Paweł Kapsa: Nie było kunktatorstwa

- Z jednej i z drugiej strony nie było kunktatorstwa. Oba zespoły chciały wygrać - tłumaczył przyczyny dobrego widowiska na stadionie przy Oporowskiej Paweł Kapsa. Jego Lechia Gdańsk ostatecznie wygrała jednak ze Śląskiem Wrocław 2:1 i sprawiła, że nastroje we Wrocławiu nie są najlepsze. - Mecz był wyrównany, ale to my byliśmy o jedną bramkę lepsi, na co wskazuje końcowy rezultat - stwierdził.

- Fatalnie dla mnie rozpoczął się ten mecz, bo pierwszy strzał na bramkę zakończył się golem w piątej minucie. Zastanawiałem się jak to się dalej potoczy, ale z biegiem czasu było już lepiej - opisywał początkowe fragmenty spotkania były bramkarz KSZO Ostrowiec. Już jeden z pierwszych ofensywnych wypadów WKS-u zakończył się golem Łukasza Madeja, który wykończył akcję Vuka Sotirovica i Piotra Ćwielonga. Wtedy wydawało się, że po takim początku zwycięstwo gospodarzy jest oczywistością. Czy golkiper gości mógł zrobić coś więcej by uratować swoją drużynę? - Ciężko powiedzieć. To była piąte minuta, a wcześniej nie miałem jej jeszcze w rękach - stwierdził i dodał: - Przesunąłem się w lewo i dostałem strzał w prawo. Na pewno była to trudna sytuacja i nie chcę jej na gorąco oceniać.

Tak jak zwycięstwo ucieszyło lechistów, tak samo wynik pojedynku zasmucił miejscowych, dla których byłą to druga porażka z rzędu poniesiona na własnym terenie. - Śląsk na pewno chciał wygrać to spotkanie, zwłaszcza że tydzień temu przegrali u siebie z Jagiellonią. W końcu gdzie zdobywać punkty jak nie na własnym stadionie? - stwierdził Kapsa, który zauważył jednak pewną ciekawostkę. - My jednak jesteśmy zaprzeczeniem tej zasady, bo mamy więcej zwycięstw i punktów zdobytych na wyjeździe niż na własnym obiekcie i dzisiaj udowodniliśmy, że obce boiska nie są nam straszne - zaznaczył. Rzeczywiście - z 31 punktów zdobytych przez Lechię, 18 oczek podopieczni Tomasz Kafarskiego przywieźli ze stadionów rywali.

Pierwsze wiosenne zwycięstwo gdańszczan było po części efektem dobrej dyspozycji golkipera przyjezdnych. Popis umiejętności dał zwłaszcza w drugiej połowy, gdy małą wojnę stoczył z nim Sotirovic. Najpierw Serb dwukrotnie przegrał pojedynek oko w oko z byłym bramkarzem polskiej młodzieżówki, a parę minut później Kapsa pewnie wybił na róg jego potężną bombę z rzutu wolnego. - Vuk to jest groźny zawodnik, ma soczyste uderzenie. Na pewno strzeli jeszcze nie jedną bramkę czy to z bliska czy daleka - powiedział. Swojego podopiecznego chwalił także na pomeczowej konferencji trener Kafarski. - Paweł jest naszym bardzo pewnym punktem. Po odejściu Mateusza zwiększył mu się jeszcze komfort gry, chociaż kiedyś trzeci, a obecnie drugi bramkarz, Sebastian Małkowski bardzo napiera - komplementował bramkarza opiekun Lechii. Dla szkoleniowca gości to jednak nie golkiper był głównym architektem sobotniego sukcesu. - Nie wymieniałbym go jako głównego bohatera, bo na pochwały zasłużył cały zespół - wszyscy zawodnicy, którzy pojechali na ten mecz. Należą im się duże słowa uznania - stwierdził.

Teraz przed zawodnikami z Pomorza trzy mecze z Wisłą Kraków - dwa w Pucharze Polski i wyjazdowy pojedynek w lidze. - Śmiejemy się, że mamy teraz trójmecz z Wisłą - mówi z uśmiechem Kapsa. Rywal wydaje się przechodzić cięższy okres, ale golkiper twierdzi, że i tak przed lechistami stoi trudne wyzwanie. - To zawsze jest mocny zespół i mistrz Polski, bez względu na to czy jest w kryzysie czy nie. Na pewno jest to groźna drużyna i zawsze ciężko jest z nią o punkty - powiedział i dodał: - Wiadomo jednak, że na boisko wychodzi się by o nie walczyć i wygrywać.

Komentarze (0)