- Po tym, jak w półfinale Ligi Mistrzów, w kwietniu 2013 roku, "Lewy" strzelił Realowi aż cztery gole, działacze z Madrytu wręcz oszaleli na punkcie Polaka. Wcześniej, choć przecież nie był napastnikiem anonimowym, nie doceniali go. Po tamtym, pamiętnym występie, zdali sobie sprawę, że to właśnie taki snajper, jakiego potrzebują - mówi nam Cezary Kucharski, dawniej agent Lewandowskiego.
Dziś menedżer i piłkarz są w konflikcie. W sądzie toczą się dwie sprawy: karna i cywilna. Piłkarz FC Barcelony oskarżył Kucharskiego o szantaż. Agent zaś domaga się od spółki zawodnika - RL Management, wypłaty niemal 40 mln złotych.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Dziś Robert Lewandowski jest wielką gwiazdą FC Barcelony, ale był taki moment w czasie waszej współpracy, że mógł zostać piłkarzem wielkiego rywala w "El Clasico", czyli Realu Madryt.
Cezary Kucharski, były agent Roberta Lewandowskiego: Były dwa takie momenty. Pierwszy, gdy Robertowi kończył się kontrakt z Borussią Dortmund i przechodził do Bayernu Monachium. Real kusił Lewandowskiego w 2013 roku, on nawet spotkał się z prezesem Królewskich Florentino Perezem. Wtedy było o tym bardzo głośno. Za to mniej ludzi słyszało, że także w sezonie 2017/18 mogło dojść do zawarcia umowy z Realem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ależ to wymyślił! Gol bezpośrednio z rzutu rożnego
Jak to?! Przecież wtedy wy już właściwie nie współpracowaliście.
Tak, już oficjalnie nie reprezentowałem Roberta, ale i tak pojawiła się szansa, żebym ten transfer - trochę z zewnątrz - przeprowadził. Wiedziałem o zainteresowaniu Realu, a byłem też w świetnych stosunkach z Karlem-Heinzem Rummenigge i Uli Hoenessem, szefami Bayernu. Starałem się wtedy przekonać Bawarczyków, że warto "Lewemu", który tyle dla Bayernu zrobił, pozwolić samodzielnie pokierować wyborem klubu na koniec kariery. A przy okazji Bayern by jeszcze dobrze na tym zarobił.
Dyrektor wykonawczy Realu Madryt, Jose Angel Sanchez nawet był u Lewandowskiego w domu w Monachium. Bayern wtedy nie wykluczał, że sprzeda Polaka. Pamiętam, że Rummenigge powiedział mi wtedy: "Panie Kucharski, zobaczymy w kwietniu 2018 roku, jacy napastnicy są na rynku do wzięcia i wtedy podejmiemy decyzję". Dla mnie to była informacja, że drzwi do tego transferu są uchylone. Ale ostatecznie do niczego nie doszło, podział między mną a Lewandowskim był już wtedy zbyt głęboki. A niedługo później zostało ogłoszone publicznie, że agentem ’Lewego” został Pini Zahavi i stało się jasne, że tego transferu do Realu nie będzie.
To znaczy nie będzie z pana udziałem. Bo ja pamiętam, że gdy w roli manedźera Roberta był zatrudniany Zahavi, to mówiło się, że przychodzi właśnie po to, żeby zrobić transfer do Realu. Mówiło się, że pan jest - proszę wybaczyć - "za krótki" na taki transfer. Że to dla pana zbyt wysokie progi, że Izraelczyk Zahavi ma lepsze kontakty, wejścia w klubach i on do takiej transakcji może doprowadzić. Ma to potwierdzać fakt, że w 2022 roku Zahavi przeprowadził transfer "Lewego" do Barcelony.
Trochę śmieszą mnie takie opinie. Zresztą są wygłaszane przez ludzi, którzy nie mają wielkiego pojęcia, jak działa ten światek, rynek agentów, gry transferowe wielkich klubów. Otóż sprzedać jedną z pięciu najlepszych nieruchomości w Europie potrafi każdy, przeciętny nawet agent. Gorzej, gdy trzeba sprzedać coś, co nie od razu rzuca się w oczy. Transfer Lewandowskiego do FC Barcelony to nie była jakaś wielka sztuka. Ja czekam, aż Zahavi weźmie - tak jak ja przed laty zrobiłem z Lewandowskim - młodego chłopaka ze Znicza Pruszków i poprowadzi jego karierę przez mistrza Polski, Borussię do Bayernu. Tak, by nikomu nieznany chłopak stał się jednym z najlepszych piłkarzy świata i najlepiej zarabiającym w topowym klubie. Jeśli Zahavi tego dokona, to będziemy mieli materiał do porównań. .
To wróćmy do tej pierwszej próby ściągnięcia "Lewego" do Realu, bo pan był zdecydowanie przeciwny obraniu kierunku na Madryt, optował pan za Monachium.
Przypomnijmy, że Lewandowskiemu kończyła się wtedy umowa w Dortmundzie. Świadomie jej nie przedłużyliśmy i w BVB wiedzieli, że latem 2014 roku Robert opuści Borussię. Wtedy działacze z Dortmundu i trener Jürgen Klopp robili wszystko, by "Lewy" nie zasilił ich największego lokalnego konkurenta czyli Bayernu. A znali już klasę sportową Roberta, wiedzieli, że to jest napastnik na duże granie, więc wszyscy w BVB przekonywali Lewandowskiego, żeby jednak zdecydował się na Real. Tylko ja miałem odmienne zdanie.
Nie miał pan łatwo, bo wtedy także otoczenie Roberta, czyli jego koledzy, chcieli, żeby piłkarz poszedł do Madrytu.
Tak, kolegom Lewandowskiego marzyło się, że będą już za chwilę sprzedawać w Warszawie koszulki Realu z podpisem Cristiano Ronaldo. Ale ja byłem pewien, że to w Monachium Robert osiągnie szczyt swoich możliwości, bo w Bayernie wszyscy poprzednicy Lewandowskiego na środku ataku też zdobywali mnóstwo goli. Wiedziałem, że on strzeli ich jeszcze więcej, bo to wynika z pewnego systemu gry monachijczyków, w którym cały zespół pracuje na swojego napastnika, kreuje mu bardzo dużo okazji bramkowych.
Tymczasem w Realu sytuacja była całkowicie inna. Po pierwsze, największa gwiazdą drużyny był wtedy Cristiano Ronaldo i trudno było myśleć, że zadowoli się on rolą asystenta Polaka, że będzie skupiony na tym, by dorzucać mu piłki. Cristiano chciał sam zdobywać gole. Poza tym w Realu na środku ataku napastnikiem numer 1 był Karim Benzema. Francuz miał silną pozycję i w zasadzie nie oddał miejsca w drużynie aż do samego końca, do 2023 roku, gdy wyjechał do Arabii Saudyjskiej. Żaden napastnik, który trafił do Realu za kadencji Benzemy, nie wygryzł go ze składu.
A przecież "Lewy" przychodziłby do Madrytu właśnie w roli jego zmiennika. I już oczami wyobraźni widziałem tę jego frustrację, że nie gra, że siedzi na ławie. Wiem, bo go dobrze znam, że szybko miałby do mnie pretensje jako agenta, w co ja go wpakowałem. A to on sam pchał się w tę sytuację, musiałem go mocno od tego pomysłu odwodzić. Długo się o to spieraliśmy, gdzie Robert powinien kontynuować karierę.
Ale przecież był pan widywany w Madrycie, jedna z gazet dała nawet pana zdjęcie, jak siedzi na trybunach Realu. Przecież to nie był przypadkowy zbieg okoliczności.
Tak, bo skoro mój klient chce, żebym negocjował z Realem, to ja muszę to zrobić. Spotkałem się z działaczami Królewskich w Kopenhadze, przy okazji ich meczu z Bröndby. Tyle że przecież wcześniej już podaliśmy sobie rękę z Bayernem. Przecież nie przedłużyliśmy umowy z Borussią, nie mając nic w zanadrzu. Robert miał jeszcze ponad rok kontraktu w BVB, a de facto byliśmy dogadani z Bawarczykami. Także co do kwot, które Lewandowski będzie zarabiał w Monachium i on to zaakceptował.
Było już podpisana umowa z Bayernem?
O szczegółach nie mogę mówić. Powiem tylko tyle, że trudno by się nam było wycofać. Po tym, jak w półfinale Ligi Mistrzów, w kwietniu 2013 roku, "Lewy" strzelił Realowi aż cztery gole, działacze z Madrytu wręcz oszaleli na punkcie Polaka. Wcześniej, choć przecież nie był napastnikiem anonimowym, nie doceniali go. Po tamtym, pamiętnym występie, zdali sobie sprawę, że to właśnie taki snajper, jakiego potrzebują, że spokojnie poradzi sobie u nich. Wtedy wszystko przyśpieszyło. Działacze BVB zaaranżowali nawet krótkie spotkanie Lewandowskiego z prezesem Realu Florentino Pérezem na Santiago Bernabeu przy okazji meczu rewanżowego. Gdzieś tam w pokoju przy szatniach. Oczywiście spotkali się bez mojej - jako agenta - obecności. Wszystko po to, żeby tylko Robert nie trafił do Monachium.
Nie ma mowy, żeby na zawodniku nie zrobiło wrażenia, że spotyka się prezesem samego Realu Madryt.
No oczywiście, na Robercie też to zrobiło wrażenie. Szczególnie że oferta finansowa Realu była wyższa niż ta, którą uzgodniliśmy wcześniej z Bayernem. Cóż było robić, musiałem wrócić do monachijczyków z informacją, że jeśli chcą mieć u siebie Polaka, to muszą wyrównać ofertę Realu. Zresztą oni i tak byli na mnie wściekli, że my w ogóle rozmawiamy z Realem, skoro wcześniej się z nimi dogadaliśmy. Przekonywałem ich, że ja wierzę, iż dotrzymamy słowa i ostatecznie przecież tak się stało.
Ta podwyżka była zdecydowała o tym, że ostatecznie podpisaliście umowę z Bayernem?
Myślę, że miało to spory wpływ, ale decydujące było coś innego. Powiedziałem Robertowi wprost, że nie jestem w stanie przewidzieć konsekwencji, jakie mogą wyniknąć z tego, że wycofamy się z Bayernu. Obaj wiedzieliśmy, że Bawarczycy są bardzo wpływowi w międzynarodowym futbolu, że mają wejścia i mogą próbować bezwzględnie dochodzić swoich praw. Robert się tego bał, więc wróciliśmy do rozmów z Bayernem, które były dla mnie łatwiejsze dzięki zainteresowaniu Realu. Udało się wynegocjować taki kontrakt, że ”Lewy” stał się najlepiej zarabiającym piłkarzem Bundesligi.
Dlaczego Borussia, nie mając nowej umowy z Robertem, dała mu podwyżkę w tym ostatnim sezonie?
Borussia nie chciała puścić Lewandowskiego do Bayernu, choć mieli już kontrakt tylko na jeden sezon. Nie interesowały działaczy żadne pieniądze. To było ambicjonalne, mówili, że Robert może trafić wszędzie, ale nie do Monachium. Czyli kazali wypełnić "Lewemu" kontrakt do końca. Ale podwyżki dać nie chcieli. Musieliśmy ich postraszyć, że Lewandowski nie przyjedzie na treningi na początek przygotowań do sezonu, bo jest kontuzjowany. Zrobili się trochę bardziej elastyczni, negocjowaliśmy i na końcu doszliśmy do porozumienia. Działacze BVB podeszli racjonalnie do sprawy. Robert dostał bardzo dużą podwyżkę i opłacało mu się dobrze grać, bo dostawał bardzo wysokie bonusy za konkretne osiągnięcia. Wszyscy na tym wygrali.
rozmawiał Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty