Reprezentacja Polski rusza do walki o awans do MŚ 2026. W poniedziałek podopieczni Michał Probierz rozpoczną zgrupowanie przed meczami z Litwą (21.03) i Malta (24.03). Tym razem selekcjoner nie zaskoczył powołaniami. Wydarzeniem jest powrót do kadry po rocznej przerwie Matty'ego Casha.
Co ciekawe, wśród 25 powołanych piłkarzy, jest tylko dwóch zawodników klubów PKO Ekstraklasy: czwarty bramkarz Bartosz Mrozek z Lecha Poznań i Mateusz Skrzypczak z Jagiellonii Białystok. Pierwotnie na liście był jednak tylko Mrozek - obrońca mistrza Polski został dowołany w miejsce kontuzjowanego Sebastiana Walukiewicza.
Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty: Mimo historycznego awansu Jagiellonii i Legii do ćwierćfinału Ligi Konferencji w reprezentacji Polski mamy tylko jednego zawodnika tych klubów.
Dariusz Dziekanowski, 63-krotny reprezentant Polski: W zespołach, które odnoszą jakiś sukces pierwszy raz od 54 lat, brakuje wyróżniających się Polaków. Krajowi zawodnicy powoływani wcześniej przez trenera Michała Probierza teraz nie łapią się nawet do szerokiej kadry. Mówimy o Maximillianie Oyedele'u, Bartoszu Kapustce, Pawle Wszołku albo Tarasie Romanczuku. Powołania dla Mateusza Skrzypczaka spodziewałem się w pierwszym rzucie, a nie awaryjnie.
ZOBACZ WIDEO: Połączenie akrobatyki z futbolem. Takie gole to rzadkość
To pokazuje, że nie potrafimy promować polskich zawodników nawet na najniższym szczeblu europejskich pucharów i musimy posiłkować się przeciętnymi obcokrajowcami. Nie należy jednak w tej chwili umniejszać polskim drużynom awansu - niewątpliwie trzeba się cieszyć, że będziemy rywalizować z Chelsea i Betisem, aczkolwiek nie widzę powodów do hurraoptymizmu.
Nie brakuje głosów, którzy studzą nastroje po awansie Legii i Jagiellonii z uwagi na to, że rywalizują w najmniej prestiżowych rozgrywkach pucharowych.
Na pewno sukcesu Jagiellonii i Legii nie można przyrównywać do osiągnięć sprzed ponad 50 lat, gdy klub z Warszawy czy Górnik Zabrze liczyły się w Lidze Mistrzów. Nawet za moich czasów graliśmy z wielkimi zespołami pokroju Interu albo węgierskiego Videotonu, który w 1985 roku potrafił awansować do finału ówczesnego Pucharu UEFA, gdzie przegrał z Realem Madryt. Oceniając więc postawę polskich drużyn, potrzebujemy troszeczkę umiaru. Należy się cieszyć, że wygrywamy - nawet ze średniakami.
Dobrze, że kluby wreszcie pokazały się w Europie i potrafią rozstrzygać rywalizację z przeciętnymi zespołami na swoją korzyść, ale nie wpadałbym z tego powodu w euforię. To dobry start, lecz polskie drużyny powinny przynajmniej występować w Lidze Europy. O Lidze Mistrzów każdy może marzyć. Cieszmy się, że w przyszłym sezonie więcej drużyn dostanie szansę gry w europejskich pucharach. Szkoda tylko, że te wygrane mecze, które doprowadziły nas do awansu, to nie były spotkania z naprawdę liczącymi się drużynami. Pewnie zastanawialibyśmy się, czy z takimi zespołami warto grać w meczach towarzyskich.
Trudno mieć pretensje do trenera Probierza o małą liczbę powołań z Ekstraklasy. W najlepszych polskich klubach pierwszoplanowymi postaciami są obcokrajowcy.
Trener Probierz - sam prowadząc jeszcze Cracovię - niewystarczająco korzystał z polskich zawodników, by teraz znaleźć się w innej sytuacji. Dotychczasowe nominacje z naszej ligi w jego wykonaniu należy określić słabymi. To były tylko epizody, w których później zabrakło ciągłości.
Jakie kroki pana zdaniem należy podjąć, by o sile polskich drużyn stanowili krajowi zawodnicy?
Usprawnić szkolenie i udowodnić, że utworzone akademie w końcu spowodują, że nie trzeba będzie bazować na przeciętnych zawodnikach spoza kraju. Jestem za tym, by ściągać jednego, dwóch piłkarzy, którzy będą się wyróżniać. Być może warto wprowadzić jakieś regulacje w tym zakresie. Otwierałbym drzwi dla dobrych albo bardzo dobrych piłkarzy, ale zamknął je dla przeciętniaków. Piłkarzy zagranicznych jest po prostu zbyt dużo, wystarczy spojrzeć nawet na ławki rezerwowych.
Polskie akademie chwalą się, że od kilku lat mają stworzone doskonałe warunki. Na ich funkcjonowanie wydano ogromne pieniądze. Tymczasem nadal mamy problem, by wprowadzać polskie talenty do lokalnych zespołów.
Czyja to wina?
Słyszymy, że agentów, bo w wieku 18-19 lat Polacy wolą wyjeżdżać za granicę. Ja powiem, że klubów, bo nie potrafią zatrzymywać piłkarzy i przedstawić im atrakcyjnego planu kariery. W ostatecznym rozrachunku młodzi zawodnicy wolą wskakiwać w samolot przy pierwszej lepszej okazji, jak usłyszą, że dostaną szansę.
Tymczasem gdyby dojrzewali piłkarsko u nas w kraju, wyjeżdżaliby zdecydowanie lepiej przygotowani. Wynikająca z tego korzyść byłaby obustronna - i dla klubów, i dla samych zawodników. Dziś piłkarze, zamiast zostać w kraju i pokazać się w europejskich pucharach, wolą jechać za granicę i akceptować oferty przeciętniaków albo bijących się o utrzymanie w wyższych ligach.
Zaczynamy eliminacje MŚ 2026. Do kadry wraca Matty Cash. Czy możemy powiedzieć: "nareszcie!"?
Faktem jest, że doskwierały mu kontuzje, ale trzeba też mieć świadomość, że jest ważnym ogniwem klubu liczącego się w Premier League, który w dodatku awansował do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Biorąc pod uwagę ten fakt, dziwne że nie dostawał więcej szans w naszej kadrze.
Zarówno trener, jak i inne osoby kierowały w jego stronę wiele zarzutów, według mnie bezsensownych. Boisko to nie jest panel dyskusyjny. Pewne zwroty, niezbędne do wykorzystania na boisku, da się przyswoić w godzinę. Jeśli Cash będzie prezentował taki poziom jak w Aston Villi, powinien grać w podstawowej jedenastce. Ewentualna bariera językowa nie ma tu żadnego znaczenia, skoro jest pełnoprawnym reprezentantem Polski.
Przed nami mecze z Litwą i Maltą. Takie spotkania po prostu trzeba wygrywać.
Tak jak Chelsea z góry patrzy na Legię, tak samo my powinniśmy spoglądać na Litwę i Maltę.
Dopuszcza pan do siebie myśl, że możemy stracić choćby punkt?
W piłce wszystko jest możliwe, ale jesteśmy zdecydowanymi faworytami. Mamy jednak w pamięci problemy z Mołdawią. Mimo wszystko jestem optymistycznie nastawiony.
rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty