Wydał ponad 11 mld zł. Miała być potęga. A co z tego zostało?

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu: Viktor Orban i Gianni Infantino
Getty Images / Lars Baron / Na zdjęciu: Viktor Orban i Gianni Infantino
zdjęcie autora artykułu

Projekt odbudowy węgierskiego futbolu Viktora Orbana pochłonął miliardy. - Orban tutaj stosuje podobne praktyki jak Putin czy Łukaszenka - mówi WP Mieszko Rajkiewicz. Czy przez sport węgierski premier chce dążyć do wojny i odbudować potęgę?

W tym artykule dowiesz się o:

To projekt, który miał podnieść z kolan węgierski futbol. Dla premiera kraju Viktora Orbana, który sam przez długi czas trenował piłkę nożną, stanowił priorytet. W swojej rodzinnej wiosce, którą zamieszkuje 4 tys. osób, za równowartość 70 milionów złotych postawił stadion na 4 tysiące miejsc. Z kolei nowa Puskas Arena w Budapeszcie kosztowała pół miliarda euro i to właśnie tam za niecałe dwa lata odbędzie się finał Ligi Mistrzów.

Według szacunków od 2010 roku Orban na nowe stadiony, renowacje czy obiekty treningowe przeznaczył ponad 2,8 miliarda dolarów amerykańskich (ponad 11 miliardów złotych - przyp. red.). A mówimy przecież o kraju o czterokrotnie mniejszej gospodarce niż nasza. Zdecydowana większość środków trafiła właśnie do piłki nożnej.

- Motywacje Orbana są dosyć jasne. Po pierwsze, on autentycznie chce, żeby węgierski futbol, sport w ogóle, był silny i znaczący. Jako kibic tego po prostu chce i wykorzystuje narzędzia, które ma, by to się stało - mówi dr Mieszko Rajkiewicz z Polskiego Instytutu Dyplomacji Sportowej. - Węgry od wielu lat są w czołówce państw przeznaczających największy procent swojego PKB na sport. Najczęściej w rocznych zestawieniach okupują pierwsze miejsce w zestawieniach Eurostat - dodaje ekspert.

ZOBACZ WIDEO: "Najsilniejszy selekcjoner od lat". Jest pod wrażeniem Michała Probierza

Sukcesów jednak nie ma. Przez 14 lat obowiązywania programu reprezentacja Węgier tylko dwukrotnie zakwalifikowała się na mistrzostw Europy (2020, 2024) i z obu turniejów wróciła do domu już po fazie grupowej. Do tego ani razu nie awansowała do mundialu. Wyników sportowych więc brak. Korzyści wizerunkowe dla Orbana? Ogromne.

Orban jak Putin i Łukaszenka?

Orban uwielbia być pokazywany na wydarzeniach sportowych i dba o to, by został zauważony. Niektóre obrazki niemal mogą budzić skojarzenia z Rosją i Białorusią. Tylko główna dyscyplina się różni, gdyż dla Putina i Łukaszenki jest nią hokej, a nie futbol. Jednak czy naprawdę możemy porównywać te sytuacje?

- Możemy, chociażby w zakresie użyteczności wydarzeń sportowych dla własnego wizerunku politycznego. Orban tutaj stosuje podobne praktyki jak Putin czy Łukaszenka, czyli chętnie odwiedza areny sportowe w trakcie wydarzeń i jest przy nich fotografowany. To jednoznacznie buduje skojarzenia z nim jako "sprawcą" wszelkich ewentualnych sukcesów węgierskiego sportu. Inna sprawa to jednak fakt, że on po prostu jest fanem sportu, więc łączy przyjemne z pożytecznym - tłumaczy nasz rozmówca.

Węgrzy jednak pod pewnymi względami są wyjątkowi. Nawiązania do historii podczas wydarzeń sportowych pojawiają się niemal zawsze.

- Zasadniczo inne podejście jest w Rosji i Białorusi do ogólnie pojętej propagandy sportowej, niż na Węgrzech. Specyfika węgierska polega na odnawianiu resentymentów do kształtu i potęgi kraju sprzed Traktatu z Trianon (który kończył pierwszą wojnę światową - przyp. red.) - objaśnia Rajkiewicz.

Premier odbuduje wielkie Węgry?

Na uwagę zasługuje właśnie nacjonalistyczna retoryka, którą na meczach pokazuje Viktor Orban. Często na meczach swojej reprezentacji pojawia się w szaliku, na którym namalowany jest kontur tzw. Wielkich Węgier.

O co w ogóle chodzi? Po pierwszej wojnie światowej Węgry na mocy Traktatu z Trianon straciły 71 proc. swojego terytorium, na którym mieszkało ponad 60 proc. ludności. Kraj stracił aż 13 z 21 milionów mieszkańców, choć trzeba zaznaczyć, że tylko ok. 3,5 miliona z tej liczby to etniczni Węgrzy. Na trakcie skorzystały Austria, Rumunia, Czechosłowacja, ówczesna Jugosławia, a nawet Polska, choć nasz kraj w niewielkim stopniu.

Szacuje się, że do dziś ponad 2 miliony etnicznych Węgrów nadal mieszka w sąsiednich państwach. To właśnie oni znajdują się w centrum ideologii głoszonej przez Viktora Orbana, a zaangażowanie w ich sprawy przynosi politykowi niezwykłe korzyści polityczne. Wsparcie dla mniejszości węgierskiej w innych krajach widać także w sporcie.

- Inwestowaniem środków publicznych w futbol i inne dyscypliny chce generować większe poczucie dumy narodowej, również wśród mniejszości węgierskiej poza granicami kraju. W 2010 roku uchwalono ustawę, na mocy której przyznano prawa wyborcze Węgrom mieszkającym za granicą. Objęło to całkiem sporą część elektoratu partii Fidesz. I tak się składa, że Węgry inwestują w te kluby, które znajdują się na terytoriach zamieszkiwanych przez mniejszość węgierską: na Słowacji, na Ukrainie, w Chorwacji czy w Rumunii - przyznaje Rajkiewicz.

Odbudowa Wielkich Węgier to hasło podnoszone często przez lokalnych nacjonalistów. Nie byłoby to możliwe jednak bez wojny z takimi państwami jak Słowacja, Rumunia, Serbia czy Chorwacja. Czy Orban naprawdę do tego dąży?

- To jest granie na emocjach opinii publicznej na Węgrzech i tylko temu to służy - nie ma wątpliwości Rajkiewicz. - Nikt w Europie poważnie nie traktuje tej narracji, bo nie ma realnej możliwości odbudowy Wielkich Węgier. Ale notoryczne przypominanie "krzywd Traktatu z Trianon", jak to Węgrzy określają, ma stanowić wartość w wewnętrznej komunikacji politycznej. Piłka nożna i sport generalnie wiążą się z dużymi emocjami, więc to jest dla Orbana naturalne połączenie, że w tle sportowych wydarzeń prowadzona jest  polityka historyczna - kończy.

Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej: Jego rodzice przeszli pieszo przez Afrykę. Dziś jest największą gwiazdą Euro 2024

Źródło artykułu: WP SportoweFakty