Był bohaterem jednego z najciekawszych ruchów na rynku wewnętrznym. Kacper Chodyna po ponad siedmiu latach spędzonych w Zagłębiu Lubin zdecydował się na transfer. Wybór padł na Legię Warszawa, która wygrała wyścig z Rakowem Częstochowa.
Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna": Dlaczego zdecydowałeś się na transfer do Legii?
Kacper Chodyna, piłkarz Legii Warszawa: W Warszawie są największe możliwości, jeśli chodzi o rozwój. Kiedy pierwszy raz pojawiłem się w Legia Training Center, przecierałem oczy ze zdumienia. Mówi się, że w Lubinie jest dobrze, ale ten ośrodek Zagłębia powstał pewnie z dziesięć lat temu i nie zaszło zbyt dużo zmian. W Legii wszystko jest nowocześniejsze, po prostu lepsze. Możliwości odnowy fizjologicznej, liczebność sztabu - kiedy to wszystko zobaczyłem, decyzja o transferze była dużo łatwiejsza.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Thierry Henry dał popis! Zobacz szalony taniec trenera Francji
Długo się zastanawiałeś?
Chciałem jak najszybciej załatwić sprawę, aby mieć wszystko uporządkowane w głowie i wiedzieć, co mnie czeka w tym sezonie. Był też kontakt z Rakowem Częstochowa, ale Legia mnie bardziej przekonała. Cały temat trwał dwa, może trzy dni. Rozmawiałem z trenerem Goncalo Feio, który przedstawił mi konkretny plan i trafiłem na Łazienkowską.
Nie myślałeś o wyjeździe do ligi zagranicznej?
Żadna konkretna propozycja do mnie nie trafiła.
Obrałeś trochę podobną ścieżkę do Bartka Slisza, czyli najpierw transfer do lepszego klubu w Polsce, a później ewentualna przeprowadzka za granicę.
I obaj odchodziliśmy z tego samego klubu do Legii. Chcę walczyć w Polsce o trofea i pokazać się w europejskich pucharach, a w Warszawie jest taka możliwość. Ewentualny transfer do MLS też byłby ciekawą opcją.
Chciałbyś tam trafić?
Nie miałbym nic przeciwko, bo uważam, że jest to bardzo fajny kierunek. W lidze grają znakomici zawodnicy z Leo Messim na czele, więc rywalizacja z nim lub dzielenie szatni, to na pewno byłoby świetne doświadczenie. Jestem zawodnikiem, który ogląda sporo meczów, więc zerkam na MLS. Akurat z oglądaniem spotkań na żywo bywa różnie, ale skróty czy same gole zawsze włączam. Podglądam też Polaków, czyli Bartka Slisza czy Mateusza Bogusza.
A Ekstraklasę oglądasz?
Tak, włączam czasami mecze ligowe, ale też staram się czerpać więcej z lepszych rozgrywek, na przykład z Premier League.
Jak się odnajdujesz w tym futbolu, który preferuje Goncalo Feio?
Naszym założeniem jest gra na wysokiej intensywności i wysokim pressingiem. Chcemy odbierać piłkę blisko bramki rywala, zmuszać go do błędów. W Zagłębiu skupialiśmy się na niższej obronie i ustawieniu, a swoich szans szukaliśmy głównie po kontratakach. W Legii zadania są zupełnie inne. Dla mnie jest to coś nowego, ale dobrze się w tym czuję. Mam nadzieję, że będzie mi to wychodziło coraz lepiej i przełoży się to na drużynę.
Z jakimi ambicjami przyszedłeś do Warszawy?
Chcę w Legii grać, a nie tylko w niej być. Mam swoje ambicje i chcę pomagać drużynie w walce o najwyższe cele, czyli mistrzostwo Polski, krajowy puchar oraz zagrać w europejskich pucharach, nie tylko w eliminacjach, ale też w fazie ligowej. Nie chcemy spędzać czwartków przed telewizorem, ale na boisku. Rywalizacja z Pawłem Wszołkiem stoi na dobrym poziomie, choć trener czasami próbuje mnie też na lewej stronie, ale to wszystko będzie mnie rozwijało. W poprzednim sezonie zarówno ja w Zagłębiu jak i Paweł w Legii nie mieliśmy takich typowych zmienników, więc dla nas obu jest to trochę nowa sytuacja, jednak wiem, że ona nam tylko pomoże.
Jak będziesz wspominał pobyt w Zagłębiu?
Ten klub dał mi szansę. Dużo zawdzięczam Martinowi Seveli, który na mnie postawił. Przychodziłem do Lubina jako skrzydłowy, a trener przestawił mnie na bok obrony i dał szansę regularnych występów. Początki nie były łatwe. Pamiętam debiut na Piaście Gliwice i nie są to najprzyjemniejsze wspomnienia. Im dalej w las, tym było lepiej. Trener dał mi duże wsparcie, pozwalał na ofensywną grę i później wróciłem na skrzydło. Zagłębie jest idealnym miejscem dla zawodników pomiędzy 20 a 23 rokiem życia, aby zbudować swoją pozycję w Ekstraklasie. To zupełnie inne miejsce niż choćby Legia, gdzie presja jest kilkukrotnie większa.
Gdzie jest problem Zagłębia? Co roku są ciekawe transfery, wydaje się, że w końcu będzie można powalczyć o coś więcej, a tu cały czas miejsce w środku tabeli.
Sam w wywiadach przed rokiem mówiłem, że na papierze to wszystko wyglądało bardzo solidnie i możemy zakręcić się w górnych rejonach tabeli. W pewnym momencie sami się zastanawialiśmy, gdzie leży problem. Ja przyczyny nie znalazłem… Myślę, że w poprzednim sezonie to był najlepszy skład, jaki ja spotkałem w Lubinie.
Dlaczego odszedłeś z Lecha?
Nie widziałem większych szans na wejście do pierwszego zespołu. W Zagłębiu ta droga wydawała się krótsza. Jako junior grałem kilka spotkań przeciwko Miedziowym i wiedziałem, że jeśli tam pójdę to będę w stanie szybko trafić do pierwszej drużyny.
Nie frustrowałeś się, kiedy twoi bliscy koledzy jak Robert Gumny czy Kamil Jóźwiak wchodzili do Lecha, byli bohaterami transferów zagranicznych, a ty dopiero budowałeś swoją pozycję w lidze?
Mam z chłopakami cały czas bardzo dobry kontakt i cieszyłem się, kiedy odchodzili. Każdy ma swoją drogę, moja jest po prostu inna. Jedni wyjeżdżają jako nastolatkowie, drudzy po rozegraniu kilkudziesięciu meczów w Ekstraklasie, a inni jeszcze później. Nie napalałem się teraz na ruch zagraniczny, bo wiem, że Legia jest kolejnym krokiem do przodu i tu mogę się jeszcze rozwinąć.
Był w twojej karierze moment zwątpienia, że nie uda się dojść do Ekstraklasy?
Nigdy. W drużynach juniorskich Lecha zawsze byłem zawodnikiem, który się wyróżniał. Dużo grałem, strzelałem gole, notowałem asysty – wszystko się zgadzało, dlatego nigdy nie wątpiłem, że w końcu ktoś to zauważy i da mi szansę. Zdawałem sobie sprawę, że w Kolejorzu to wszystko może potrwać trochę dłużej, a ja chciałem przyspieszyć bieg spraw. W tamtym czasie nie było przepisu o grze młodzieżowca, więc kluby nie układały swoich kadr typowo pod ten zapis. Później to się zmieniło.
Było trudniej?
Moim zdaniem tak.
Wspomniałeś wcześniej o zmianach pozycji na boisku. Byłeś często rzucany przez trenerów po różnych sektorach na murawie?
Zawsze grałem z przodu. Zaczynałem przygodę z piłką jako środkowy ofensywny pomocnik. W Lechu pierwszy sparing też rozegrałem w środku pola, ale po zrobieniu kilkudziesięciometrowej akcji na szybkości trenerzy przestawili mnie na skrzydło. Od dwunastego roku życia gram już z boku boiska.
Jak to się stało, że Lech po ciebie sięgnął?
Byłem powoływany do kadry województwa zachodniopomorskiego i skauci klubu mnie obserwowali. Dostałem zaproszenie wspólnie z Aronem Stasiakiem na testy. Co ciekawe, graliśmy wtedy sparing z... Legią. Po tym meczu pojechaliśmy na obóz z Lechem i już zostaliśmy na stałe.
A nie miałeś po drodze propozycji z Pogoni?
Mieliśmy mocny rocznik w Światowidzie Łobez, który rywalizował jak równy z równym z Pogonią, dlatego nie widziałem większego sensu, aby tam przechodzić. Zapytania były, ale moich rodziców nie było stać pod względem finansowym na to, aby mnie przenieść. W Lechu pieniądze nie były problemem, ponieważ klub wziął na siebie w zasadzie wszystko. Dla nas jedynym kosztem były moje dojazdy z Poznania do domu i odwrotnie.
Pamiętasz pierwsze dni?
Dobrze się złożyło, że z Aronem poszliśmy we dwóch, ponieważ było nam po prostu raźniej. Bez niego byłoby na pewno znacznie trudniej. Dużo mi dał obóz z drużyną, po którym zżyłem się z chłopakami. Generalnie przez pierwsze tygodnie w Lechu mieszkałem u Dominika Worocha z jego rodzicami. Internat był w remoncie, więc klub zwrócił się z prośbą o pomoc w zakwaterowaniu nowych zawodników u rodzin, które mieszkały w Poznaniu. Dla mnie to było trochę krępujące, bo musiałem zamieszkać u ludzi, których tak naprawdę dopiero poznałem. Na początku chyba nawet mówiłem do rodziców Dominika per ciociu, wujku. To, co od nich dostałem, było czymś wyjątkowym i jestem im do dzisiaj niezwykle wdzięczny.
Trudno było się zaaklimatyzować w Poznaniu?
Bardzo pomogło to, że mieliśmy cały dzień wypełniony. Od rana do 15 byłem w szkole, później od razu trening, więc wracałem do bursy dość późno. Nie było czasu na głupoty.
Uderzyła ci kiedykolwiek sodówka do głowy?
Nie wydaje mi się.
A co pomyślałeś, kiedy zarobiłeś pierwsze pieniądze z piłki?
Bardzo dużo mi pomogło to, że mam dwóch starszych braci, którzy zawsze mnie temperowali. Mam szacunek do pieniędzy, bo jako dzieciak sam musiałem zarobić na swoją pierwszą koszulkę piłkarską.
W jaki sposób?
Zbierałem kasztany, które później sprzedawałem w skupie. Zbierałem też bez i truskawki. Mój rekord to dwanaście kobiałek, na co potrzebowałem pół dnia. Przez to nauczyłem się, że trzeba szanować pieniądze, bo ciężko się na nie pracuje. Kiedy dostałem pierwszy kontrakt nie miałem żadnego problemu, sodówka mi nie odbiła.
Jaka to była koszulka?
Barcelony, mam ją do dzisiaj i cały czas jest za duża! Mam z tyłu swoje nazwisko i numer 14.
Michał Probierz dzwonił do ciebie przed Euro 2024?
Nie.
Selekcjoner mówił, że byłeś brany pod uwagę przed wyjazdem na turniej.
Ze mną nikt się nie kontaktował, więc chyba nie byłem tak blisko.
A ty myślałeś w ogóle o reprezentacji Polski?
Mam swoje marzenia i chcę je spełniać. Prezentowałem na finiszu ligi bardzo dobrą formę, strzelałem gole, zaliczałem asysty, więc miałem w głowie takie myśli, że może faktycznie pojadę na turniej. Nie czułem jednak żadnego zawodu. Jeśli będę prezentował odpowiednią dyspozycję w barwach Legii, to na pewno sztab szkoleniowy reprezentacji Polski ją dostrzeże, co pokazywały już powołania w poprzednim sezonie. Z Legii jest trochę bliżej do drużyny narodowej niż z Zagłębia.