Legenda Realu i Atletico. Kibice zniszczyli jego gwiazdę

Getty Images / Matthew Ashton - AMA / Na zdjęciu: Hugo Sanchez - Real Madryt
Getty Images / Matthew Ashton - AMA / Na zdjęciu: Hugo Sanchez - Real Madryt

Meksykanin Hugo Sanchez swoją widowiskową grą zachwycał cały świat. Jego przejście z Atletico do Realu wywołało burzę. Gdy ten pierwszy klub chciał go upamiętnić, to kibice nie pozostawili wątpliwości, jak traktują zdrajców.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

[/b]Chociaż Meksyk ciężko uznawać za światową potęgę piłki nożnej, to energetyczny i widowiskowy styl gry tamtejszej reprezentacji potrafi podbić serce nie jednego fana futbolu. Kraj Azteków wychował wielu świetnych piłkarzy. Ale tylko jeden z nich zdołał uzyskać status legendy tak renomowanego klubu jak Real Madryt. Hugo Sanchez, bo o nim mowa, jest uosobieniem wszystkiego, co najlepsze w meksykańskim futbolu.

Hugo Sanchez. Gutbol i podniebne popisy

Mundial we Francji pozostanie w mojej pamięci na zawsze m.in. z powodu występu reprezentacji El Tri. Odziany w pstrokate stroje, szalony bramkarz Jorge Campas. Imponujący skutecznością, długowłosy napastnik Luis Hernandez. Cuahtemoc Blanco i jego Cuahtemiña. Nie trzeba było niczego więcej, by zaimponować dziesięciolatkowi. Był w tym pierwiastek przeniesiony z wrestlingu. Atletyczność, widowiskowość i ekstrawagancja.

Hugo Sanchez odchodził już wówczas na piłkarską emeryturę i do Francji nie pojechał. Mogę tylko żałować, że jego boiskowe poczynania znam jedynie z YouTube, książek i opowieści. To jednak wystarcza, bym mógł postawić pewną tezę - Sanchez skupiał w sobie wszystko, czym tak mi imponowała meksykańska piłka nożna.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodzianka na treningu Bayernu. Zobacz, kto odwiedził piłkarzy

Co w rodzinie to nie zginie

Jeśli twój ojciec był piłkarzem, a siostra gimnastyczką, która wystąpiła na olimpiadzie, to kim możesz zostać ty, jeśli nie znanym z ekwilibrystycznych zagrań futbolistą? To właśnie w celu uhonorowania Herlindy, która reprezentowała Meksyk na Igrzyskach Olimpijskich w Montrealu, Sanchez celebrował w czasie kariery strzelone gole, wykonując salto.

Ojciec piłkarza również miał niebagatelny wpływ, na ukształtowanie stylu gry swojego syna. Gdy Hugo był dzieckiem, Hector zabierał go do parku, gdzie samemu udoskonalał technikę strzału przewrotką - w Meksyku nazywaną Chileną. Chociaż sam Sanchez Senior nigdy nie był wielkim graczem, a jego przygoda z piłką nożną ograniczała się do rozgrywek półamatorskich, to piętno odciśnięte na wyobraźni syna, dało w przyszłości dużo radości kibicom zarówno w Meksyku, jak i Madrycie.

Na pierwsze treningi piłkarskie zabierał go jednak brat Horacio. Malec szybko pokazał, że jego talent do kopania piłki jest prawdopodobnie największy w całej rodzinie. Starsi koledzy nazywali go Nino de Oro (czyli złoty chłopiec).

Wkrótce zaczął grać w młodzieżowych drużynach UNAM Pumas. Klubu reprezentującego największy meksykański uniwersytet. Potem poszło jak z płatka. Jako osiemnastolatek pojechał na Igrzyska do Montrealu, te same, na których występowała jego siostra.
Rok później wygrał mistrzostwo Meksyku z UNAM, natomiast w 1978 roku pojechał wraz z El Tri na Mundial do Argentyny. Sami musicie przyznać, że to chyba całkiem nieźle jak na dwudziestoletniego juniora. Przy okazji młodzian zadbał również o swoją edukację. Zdobył wyższe wykształcenie i uzyskał dyplom dentysty.

Kierunek Madryt… kierunek nienawiść

W UNAM zdobywał gola za golem. Został też wypożyczony na rok do amerykańskiej ligi NASL. Reprezentował tam barwy San Diego Sockers i zdobywał szlify, mierząc się na boisku z takimi gwiazdami jak Beckenbauer czy Cruyff. Szło mu całkiem nieźle, o czym świadczy jego bilans strzelecki - 26 goli w 32 występach. Następnie wrócił jeszcze na chwilę do Meksyku, ale stało się jasnym, że wkrótce zagnie na nim parol, któryś z klubów europejskich. Pierwsze uczyniło to Atletico Madryt.

Dziś meksykańscy piłkarze chętniej udają się w podróż za ocean, chociaż wielu z nich nadal całe kariery spędza w ojczyźnie. Latynosi są mocno przywiązani do domów rodzinnych i ten stereotyp na przełomie lat 70. i 80. pokutował jeszcze bardziej niż dzisiaj.

Europejczycy niechętnie spoglądali w tamtym kierunku, bojąc się, że ich ewentualny nowy nabytek nie będzie umiał się zaaklimatyzować w miejscu, w którym od rodziny oddziela go bezkres oceanu. To też fani Los Colchoneros dość ostrożnie podchodzili do swojego nowego piłkarza. Zresztą początki Sancheza w lidze hiszpańskiej wcale nie przekonały ich, że oto mają do czynienia ze wschodzącą gwiazdą futbolu.

Jego pierwszy sezon to zaledwie osiem bramek w dwudziestu spotkaniach ligowych. Nie tego oczekiwali kibice po meksykańskim supertalencie. Sytuację odmienił powrót na ławkę trenerską Luisa Aragonesa, który pojawił się w madryckim klubie ponownie po krótkim epizodzie w Betisie. Hiszpański trener wiedział jak dotrzeć do głowy Hugo i odpowiednio wykorzystać jego atrybuty.

W kolejnych trzech sezonach Meksykanin przekraczał barierę zdobyczy dwucyfrowej, a kampanię 1984/1985 uwieńczył sięgnięciem po tytuł króla strzelców ligi hiszpańskiej. Ekipa z Vicente Calderon cieszyła się natomiast z triumfu w Copa del Rey.

Kiedy fani Atleti zaczynali go traktować jako swoją gwiazdę i ulubieńca, Hugo zdecydował się na ruch, który spowodował, że w oczach kibiców Rojiblancos stał się martwy. Chociaż odejście do największego derbowego rywala może uchodzić za zagrywkę niehonorową, to dzięki niej Sanchez uczynił krok w kierunku dojścia do wrót z napisem legenda ligi hiszpańskiej.

Legenda dla wszystkich oprócz fanatyków Los Colchoneros. Gdy w 2017 roku otwarto stadion Wanda Metropolitano, otoczono go tablicami z gwiazdą upamiętniającą każdego piłkarza Atleti, który rozegrał dla klubu co najmniej 100 spotkań. Gwiazda Hugo Sancheza została bardzo szybko zdewastowana.

Pierwszy tytuł i drugie mistrzostwa

Lata 80. w Realu Madryt kojarzone są z erą La Quinta del Buitre (Piątka sępa). To przydomek nadany przez dziennikarza Julio Césara Iglesiasa piątce młodych piłkarzy Królewskich: Manuelowi Sanchisowi, Emilio Butragueno, Miguelowi Pardezie, Michelowi i Martinowi Vasquezowi. Wszyscy byli wychowankami Realu Madryt Castilla. Byli symbolem odnowienia stołecznego klubu.

Iglesias dopatrywał się w tym wręcz symboliki odnowionego społeczeństwa hiszpańskiego i licznych zmian zachodzących w tym kraju na przełomie lat 70. i 80. Hugo Sanchez miał być dopełnieniem ekipy napędzanej przez te młode wilki. Jednakże chyba nawet najwięksi optymiści nie mogli przewidzieć, że Meksykanin napisze tak piękny rozdział w swojej piłkarskiej karierze.

Już w pierwszym sezonie gry na Santiago Bernabeu. Sanchez mógł się cieszyć z mistrzowskiego tytułu. A był to dopiero początek pięcioletniej dominacji Królewskich w lidze hiszpańskiej. 22 gole strzelone przez Latynosa w czasie tamtej kampanii, walnie przyczyniły się do osiągnięcia tego sukcesu. Pozwoliły mu także po raz drugi z rzędu, zgarnąć Trofeo Pichichi. Na dokładkę drużyna ze stolicy dorzuciła triumf w Pucharze UEFA.

Po sezonie Hugo udał się na swój drugi mundial. Już nie w roli młodego talentu, który miał zbierać doświadczenie w początkowej fazie kariery. Tym razem oczy całego Meksyku były zwrócone w kierunku jego eksportowej gwiazdy. Tym bardziej że turniej odbywał się w kraju Azteków.

Oczekiwania fanów gospodarzy turnieju, spoczywały głównie na barkach internacjonała. Już w pierwszym meczu fazy grupowej przeciwko Belgii, lider ekipy El Tri wpisał się na listę strzelców, rozbudzając apetyty miejscowej publiczności. Jak się później okazał, było to jego jedyne trafienie w historii występów na światowym czempionacie.

Niestety w kolejnych spotkaniach Sanchez nie spisywał się już tak dobrze. W meczu z Paragwajem zmarnował rzut karny, natomiast w starciu z Irakiem musiał pauzować z powodu nadmiaru żółtych kartek. Na szczęście trener Bora Milutinović i koledzy gracza Realu z kadry narodowej zrobili swoje. Pewnie awansowali do 1/8 finału, w której rozprawili się z Bułgarami. Ich marsz zakończyli dopiero Niemcy, którzy w ćwierćfinale pokonali gospodarzy po rzutach karnych.

Jedną z wizytówek tamtych mistrzostw była bramka zdobyta chileną przez Manuela Negrete w spotkaniu z Bułgarią. Gol ten przez wielu kibiców uznawany jest za najpiękniejsze trafienie w całej historii mundialowych zmagań. Zapytany o to, czy ćwiczył z kolegą z reprezentacji przewrotki, Hugo Sanchez odpowiedział:

"Graliśmy razem w Pumas. Pracowaliśmy nad takimi zagraniami. Negrete bardzo poprawił swoją technikę i nie byłem zaskoczony jego golem. Cieszyłem się z tego trafienia. Zazdrościłem jedynie tak silnym zespołom jak Argentyna czy Francja z ich wszystkimi wspaniałymi piłkarzami. Niewielu moich kolegów grało za granicą i to nam nie pomagało. Zresztą w obecnych czasach jest tak samo."

Królewskie czasy

Po powrocie do Madrytu Sanchez zastał nowego trenera. Opiekunem Królewskich został Leo Benhakker. Jak już wspominałem, trzy lata rządów Holendra zakończyły się trzema tytułami mistrzowskimi. Dwa pierwsze z nich Meksykanin udekorował dwoma kolejnymi tytułami króla strzelców Primera Division. To sprawiło, że sięgał po Trofeo Pichichi cztery razy z rzędu. Do tej pory żaden inny piłkarz w historii ligi hiszpańskiej nie powtórzył jego wyczynu.

Jego widowiskowy styl gry zapewniał mu uwielbienie trybun Santiago Bernabeu. Strzeleckie popisy Meksykanina zaowocowały nadaniem mu przydomka Hugol. Kapitalne przygotowanie pod względem fizycznym i gimnastycznym powodowało, że był w stanie pokonać bramkarza rywala w najmniej spodziewanym momencie.

Fani z Madrytu przechrzcili wkrótce strzał przewrotką na Huguinas, by uczcić w ten sposób piłkarza, który uczynił z tej efektownej techniki swój znak rozpoznawczy. Gdy w czasie meczu z Logrones w 1988 roku latynoski napastnik znów popisał się zapierającą dech w piersi bramką, Leo Benhakker skomentował ten moment w następujący sposób:

"Gdy zawodnik zdobywa gola w taki sposób, gra powinna zostać przerwana, a 80000 tysięcy fanów, powinno uczcić ten moment lampką szampana."

Hugol przeszedł jednak samego siebie w sezonie 1989/1990, gdy zakończył sezon ligowy z 38 golami na koncie. Sama liczba robi już wrażenie, gdy dodamy do tego fakt, że wszystkie te bramki Sanchez zdobywał za pierwszym dotknięciem piłki, wyczyn staje się jeszcze bardziej niewiarygodny. Oczywiście wynik ten zapewnił mu kolejny tytuł króla strzelców i następny przydomek - Pentapichichi. Do gabloty mógł sobie wstawić również kolejne wyróżnienie indywidualne - Złotego Buta.

Aztecki bóg futbolu boruje zęby

Tamta kampania ligowa była apogeum formy przybysza z Ameryki. W kolejnych sezonach Sanchez nie był już tak skuteczny. Także Real Madryt po latach totalnej dominacji na kilka sezonów spuścił z tonu. Era La Quinta del Buitre i Pentapichichi odeszła do lamusa. Hugo opuścił stolicę Hiszpanii w 1992 roku, wracając do ojczyzny.

W barwach Królewskich wystąpił łącznie 283 razy i strzelił 208 goli. Na półwysep Iberyjski wrócił po roku, by jeszcze przez jeden sezon przywdziać trykot Rayo Vallecano. Mimo 35 lat na karku nadal imponował formą strzelecką, zdobywając 16 goli w sezonie ligowym. Kolejne lata to gra w Meksyku przeplatana pojedynczymi sezonami w austriackim Linz oraz w barwach Dallas Burn. Zostając graczem teksańskiej drużyny, stał się jedynym obok Amerykanina Roya Wegerle piłkarzem, który zagrał zarówno w lidze NASL oraz w utworzonej dwanaście lat po jej upadku MLS.

Ostatecznie buty na kołku zawiesił w 1998 roku. Cztery lata wcześniej zaliczył jeszcze swój trzeci Mundial. Po zakończeniu kariery przez krótki czas próbował pracować w wyuczonym zawodzie. Nawet założył w Meksyku własny gabinet stomatologiczny.

Zbyt długa przerwa spowodowała jednak, że Sanchez nie czuł się pewnie w swoim pierwszym fachu. Wiedza zdobyta na uniwersytecie w dużej mierze wyparowała z głowy byłego piłkarza. Nowoczesny sprzęt dentystyczny stanowił dla Hugola czarną magię. Postanowił wrócić do tego, co przez lata pozwalało zarabiać mu na chleb – piłki nożnej. Zresztą sam kiedyś powiedział, że: "Ktokolwiek wymyślił futbol, powinien być czczony jak bóg".

Przez lata pracował jako trener. Ze swoim macierzystym UNAM Pumas wywalczył nawet mistrzostwo kraju. Dzięki temu otrzymał szansę poprowadzenia reprezentacji narodowej. Jednakże wyniki, jakie osiągał w czasie swojej dwuletniej kadencji na stanowisku selekcjonera, zostały uznane za rozczarowujące. Po przygodzie z trenerką pracował w telewizji jako komentator oraz analityk (m. in. dla ESPN).

Legenda z delikatnymi skazami

Hugo Sanchez powszechnie uznawany jest za najlepszego piłkarza w historii Meksyku. Złotymi zgłoskami zapisał się zarówno w kronikach ojczystego futbolu jak i na kartach historii Realu Madryt. Przez kibiców Królewskich wymieniany jest w jednym rzędzie z takimi legendami jak Alfredo Di Stefano czy Cristiano Ronaldo.

Za jedyną skazę w jego klubowym CV można uznawać brak triumfu w Pucharze Europy. Aczkolwiek pięć tytułów mistrzowskich, wywalczonych wraz z klubem ze stolicy Hiszpanii oraz pięć tytułów najlepszego strzelca ligi hiszpańskiej, skutecznie maskują ten mankament.
Przed erą wyścigu zbrojeń i futbolowej zimnej wojny pomiędzy Realem czasów Cristiano Ronaldo i Barceloną czasów Lionela Messiego, mógł być brany pod uwagę podczas dyskusji o najlepszym piłkarzu w historii Primera Division. Obecnie zajmuje czwartą pozycję w klasyfikacji najlepszych strzelców w historii ligi hiszpańskiej, za wspomnianą dwójką oraz legendarnym Telmo Zarrą.

Chociaż pierwszy i ostatni występ Hugo Sancheza dla reprezentacji El Tri dzieli siedemnaście lat, to zawodnik zdołał wystąpić w ojczystych barwach zaledwie 58 razy (strzelił 29 goli). Lata występów w barwach drużyn z Półwyspu Iberyjskiego sprawiły, że Pentapichichi opuścił wiele spotkań drużyny narodowej.

Latanie na drugi koniec świata, w celu grania z często egzotycznymi rywalami ze strefy CONCACAF, nie wchodziło w grę. Przez to wielu rodaków oskarżało Sancheza o lekceważenie ojczystej kadry i skupianie się na karierze klubowej. Równie duża grupa kibiców, uznawała go za skarb i dumę narodową.

I to właśnie ta wersja powinna być uznawana za prawdziwą. Hugo Sanchez to legenda światowej piłki. Gracz, który może się meksykańskiemu futbolowi nie przytrafić przez wiele kolejnych pokoleń. Bo Hugol był uosobieniem wszystkiego, co w futbolu rodem z tego latynoskiego kraju najpiękniejsze.

Rafał Gałązka, RetroFutbol

Czytaj więcej:
Legią zachwycała się wtedy Europa. Dziś jej człowiek naprawia samochody

Źródło artykułu: RetroFutbol