Iwański do Lubina zawitał wiosną 2005 roku. Początkowo jego gra nie była tak dobra, jak wszyscy oczekiwali, ale z meczu na mecz rozkręcał się. Kolejny sezon był w jego wykonaniu popisowy. Mnóstwo asyst i przede wszystkim dziesięć ligowych goli, co jak na pomocnika jest świetnym wyczynem.
Stał się liderem zespołu, motorem napędowym. Bite przez niego rzuty wolne i rożne siały postrach w lidze. Dodatkowo sam strzelał też piękne bramki. W kolejnym sezonie Zagłębie zdobyło mistrzostwo, a Iwański był jednym z jego ojców. W kolejnym dołożył kolejne 10 goli i odszedł z Lubina. 650 tysięcy euro zapłaciła za niego Legia. Transfer ze Szczakowianki Jaworzno zwrócił się kilkukrotnie.
W piątek po raz pierwszy zawitał do Lubina od momentu transferu do Legii Warszawa. Wielu zawodników wracało już w ten sam sposób i nie było witanych zbyt entuzjastycznie - przykład Wojciecha Łobodzińskiego jest tutaj najtrafniejszy. Ale z Iwańskim był inaczej. Cały stadion skandował imię i nazwisko Macieja Iwańskiego. - Nie byłem zaskoczony przywitaniem ze strony kibiców Zagłębia. Zrobiło mi się miło. Kibic, który chodzi na mecze i który rozumie zawód piłkarza, zrozumie, iż zmieniłem barwy klubowe, ale zawsze będę myślał, miło wspominał i tęsknił za Zagłębiem - powiedział portalowi SportoweFakty.pl.
Ale po tak ciepłym przywitaniu, Iwański skupił się już tylko na meczu. - Ja podszedłem do tego meczu, tak jak do każdego innego. Zrobiło się miło, ale później wyłączyłem się z tego co działo się dookoła. Starałem się grać w piłkę - relacjonował. Jednak nie pomógł swojej drużynie w odniesieniu zwycięstwa. Na Dialog Arena padł bezbramkowy remis.
- Przyjechaliśmy wygrać, ale nie udało się. Z przebiegu meczu byliśmy zdecydowanie lepszą drużyną. Znowu zawiodła nasza skuteczność. Mieliśmy dwie dogodne sytuacje, po których powinniśmy strzelić bramki - nie mówię już o stałych fragmentach gry. Zagłębie po jednych z kontr też mogło trafić do naszej siatki - zakończył 28-latek.