Maciej Kmita: W mediach dużo mówiło się o Pana ewentualnej pracy w innych klubach polskiej ekstraklasy, niż Cracovia. Były inne propozycje?
Rafał Ulatowski: Powiem tak: jestem trenerem Cracovii. Strasznie się z tego cieszę. Jest to powód do dumy. Cracovia to najstarszy klub w Polsce i jej historia oraz tradycja mówią same za siebie. Ciężko mi mówić, kto mnie chciał, kto mnie nie chciał. Jak ktoś chciał postraszyć innego trenera, to mówił, że zatrudni Ulatowskiego. Nie chcę mówić o tych doniesieniach, że Śląsk, że Lechia, że Legia, że Wisła...Jestem w Cracovii.
Pracując w GKS-ie obserwował Pan inne drużyny ekstraklasy, w tym Cracovię. Jakie ma Pan zdanie na temat zespołu Pasów?
- Lubiłem grać z Cracovią. W minionym sezonie w GKS-ie wygraliśmy dwa razy z Cracovią. W jeszcze wcześniejszym wygraliśmy u siebie i przegraliśmy 0:1 w Krakowie. Jak się zastanowię... Teraz Cracovia zajęła 12. miejsce i walczyła o utrzymanie praktycznie do ostatnich minut. Nie można więc mówić, że tylko i wyłącznie to wina trenerów. Trzeba poszukać przyczyn. Może piłkarze nie mają ochoty do grania dla klubu? Więc tak, jak powiedziałem - szukam piłkarzy z pasją.
Zna Pan osobiście kogoś z obecnej kadry Cracovii?
- Nie znam jeszcze większości tych zawodników. Pracowałem z Sasinem, pracowałem z Golińskim. O Ślusarskim też wiele dobrego słyszałem i znam go stąd, że kiedy w klubie był Goliński, to "Ślusarz" zawsze się pojawiał koło niego (śmiech). Radka Matusiaka też znam, bo kiedy prowadziłem juniorów ŁKS-u, to on był w drużynie młodszego rocznika. Pozostałych nie znam. Najważniejszy będzie dla mnie pierwszy tydzień pracy tutaj, kiedy będę ich poznawał.
1 lipca otwiera się okienko transferowe. Przewiduje Pan zmiany w kadrze?
- Profesor Filipiak powiedział, że nie ukrywa, że wzmocnienia są konieczne. Pracujemy nad tym. Muszę jednak najpierw się przyjrzeć tym zawodnikom, którzy są. Ja już jestem trzecim trenerem w ciągu ostatniego roku i jeśli się okaże, że ja też powiem, że z niektórymi coś jest nie tak, to będą to już szóste oczy, które to mówią. Więc pewnie lepiej będzie i dla nich, i dla klubu, żeby się pożegnać. Jednak dopóki ja z nimi nie porozmawiam, nie będę niczego wyrokował.
Wiele kontrowersji wzbudziła ostatnio opinia Janusza Filipiaka na temat Piotra Polczaka i Marka Wasiluka. Prezes Cracovii stwierdził, że to najlepszy duet stoperów w lidze. Podziela Pan to zdanie?
- Są to piłkarze z potencjałem. Czy dzisiaj są najlepsi w Polsce? Pewnie inni trenerzy i inni prezesi tak będą mówić o swoich piłkarzach. Oni są na pewno materiałem na dużej klasy środkowych obrońców. Materiałem. Polczak grał już przecież w kluczowym meczu eliminacji do mistrzostw świata z Czechami w Pradze. Czy przypadkowy piłkarz zagrałby w takim meczu? Łatwiej jednak oczywiście się pracuje z zawodnikami, którzy już są ograni w lidze.
Problemem Cracovii w ostatnim sezonie była skuteczność. Nominalni napastnicy bardzo rzadko trafiali do siatki rywali...
- Bartek Ślusarski długi czas pauzował. Stoimy przed dużym znakiem zapytania w sprawie Owsjannikowa. Dużo kosztuje, a ile bramek strzelił w tej rundzie? Ja napastników zawsze rozliczam z bramek. Tyle i różnie mówi się o Dawidzie Nowaku, ale on strzelił te 9 bramek, z czego 6 w finalnej fazie sezonu.
W każdym klubie najlepszym dobrem są napastnicy. Ja podważam opinię o tym, że dobry zespół buduje się od tyłu. Dla mnie najważniejszym zawodnikiem jest napastnik. Jeśli mam dobrego snajpera, to on zawsze coś strzeli. Łatwiej nauczyć piłkarzy bronienia, przesuwania. Tak jak robi Mourinho, gdzie w Interze ośmiu piłkarzy było odpowiedzialnych tylko za destrukcję, ale z przodu był Milito, któremu wystarczyło kopnąć piłkę na wolne pole. Skarbem są napastnicy. Oni są najdrożsi, najważniejsi, bo dzięki nim są zwycięstwa.
Bez których zawodników nie wyobraża sobie Pan obecnie Cracovii?
- Obrona - Polczak. Pomoc - podoba mi się Klich. Wszyscy porównywali go ostatnio do Cetnarskiego, którego prowadziłem w Bełchatowie. Lubię takich młodych piłkarzy, którzy mają zadatki na to, żeby w przyszłości dobrze grać w piłkę. Jest Ślusarski, jest Matusiak, jest Goliński, jest Mierzejewski, którego powołuje trener Smuda, a on nie stawia na przypadkowych gości. Jest Sacha, jest Baran. Jest rywalizacja Cabaja i Merdy. Jest Suworow, czyli reprezentant Mołdawii. Jak się tak wymienia, to widać, że na polską ligę to istotne nazwiska.
Pracował Pan na Islandii, z Czesławem Michniewiczem stworzył skuteczny duet trenerski i asystował Pan Leo Beenhakkerowi przy reprezentacji Polski. Który okres jest dla Pana najcenniejszy?
- Okresem, który zmienił moje podejście do tego wszystkiego, co się dzieje była współpraca z trenerem Beenhakkerem. Rzadko spotyka się na swojej drodze człowieka, który jest tak doświadczony. Leo od czterdziestu lat pracuje na najwyższym poziomie trenerskim. Ja nawet nie mam tylu lat. Starałem się czerpać z tego jak najwięcej. Widzę dzięki temu w sobie zmianę, jeśli chodzi o aspekty psychologiczne, mentalne. Wiem, czego chcę w życiu. Spotkanie z Leo było dla mnie przełomem.
Co dokładnie wyniósł Pan ze współpracy z Beenhakkerem?
- Pewność siebie. Cel, do jakiego się zmierza i jak go osiągnąć. Wygrać i przegrać jest łatwo. Nie ma trenerów, którzy tylko wygrywają. Wszyscy chwalą teraz Mourinho, a przecież on wydał w sumie 500 milionów euro na transfery. W Chelsea ostatecznie Abramowicz nie rozwiązał z nim kontraktu. Wyrzucił go. Każdy z tych wielkich też ma upadki i wzloty. Czytam teraz opracowanie o socjologii piłki nożnej. Kobieta z jednego z angielskich uniwersytetów mówi w nim, że każdy trener zaczynając pracę, jest sześć meczów od zwolnienia. Nie czarujmy się. Jeżeli ktoś ma sześć porażek pod rząd... Powiem tak, chcę poprowadzić jakiś mecz na tym nowym stadionie, a on dopiero zostanie oddany do użytku pod koniec września... (śmiech). Nie po to tu przychodzę, by bać się, że zespół będzie źle grał, czy przegrywał swoje mecze.
W dorosłej piłce samodzielnie pracował Pan w klubach "państwowych". Praca w Cracovii, współpraca z prof. Filipiakiem to jakby nowość.
- Pracowałem z Antonim Ptakiem w Międzynarodowym Centrum Szkolenia Piłkarzy w momencie, kiedy pojawił się tam pierwszy rzut brazylijski. Wiem co to znaczy pracować z prywatnym właścicielem, który wykłada własne pieniądze. W Lubinie i Bełchatowie pracowałem w klubach zarządzanych przez spółki Skarbu Państwa. Miałem prezesów, którzy nie ingerowali w to, co się dzieje z zespołem. Tu natomiast widzę, że pan profesor jest pasjonatem. Daje swoje środki i ma pełne prawo do swojego punktu widzenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze będziemy się zgadzać, ale na pewno jednak znajdziemy nić porozumienia.
Wspomniał Pan, że z Tomaszem Rząsą (nowym dyrektorem sportowym Cracovii, za którego namową Ulatowski trafił do Pasów - przyp. red.) spotkaliście się ponad 20 lat temu w meczu mistrzostw Polski juniorów. Przebieg jego kariery jest powszechnie znany, a Pana?
- Byłem środkowym pomocnikiem, ale w porównaniu z nim żadnej kariery nie zrobiłem. Jednak ja się tego nie wstydzę. Nie wszystkim jest to dane. Grałem w juniorach Łódzkiego Klubu Sportowego, jeden okres przygotowawczy przepracowałem z pierwszym zespołem, a później wyjechałem na studia do Gdańska i grałem w Bałtyku Gdynia. Byłem jeszcze na Islandii, gdzie balansowałem między pierwszą, a drugą ligą.
Pamięta Pan nazwy islandzkich drużyn? Dla Polaków są skomplikowane...
- Þrottur Reykjavík, Leiknir Fáskrúðsfirði. Teraz też wybuchł przecież wulkan: Eyjafjallajokull (Ulatowski wypowiada bez żadnego zająknięcia - przyp. red.). Moje dwie córki urodziły się na Islandii. Moja partnerka życiowa, Bina jest Islandką. Język islandzki jest u mnie w domu na bieżąco.
Wznawiacie treningi 21 czerwca. Ma Pan więc jeszcze trzy tygodnie na odpoczynek...
- Po czym odpocząć? Po 13 meczach? Tylko 8 miesięcy gramy w piłkę. Nie ma po czym odpoczywać.