14 grudnia Micheil Kawelaszwili został oficjalnie wybrany prezydentem Gruzji. Nie było innego wyjścia, bo był on jedynym kandydatem. Przy okazji to zaufany człowiek miliardera, który dosłownie kupił sobie Gruzję, Bidziny Iwaniszwiliego. To biznesmen, którego majątek jest szacowany na 7,6 miliarda dolarów. To niemal 1/4 PKB całej Gruzji.
Od 2012 roku Iwaniszwili niepodzielnie rządzi Gruzją. Bidzina to człowiek, który lubi władzę. Ale woli ją sprawować z tylnego siedzenia. Był premierem przez rok, lecz później usunął się w cień. Obecnie nie jest nawet prezesem swojej partii, ale nie ma wątpliwości, że to on podejmuje wszystkie decyzje. Jak to robi? Potrzebuje do tego posłusznych sobie ludzi. Takich jak Michaił Kawelaszwili.
Były piłkarz w 2016 roku został posłem z ramienia Gruzińskiego Marzenia. W 2022 roku po napaści Rosji na Ukrainę zdecydował się założyć partię Moc Ludu. To tak naprawdę pionki Iwaniszwilego, którzy teraz, kiedy proeuropejska opozycja odmawia uznania wyniku wyborów, będą pełnić rolę sankcjonowanej opozycji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wow! Fantastyczna przewrotka w Brazylii
Atmosfera w Gruzji w ostatnich tygodniach jest napięta. W kraju zarzuca się, że wyniki wyborów zostały sfałszowane. Wyborcy protestują przeciwko Kawelaszwiliego i to w nietypowy sposób. A to grają w piłkę przed budynkiem parlamentu w Tbilisi, a to pokazują politykowi czerwoną kartkę.
Kawelaszwili to bowiem były piłkarz i reprezentant kraju. W swoich najlepszych sportowych czasach był napastnikiem Manchesteru City. Przez 1,5 roku zagrał w 28 spotkaniach, ale strzelił tylko trzy bramki. Brakowało mu skuteczności, a na tak wysokim poziomie bez instynktu strzeleckiego nie miał czego szukać. Grał również w Szwajcarii. Tam był zawodnikiem FC Zurych i Grasshoppers Zurych.
Dodajmy, że prezydenta wyłaniało kolegium elektorów, a nie zwykli obywatele. Składa się ono zaledwie z 300 osób i skonstruowane jest tak, by większość miało w nim Gruzińskie Marzenie. Dokładnie 211 z 300 uprawnionych to nominaci tego ugrupowania. Proeuropejska opozycja zbojkotuje wybory, bo uważa, że wyniki październikowych wyborów parlamentarnych zostały sfałszowane. Połowa elektorów to właśnie parlamentarzyści.