Maciej Szmatiuk: Zabierzmy sztuczną murawę na wyjazdy

- Teraz po czasie można powiedzieć, że była to komiczna sytuacja. Poszedł lob nad Witkiem, ten piłki nie zdołał sięgnąć - komentuje Maciej Szmatiuk, który nawiązuje do kuriozalnej sytuacji z początku drugiej połowy meczu Arki z GKS-em Bełchatów. Gdynianie mogli mówić w tej sytuacji o dużym szczęściu. Piłka jednak do bramki nie wpadła, nie wpadła także w innych sytuacjach, tym samym gdynianie kolejne spotkanie zagrali na zero z tyłu.

Żółto-niebiescy dopisali jakże ważne trzy punkty do swojego dorobku. Zarówno trener, jak i piłkarze zdają jednak sobie sprawę, że styl tej wygranej pozostawia wiele do życzenia, ale liczy się efekt końcowy, czyli zwycięstwo. - Dla nas każdy mecz jest meczem walki. Najważniejsze są jednak punkty. Czy zwycięstwo to było wymęczone? - zastanawia się Maciej Szmatiuk. - Niby tak, gdyż nie było to łatwe spotkanie, ale z drugiej strony nie przypominam sobie, aby Bełchatów stworzył jakieś klarowne sytuacje strzeleckie. A to że mieli kilka strzałów...my też uderzaliśmy na ich bramkę. Pokazaliśmy ambitną grę, zaangażowanie. Bez tego ciężko myśleć o korzystnym wyniku. Poza tym zostaliśmy wynagrodzeni za konsekwentną grę. Graliśmy swoje do samego końca. W tzw. międzyczasie GKS odważniej zaatakował, na boisku przebywało kilku napastników, ale udało nam się dowieźć ten korzystny rezultat - odpowiada po chwili.

Arka zdobyła bramkę po skutecznie wykonanym rzucie rożnym. Piłkę zagrywał Filip Burkhardt, a w siatce umieścił ją Mirko Ivanovski. Kibice przyzwyczaili się, że w tego typu sytuacjach w polu karnym rywali często pojawia się właśnie Szmatiuk. - Dobrze, że trafił akurat Mirko. Fajnie by było, jakby za każdym razem strzelał ktoś inny. Wówczas przeciwnicy nie musieliby koncentrować się jednym zawodniku. Będą zdawać sobie sprawę, że w Arce jest kilku zawodników, mogących skutecznie sfinalizować stały fragment gry. Tego typu rozwiązania ćwiczymy na treningach - zauważa defensor żółto-niebieskich. - Nie ukrywam, że tak właśnie mieliśmy wykonywać stały fragment gry. Temu poświęciliśmy ostatnie dni przed meczem. Mieliśmy opracowanych kilka wariantów. Nie był więc to przypadek - dodaje.

11 z 12 punktów gdynianie zdobyli grając na sztucznej murawie Narodowego Stadionu Rugby. - Może będziemy zabierać sztuczną murawę na wyjazdy - śmieje się Szmatiuk. - Nie ukrywam, że przyzwyczailiśmy się już do gry na tego typu nawierzchni. Wiemy jak się na niej zachowywać. Wiosną nam ta gra nie wychodziła, ale teraz jest już dużo lepiej. Nauka nie poszła więc w las. Pamiętamy spotkania z poprzedniej rundy, że kto do nas nie przyjechał praktycznie wywoził stąd punkty. Wypada cieszyć się z faktu, że w Gdyni jest obiekt, na którym ciężko jest nam odebrać punkty - kontynuuje.

O piłkarskim szczęściu mogą mówić piłkarze Arki w sytuacji z początku drugiej połowy. Piłka najpierw minęła Witkowskiego, następnie odbiła się od Rozica, a także Brumy, ale ostatecznie nie trafiła pod nogi czyhającego tam napastnika gości. - Teraz po czasie można powiedzieć, że była to komiczna sytuacja - nie kryje filar gdyńskiej defensywy. - Poszedł lob nad Witkiem, ten piłki nie zdołał sięgnąć. Na linii bramkowej skakał Bruma, który nie zauważył Witkowskiego. Był tam jeszcze zresztą Rozić. Piłka odbiła mu się od głowy i zupełnie nie wiedział gdzie jest. Tam czyhał już napastnik, ale też się zamieszał. Generalnie kuriozum za kuriozum. Sytuacja warta pokazania w piłkarskich jajach. Cieszymy się jedna, że w tej sytuacji piłka nie wpadła do naszej bramki - opisuje całą sytuację Szmatiuk.

Komentarze (0)