była wzmacniana. Czy wy między sobą rozmawiacie która pozycja powinna zostać wzmocniona?
- To nie jest nasza praca. Wiadomo, prywatne rozmowy są prywatnymi rozmowami. Tu nie powiem o czym rozmawiamy. Tak ogólnie, oficjalnie nie ma takich rozmów kto by nam się przydał, a kto nie. To jest praca dyrektora sportowego, trenera, żeby ściągać takich zawodników, żeby była rywalizacja i żeby ten zespół był lepszy.
Liczyłeś może na powołanie od Franciszka Smudy na te grudniowe mecze?
- Tak szczerze mówiąc to każdy, kto gra w piłkę liczy na to. Ja na razie liczyłem na to, żebym rozegrał w końcu całą rundę bez kontuzji. To mi się udało. To jest moim takim trochę sukcesem. Wiem, że to jest śmieszne, bo zawodnik powinien grać cały czas. Ja miałem niestety dużo kontuzji. Uważam, że przeszedłem taką granicę siedmiu meczów. Wszyscy się śmiali, że po siedmiu spotkaniach w rundzie zawsze miałem kontuzję. Teraz jakoś po tych siedmiu spotkaniach akurat ta forma troszeczkę wzrosła i uważam, że im więcej meczów będę grał tym lepiej. Jeżeli chodzi o powołanie do kadry Smudy to ja zawsze liczę na coś takiego, a czy zasługuję na to to już jest moja sprawa.
Z obrońcami mamy największy problem. Jeżeli zrobić przegląd drużyn polskich to na środku obrony nie ma za dużo typowych Polaków, którzy mogliby coś pokazać.
- Ja mam troszeczkę inne zdanie na ten temat - jeżeli chodzi o środkowych obrońców i w ogóle obrońców w Polsce. To jest tak samo, jak z naszą drużyną. Gdy na początku sezonu graliśmy fajnie do przodu narzekano na obrońców. Teraz, ostatnio, patrząc na te osiem spotkań wychodzi, że mamy bardzo dobrych obrońców i tracimy bardzo mało bramek. Zdarzyły się mecze na zero z tyłu z takimi drużynami jak GKS Bełchatów czy Wisła Kraków. To nie jest tak, że są słabi obrońcy. To jest bardziej złożony ogólnie element na to, żeby tak twierdzić. Jeżeli chodzi o to, to jest rywalizacja w polskiej lidze. Uważam, że ci obrońcy, którzy są teraz powołani do kadry - choć to nie jest pełna kadra - są bardzo dobrzy i zasługują na grę.
Liczysz, że poprzez grę w Śląsku Wrocław wypromujesz się na tyle, żeby w 2012 roku zagrać we Wrocławiu na mistrzostwach Europy?
- No tak. To tak jakbym zadał panu pytanie czy pan oczekuje, że dostanie propozycję z Marki. Oczywiście, że że byłby pan zadowolony i stara się robić jak najlepiej wszystko, żeby iść gdzieś dalej do przodu, nie zatrzymywać się w miejscu. Ja tam samo uważam, że gra w reprezentacji w 2012 roku to będzie krok do przodu i to bardzo duży i dążę do tego. Nie stoję w miejscu i nie chcę zatrzymywać się i cieszyć się tym, co mam teraz.
Cel postawiony wam przed sezonem to miejsce w pierwszej piątce. Patrząc na to, jak spłaszczona jest tabela wydaje się, że da się to osiągnąć.
- Oczywiście. Uważam, że tak samo jak Cracovia da radę jeszcze się utrzymać, tak samo my tak naprawdę mamy jeszcze szanse na bardzo wysoką pozycję w tabeli. Wszystko zależy teraz tylko od nas i czy uda nam się wytrzymać w tej serii.