"To jest katastrofa". Jego pierwszy trener zginął od rosyjskiej rakiety

Getty Images / Jonathan Moscrop / Na zdjęciu: Bohdan Wjunnyk
Getty Images / Jonathan Moscrop / Na zdjęciu: Bohdan Wjunnyk

- Mój pierwszy trener prowadził trening z dziećmi. Kazał im iść do schronu, a sam chciał jeszcze pozbierać piłki. Nie zdążył uciec, zginął od rosyjskiej rakiety - opowiada nam ukraiński piłkarz Lechii Gdańsk Bohdan Wjunnyk.

Bohdan Wjunnyk podpisał kontrakt z Lechią Gdańsk 6 marca, gdy zespół był jeszcze w I lidze. Nie pomógł jednak w awansie, ponieważ nie mógł być zarejestrowany z przyczyn proceduralnych. Zadebiutował dopiero 19 lipca, już w PKO Ekstraklasie. Dziś jest najlepszym strzelcem zespołu, choć cztery zdobyte bramki raczej nikogo na kolana nie rzucają.

W rozmowie z WP SportoweFakty mówi o tym, że jeszcze nigdy nie spotkał się z takimi problemami finansowo-organizacyjnymi, jakie zastał w Gdańsku. Opowiada też, jak jego pierwszy trener zginął od rosyjskiego pocisku podczas treningu z dziećmi. Dodajmy, że cała rozmowa została przeprowadzona w języku polskim, którego Wjunnyk nauczył się bardzo szybko.

Tomasz Galiński, WP SportoweFakty: Często rozmawiacie w szatni na temat zamieszania wokół Lechii i zawieszonej licencji?

Bohdan Wjunnyk, ukraiński napastnik Lechii Gdańsk: Nie jest to mój ulubiony temat, ale prawdą jest, że jest on poruszany u nas w szatni. Trenujemy ciężko, czekamy na mecz, a i tak do końca nie wiemy, na czym stoimy.

Spotkałeś się z czymś takim w poprzednich klubach?

Nie. Pierwszy raz doświadczam takich rzeczy.

Klub jest z wami na zero?

Można tak powiedzieć.

ZOBACZ WIDEO: Przeniósł się do nowego klubu. Na miejscu czekała na niego legenda

Czyli jest lepiej niż było?

Tak.

Można się w pełni skupić na piłce, gdy codziennie dochodzą nowe informacje - nazwijmy to - niezbyt pozytywne w kontekście Lechii?

Nie będę kłamać i mówić, że wszystko jest dobrze. Jesteśmy profesjonalistami, skupiamy się na piłce, ale też patrzymy na to, co się dzieje. W życiu dużo zależy od małych rzeczy i nie możesz się w pełni skoncentrować na piłce, gdy słyszysz te wszystkie informacje. To były ciężkie miesiące.

Lechia się utrzyma? Jesteście na przedostatnim miejscu w tabeli i tracicie cztery punkty do bezpiecznej strefy. Mało i dużo.

Jeśli ktoś spojrzy na tabelę, to faktycznie sytuacja jest zła, ale strata punktowa nie jest duża. Mogło być znacznie gorzej. Po trzech-czterech zwycięstwach może się okazać, że nagle jesteśmy w środku stawki.

Co się zmieniło po przyjściu trenera Johna Carvera?

Na początku wydawało mi się, że zmiany nie są duże i tak też się wypowiadałem, ale po tych paru tygodniach wspólnej pracy zauważyłem, że różnica jest znacznie większa. Inaczej wygląda to w treningu, inaczej w szatni. Patrząc na całe to zamieszanie z licencją i wszelkie tematy poza piłkarskie, to bardzo podoba mi się atmosfera, która teraz jest wewnątrz zespołu.

Byłeś zaskoczony zwolnieniem Szymona Grabowskiego? Jak na to patrzysz z perspektywy czasu?

Nie chcę mówić, że to trener Grabowski był wszystkiemu winny. Piłka nożna jest sportem drużynowym i nigdy winy nie ponosi jedna osoba. Po prostu znaleźliśmy się w trudniejszym okresie i prezes podjął taką, a nie inną decyzję. Na koniec za wyniki odpowiada trener.

"Najlepszy strzelec zespołu". To brzmi dobrze, ale zdobyłeś tylko cztery bramki. Z jednej strony mało, prawda? Z drugiej nie miałeś zbyt wielu sytuacji.

To prawda, nie mam czterech-pięciu sytuacji w każdym meczu. Staram się pomagać drużynie i wykorzystać maksimum z tego, co uda się wykreować.

Podpisałeś kontrakt z Lechią 6 marca, a zadebiutowałeś dopiero 19 lipca, już w kolejnym sezonie. Dlaczego?

Tak właśnie było w tej sytuacji. Zerwałem kontrakt i Szachtar wniósł pozew, a z tego powodu nie mogłem zostać zarejestrowany do czasu wyjaśnienia okoliczności.

Pamiętam, że Szachtar wydał wtedy oświadczenie, że tak tego nie zostawi i wkroczy na drogę sądową. Twierdzili, że negocjowałeś z Lechią za ich plecami.

Nie było to miłe. Tylko rodzina i najbliżsi znajomi rozumieli moją sytuację. Nie mogłem grać, nie mogłem trenować. Znalazłem się w trudnym położeniu. Nie podobało mi się to, bo sam jestem pozytywnym człowiekiem, lubię pomagać innym i chciałbym, żeby w
stosunku do mnie ludzie zachowywali się podobnie. Szachtar zachował się bardzo źle i nie miałem innego wyjścia. Musiałem odejść.

Byłeś odstawiony od zespołu, nie pojechałeś na obóz. Jak to wyglądało?

Wszystkiego dowiadywałem się z internetu. Byłem u swojej rodziny w Szwajcarii na wakacjach. Przeprowadziliśmy się tam po wybuchu wojny. Zadzwonił do mnie dyrektor sportowy Szachtara i powiedział, żebym nie przyjeżdżał na obóz, bo dowiedział się, że niby rozmawiałem z Lechią. Powiedziałem: w porządku, będę czekał. Zgodzili się, żebym odszedł, ale później zmienili zdanie. Chcieli mnie wypożyczyć do Lechii, a jednocześnie miałbym przedłużyć kontrakt z Szachtarem aż o cztery lata. A ja nie chciałem wiązać się na tak długo, biorąc pod uwagę, że miałem jeszcze 1,5-roczną umowę. Byłem zszokowany, wyszła trochę nienormalna sytuacja. Mówiłem im wprost: chcę odejść do Lechii. Nie podpiszę z wami.

Rozmawialiśmy tygodniami i w końcu wrócili z inną propozycją: przedłuż z nami o rok, a my cię wypożyczymy, ale bez opcji wykupu. Też się nie zgodziłem. Wtedy postawili mnie w sytuacji: podpisuj albo już u nas nie zagrasz. Czekaliśmy trzy dni, porozmawiałem z prawnikiem i podjęliśmy decyzję o rozwiązaniu kontraktu z winy klubu. I co? Dosłownie pół godziny później z internetu dowiedziałem się, że jestem najgorszy. Od razu poszli do mediów i zrobili ze mnie winnego. Nie był to dla mnie najprzyjemniejszy okres w życiu.

Z Lechią masz kontrakt do 30 czerwca 2028 roku. A gdzie siebie widzisz w przyszłości?

Moim marzeniem jest AC Milan. To klub, któremu kibicuję od dziecka i chciałbym kiedyś w nim zagrać. Ciekawym przeżyciem byłaby też Premier League. Według mnie jest tam najwyższy poziom.

Pochodzisz z Charkowa i pewnie ciężko ci się patrzy na to, jak wygląda to miasto po wybuchu wojny. Masz tam znajomych? Jesteś w kontakcie z osobami, które zostały na miejscu?

Wszyscy jesteśmy już tym zmęczeni. Mój Charków jest oddalony od rosyjskiej granicy o 40 kilometrów. Codziennie słyszę o latających rakietach, wybuchach. To jest katastrofa. Dzielnica, w której się wychowałem jest całkowicie zrujnowana, nie mówiąc o szkole czy boiskach, gdzie się grało za małolata. Przykro się na to patrzy. Niektórzy moi znajomi cały czas tam mieszkają i jakoś się trzymają. Jestem z nich dumny.

Na początku 2022 roku zginął mój pierwszy trener. Prowadził trening z dziećmi i rozległ się alarm bombowy. Kazał dzieciakom jak najszybciej udać się do schronu, a sam chciał jeszcze pozbierać sprzęt, piłki. I nie zdążył wrócić. Obok niego spadła rakieta. To był dla mnie cios i najgorsze, co się mogło wydarzyć. Dom odbudujesz, szkołę i boiska też, ale życia nie zwrócisz.

Macie w szatni Lechii paru zawodników z Ukrainy. Często poruszacie temat wojny?

Nie da się uciec od tego tematu, ale rzadko rozmawiamy. Wiemy, że nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Możemy jedynie czekać i ewentualnie pomagać w miarę możliwości ludziom w potrzebie.

Wiadomo, że piłka nożna wtedy przestaje się liczyć, ale dziwnie się patrzyło na mecze ligi ukraińskiej. Graliście przy pustych trybunach, był alarm bombowy i trzeba było się schować.

Trudno było grać pod względem psychicznym, ponieważ mieliśmy porównanie z Ligą Mistrzów. Ale zrozumieliśmy, że musimy grać, aby ukraińska piłka nożna mogła żyć.

Doświadczyłeś takiego meczu, że musieliście uciekać do schronu?

Na mecze Ligi Mistrzów trzeba było jechać 15–20 godzin, a na Ukrainie wychodzisz na rozgrzewkę, zaczynasz mecz i po trzech minutach musisz uciekać, bo włączył się alarm. Czekasz półtorej godziny w szatni, wychodzisz, znowu krótka rozgrzewka. I możesz grać taki mecz przez pięć godzin.

Nie myśleliście, żeby powiedzieć: dajmy sobie spokój z tym graniem, bo to nie ma sensu?

Gdybyśmy nie chcieli grać, to piłka nożna na Ukrainie przestałaby istnieć. Po drugie, to jest nasz zawód. Poświęciłem całe swoje życie piłce. Oczywiście mógłbym być taksówkarzem albo pójść do innej pracy, ale wyszedłem z założenia, że muszę robić to, co umiem najlepiej, czyli grać w piłkę. Skoro była decyzja, że gramy, to nie protestowałem.

rozmawiał Tomasz Galiński, WP SportoweFakty