Jeśli jakiś kibic gdzieś na świecie chciałby, żeby mu podać definicję pojęcia "radość z gry", to odpowiedź byłaby prosta: włącz, stary, pierwszą połowę meczu FC Barcelony z Espanyolem i ciesz się w najlepsze! Ba! Rozkoszuj się spektaklem!
Barca grała tak efektownie, na takim luzie i z taką pewnością siebie, że same nasuwały się porównania nawet do genialnego zespołu Pepa Guardioli, który podbijał świat tiki-taką. Drużyna Hansiego Flicka potrafi grać ostatnio tak, że nikt nie pyta o to, czy wygra, tylko jak wysoko wygra.
I klasa rywala ma tu niewielkie znaczenie. Bo skoro lanie dostali ostatnio przeciwnicy tacy jak Bayern (4:1) i Real (4:0), to co dopiero mają powiedzieć maluczcy LaLiga. Choćby taki Espanyol właśnie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Hat-trick to jedno. To trafienie można oglądać bez końca!
W niedzielne popołudnie lokalni rywale Dumy Katalonii bardzo udanie odegrali w tym spotkaniu rolę tła. Na wiele więcej nie było ich stać. Choć uczciwie trzeba przyznać, że aż trzy razy wbijali piłkę do siatki gospodarzy, ale za każdym razem VAR był dla nich niemiłosierny.
Bo mecze z Barceloną ostatnio wyglądają tak, że nie chodzi o to, jak ty zagrasz czy jak mocno się postawisz. Decydujące jest to, jak kompletnie zagra Barcelona. Z Espanyolem miała świetną pierwszą połowę (3:0) i nudną drugą. Ale nawet wówczas odnosiło się wrażenie, że to bardziej kwestia rozkojarzenia gwiazd FCB niż zasługa piłkarzy Espanyolu.
Pod wodzą Hansiego Flicka Barca zrobiła gigantyczny postęp. Nie tylko jako drużyna, ale również indywidulanie: piłkarz po piłkarzu. Dotyczy to niemal wszystkich. Od bramkarza Inakiego Peni (nad czym akurat jako rodacy Wojtka Szczęsnego trochę bolejemy) po wysuniętego napastnika Roberta Lewandowskiego.
I temu przypadkowi warto przyjrzeć się dokładniej.
Metamorfoza Roberta jest niesamowita. Wystarczyło tylko tyle, by do FC Barcelony dołączył były trener Roberta w Bayernie, a "Lewy" znów wygląda na boisku jak w najlepszych swoich czasach w Monachium.
Jest silny fizycznie, pewny siebie i - przede wszystkim - piekielnie skuteczny. Wróciła do niego ta nieprawdopodobna łatwość w zdobywaniu goli, która cechuje tylko największych: co kopnie w kierunku bramki, wszystko wpada do siatki.
Sezon w klubie ma imponujący. Już przed niedzielnymi derbami Barcelony miał w 14 spotkaniach aż 17 bramek i dwie asysty. Tym razem swojego dorobku nie powiększył, to nie był mecz "pod niego". A i tak te liczby pokazują, że Robert to obecnie "potwór skuteczności".
Oczywiście z jednym wyjątkiem. Na mecze reprezentacji Polski. W biało-czerwonych barwach ta magia Lewandowskiego nie obowiązuje. W kadrze jakoś dziwnie karleje: z giganta futbolu staje się zwykłym napastnikiem. Co prawda nadal groźnym, umiejącym coś strzelić (częściej z karnego niż z akcji), ale jednak ten nasz "Lewy" z reprezentacji koło "Lewego" z Barcelony nawet - niestety - nie stał.
Trochę to przygnębiające, że Robert przyjeżdża na zgrupowanie kadry w wysokiej formie, tuż po strzeleniu w LaLiga gola bądź goli. Gdy tylko wróci do klubu, to od razu w pierwszym meczu poprawia swoje snajperskie statystyki w Barcelonie.
Ale w tym, tzw. międzyczasie, gdy Lewandowski jest pod opieką selekcjonera reprezentacji Polski, to wstępuje w niego dziwna strzelecka niemoc. Do tej pory Michał Probierz recepty na tę dolegliwość nie znalazł.
I ja nie kupuję teorii, że nikt by nie znalazł, bo to po prostu nieprawda. Ile znaczy trener pokazuje nam właśnie zmiana szkoleniowca w FC Barcelonie. Zaryzykuję tezę, że gdyby w katalońskim klubie nadal jako szkoleniowiec pracował Xavi, to o nowym, odrodzonym "Lewym" w ogóle nie byłoby mowy. Zmiana trenera właśnie na Flicka odmieniła Polaka. Nie chodzi przecież o pracę wyłącznie nad Robertem, ale o umiejętne ułożenie pod niego drużyny. Niemiec to potrafi, nasz selekcjoner nie.
U Probierza "Lewy" ma najgorsze statystyki skuteczności w reprezentacji, w porównaniu do występów u innych selekcjonerów. To wielce wymowne. Może więc skutecznego Roberta zobaczymy w reprezentacji dopiero wówczas, kiedy kadrę obejmie kolejny szkoleniowiec. Byle tylko nie kosztowało nas to zbyt wiele np. braku awansu do Mistrzostw Świata 2026.
Wróćmy jednak do tej przyjemniejszej wersji Lewandowskiego, tej wersji katalońskiej. W derbach Barcelony Robert nie błysnął skutecznością. Poza dwoma próbami uderzeń z dystansu innych okazji do zdobycia gola nie miał. Ale nie można z tego wyciągać żadnych negatywnych wniosków. Polak nadal jest formie, dobrze gra, zgrywa piłki do kolegów. Tym razem mecz nie ułożył się tak, by zaakcentować swojego gola bramką. Nic więcej.
Oczekiwania wobec niego były, są i będą bardzo duże.
Hiszpańska "Marca" zrobiła przed spotkaniem z Espanyolem sondę wśród kibiców, czy "Lewy" strzeli gola Espanyolowi. Aż 88 procent respondentów - bez wahania - odpowiedziało twierdząco. Nie mieli racji, ale wniosek jest klarowny: obecnie większą niespodzianką jest to, że Polak gola nie strzeli, niż to, że strzeli.
Pewnie jakby zapytać, jak będzie w kolejnym meczu, to znowu 80-90 procent kibiców odpowiedziałoby, że "Lewy" gola jednak strzeli. Najbliższa szansa już w środę (6.11) z Crveną Zvezdą w Lidze Mistrzów.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty