Josue: To była okropna noc. Najgorszemu wrogowi nie życzę czegoś takiego

Getty Images / Josue prowadzony przez holenderskich policjantów
Getty Images / Josue prowadzony przez holenderskich policjantów

O tym, co wydarzyło się po meczu w Alkmaar, Legia nie zapomni nigdy. A na pewno nie zapomni Josue, który ze stadionu trafił do holenderskiego aresztu. Portugalski pomocnik udzielił WP SportoweFakty ekskluzywnego wywiadu o tamtych wydarzeniach.

Awantura, do jakiej doszło po meczu AZ Alkmaar – Legia Warszawa, wciąż budzi wielkie emocje. W jej efekcie dwóch piłkarzy warszawskiego klubu, Josue i Radovan Pankov, wylądowało w holenderskim areszcie.

Holenderska policja poturbowała również starającego się wyjaśnić sytuację prezesa Legii Dariusza Mioduskiego.

Mecz (1:0 dla Alkmaar) rozegrano w czwartek wieczorem, a w piątek rano Legia wróciła do domu. Bez Josue i Pankova, którzy zostali zwolnieni z aresztu dopiero tamtego dnia po południu.

W wyjaśnienie sprawy zaangażowały się polskie władze na czele z premierem Mateuszem Morawieckim, do złożenia wyjaśnień wezwano nawet ambasador Królestwa Niderlandów w Polsce. A jak ta sprawa wygląda z perspektywy Josue? Kapitan Legii udzielił ekskluzywnego wywiadu WP SportoweFakty. To jego jedyna rozmowa z polskimi mediami na temat tego, co się wydarzyło feralnej nocy w Alkmaar.

Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Czy noc z czwartku na piątek, którą spędziłeś w holenderskim areszcie, była najgorszą w twoim życiu?
Josue, piłkarz Legii Warszawa:

To była okropna noc. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś tak złego, tak niesprawiedliwego. A uwierz mi, sporo w życiu przeszedłem. Tych godzin, niepewności i obaw, które mi wtedy towarzyszyły, nie życzyłbym największemu wrogowi. Wyszedłem z aresztu, ale zajmie mi trochę czasu, aby dojść do siebie mentalnie. Wiem, że muszę z tym żyć, ale z drugiej strony chciałbym się tego pozbyć, jak tych wszystkich rzeczy, które miałem wtedy na sobie.

Rzeczy?!

Tak, rzeczy. Kiedy mnie zamknęli w areszcie, musiałem oddać czarne kolczyki, które wtedy miałem, i buty. Tych kolczyków nigdy już nie założę. Nie ma mowy! A buty? Od razu po powrocie poleciały do kosza. To samo ze strojem, w którym wtedy grałem. Powiedziałem Sebastianowi, naszemu kitmanowi (członek sztabu odpowiedzialny za sprzęt - przyp. red.), żeby się go pozbył. Tylko że rzeczy możesz wyrzucić, a z głowy wyrzucić już nie jest tak łatwo. Bo to bardzo mocno dotknęło nie tylko mnie, ale i moją rodzinę. Jak powiedziałem, ja muszę z tym żyć, ale nie chcę, aby żyła z tym moja córka, która w szkole musiała odpowiadać innym dzieciom na pytania, dlaczego zamknęli jej tatę.

Do rodziny wrócimy później. W swoim oświadczeniu, po powrocie do Polski, napisałeś, że nie rozumiesz tego, co się tam wydarzyło. Minęło kilka dni. Rozumiesz już więcej?

Nie, wcale! Myślę nad tym dużo i wciąż niczego nie potrafię zrozumieć. Przecież my ten mecz przegraliśmy. Wygrali gospodarze. Gdyby było na odwrót, w teorii gdzieś można by pomyśleć, że to zezłościło drugą stronę, przez to była bardziej nerwowa. Choć oczywiście to dla nich żadne wytłumaczenie. Nie potrafię jednak pojąć, jak to możliwe, że w międzynarodowej rywalizacji jeden klub tak źle przyjmuje drugi klub, swoich gości.

Jak to wszystko wyglądało z twojej perspektywy?

Zaraz po meczu nic nie zwiastowało kłopotów. Rozmawiałem z moim kolegą z Alkmaar, Bruno Martinsem Indim, wszystko przebiegało normalnie. Potem poszedłem wziąć prysznic, a kiedy wyszedłem, wszystko się zaczęło.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zwierzę wpadło na murawę. Podczas meczu!

Jak to dokładnie wyglądało?

Po meczu wzięliśmy prysznic. Połowa zespołu wzięła go szybciej, inni wolniej. Normalka. A jeszcze inni udzielali wywiadów reporterowi UEFA. Wielu chłopaków się wykąpało i udało do autokaru. Pamiętam, że zostałem ja, Youri, Gil, trener, Wszołek, Slisz. Ci dwaj ostatni udzielali tych obowiązkowych wywiadów. Kiedy wrócili, mówię do Pawła: "Dawajcie szybko, przegraliśmy mecz, trzeba się zabrać jak najszybciej do hotelu". Paweł odpowiedział, że musi jeszcze skorzystać z lodu i tak dalej. OK. No więc wychodzę ja, Gil, byli tam też dwaj polscy dziennikarze. Rozmawiali z Tomasem Pekhartem. Idę więc dalej.

Przy bramie było wtedy tylko dwóch ochroniarzy. Mężczyzna i kobieta. Wyjście było blisko autobusu. Dosłownie dwa kroki. Wychodzisz prawą nogą poza bramę, a lewą wsiadasz już do autobusu. Dwa metry. Nie więcej. Wtedy ochroniarz powiedział do mnie: "Brama jest zamknięta, tak nakazała policja".

Oki, nic się nie dzieje. Czekamy. Wtedy przychodzi trener, dyrektor sportowy i prezes. Trener pyta, dlaczego nie możemy wyjść. Ochroniarz mówi: "A ile mi zapłacisz, żebyście wyszli?". I zaczyna się śmiać. Trener się zdziwił i powiedział: "Uu, jakie to śmieszne". Wtedy ochroniarz odpowiada, że żartuje i powtarza: "Brama zamknięta, rozkaz policji". W tamtym momencie nadeszli Jacek Zieliński, kierowca i Sebastian, nasz kitman. Z tymi walizkami ze sprzętem. Kierowca otwiera bramę i nic się nie dzieje. Wtedy wszyscy wyszliśmy. Ale wciąż brakowało Pawła i Bartka, oni ostatni wychodzili. Chwilę potem Sebastian wraca po resztę sprzętu. Ale przy bramie było już 4-5 ochroniarzy.

Dlaczego pojawiło się ich więcej?

Nie wiem, ale zwróć uwagę na różnicę: w ciągu minuty z dwójki, facet i kobieta, zmienia się to w 4-5 i to takich rosłych. Sebastian chciał wejść przez bramę, a ja byłem już w autokarze na swoim miejscu. Tylko nie chcieli mu otworzyć. Wyszedłem więc na zewnątrz i zapytałem, co się dzieje. Seba odpowiedział, że nie chcą go wpuścić. Chwilę potem otworzyli bramę i zaczęli wypychać Sebastiana na zewnątrz.

Widząc, co się dzieje, piłkarze opuścili autokar, bo zaczęto atakować jednego z naszych. Właśnie Sebastiana. Ci ochroniarze byli rośli i silni. Zaczęli odpychać piłkarzy. Wtedy pojawił się taki mały ochroniarz i zaczął popychać naszego trenera. My już wtedy znowu byliśmy o krok od autobusu, ale widząc, co się dzieje z trenerem Kostą, wróciliśmy. Ale nie żeby szukać awantury, tylko żeby sprawdzić, co się znowu wydarzyło. Ale to nie było nic aż tak poważnego. Przepychanki.

Znów zbliżyliśmy się do autobusu. Wtedy spojrzałem w lewą stronę i zauważyłem nadchodzącą grupę. Wszyscy ubrani na czarno. I robili gest, jakby coś wyciągali zza pasa. Wtedy pomyśleliśmy, że to ultrasi Alkmaar. Ale to była policja, tyle że w cywilu. Nie mieli zasłoniętych twarzy, ale mieli te chusty do zasłaniania, zresztą później niektórzy z nich zasłaniali twarze. Widziałem nieraz policjantów w cywilu, ale w normalnych ciuchach. A ci wszyscy na czarno.

Dlatego pomyśleliśmy, że to ultrasi. No więc my znów weszliśmy do autokaru, ale wokoło było już pełno policji. I wtedy prezes Mioduski próbował wyjaśnić z nimi całą sytuację. Mówił, kim jest, podkreślał, że nie podoba mu się, jak jesteśmy traktowani. I kiedy wyciągnął telefon, aby nagrać, co się tam działo, oni wytrącili mu telefon i zaczęli popychać.

Ja znów byłem już w autokarze, siedziałem na moim miejscu niedaleko dwóch polskich dziennikarzy. Ich też wzięliśmy do autobusu, co przecież się nie zdarza. Ale gdyby zostali na zewnątrz, to prawdopodobnie też by im się dostało. był duży chaos, piłkarze nagrywali, co się działo, pozostali weszli do autobusu. Zajęło to kilka minut.

I co się dalej dzieje?

Siedzę na moim miejscu i wtedy dzwoni do mnie żona. Opowiadam jej, co się dzieje, a ona na to, żebyśmy uważali na siebie, żeby nikomu nic się nie stało. Ustalamy, że porozmawiamy na spokojnie, kiedy już będę w hotelu. No ale do hotelu już nie dotarłem.

No więc siedzimy w autobusie i nagle do mnie, jako kapitana, dzwoni trener. On z przodu autobusu, ja z tyłu. Mówi mi, że policja ma wytypowanego podejrzanego, bo podobno jeden z ochroniarzy został poszkodowany. I tym podejrzanym jest Rasha Pankov. Zdziwiłem się. Trener mi powiedział wtedy, że policja domaga się, aby spędził noc na komisariacie. Ale nigdy nam nie powiedzieli, że w areszcie. A uwierz mi, to nie jest to samo. Ja wtedy mówię trenerowi, że jeśli Rasha pojedzie tam sam, to może mu się oberwać. Patrząc, jak się do nas odnosili, z jak wielką niechęcią, jak nas traktowali, byłem pewien, że jeśli Rasha będzie sam, to mu się dostanie. Powiedziałem, że on tam nie może jechać sam. Trener odpowiada, że tu nie ma pola do negocjacji. Mija 15 minut.

I?

Trener rozmawia z policją, rozmawia z Rashą i ten mówi, że OK, że pojedzie z policją. Już wcześniej funkcjonariusze przekazali, że jeśli piłkarz nie wyjdzie, to wejdą do środka autobusu siłą. A to byłaby masakra. Nie twierdzę, że by nas pozabijali, ale byłoby "grubo". No więc Rasha mówi: "dobra, idę". Ale wtedy policjant mówi: "Nie, nie, nie. Jest już dwóch podejrzanych. Ten drugi nosi czarne kolczyki". Trener pyta: "Ale kim jest ten, co ma czarne kolczyki?". Policjant odpowiada: "Nie wiem. Ten z czarnymi kolczykami".

Chodziło o mnie. Mówię trenerowi: "Dobra, jedziemy". Jako drużyna nie mogliśmy dopuścić do tego, żeby policja szturmowała autokar, bo to byłaby masakra. Wychodząc z autokaru, powiedziałem do policjanta: "Idę z tobą". Ale to było za mało. Wykręcili mi ręce i prowadzili jak jakiegoś mordercę.

Bolało?

No jak nie? To wykręć sobie tak dłonie. Boli, prawda? A jak ci to robi ktoś inny, to boli jeszcze bardziej. Przecież może ci złamać nadgarstek.

No więc prowadzą mnie, a za mną Rashę. Widzę wtedy chłopaka z Legii, który robi wideo w klubie. Tomek filmował wszystko, więc poprosiłem go: "Wyjmij telefon z mojej kieszeni i zadzwoń do mojej żony". Próbował, ale policja go odepchnęła. Zabrali mi ten telefon i wsadzili do policyjnego wozu. Były tam dwie takie małe klatki. W jednej wylądowałem ja, w drugiej Rasha. Od tego momentu już go nie widziałem. Aż do końca zajścia.

Gdzie was zabrali?

Warto podkreślić, że nie chcieli tego powiedzieć klubowi. To mnie też zszokowało. Nie zabiliśmy nikogo, nie obrabowaliśmy banku, nie zrobiliśmy nic złego. Mnie zabrali, bo miałem czarne kolczyki. Traktowali nas, jakby byli bogami. Zabrali mi wszystko, łącznie z butami, dając takie zamienne, więzienne. No i zabrali do aresztu.

Kiedy otworzyły się drzwi. No ten zapach nie był przyjemny. Smród uryny, nie wszyscy dobrze umyci. Możesz sobie wyobrazić. Wylądowałem w małej celi. I pytałeś mnie na początku, czy rozumiem, co się wydarzyło. No nie rozumiem! Nie miałem zarzutów przed zabraniem mnie do aresztu, w trakcie pobytu w nim i po jego opuszczeniu! To dlaczego mnie tam zabrali? Nie rozumiem!

Trudno to zrozumieć.

Każdy, kto mnie zna, wie, że jak coś zrobię, to się potrafię do tego przyznać. Mam jaja, żeby to zrobić. A w tym momencie przysięgam ci na moją córkę: nie zrobiłem niczego złego, a wylądowałem w areszcie! Sam, z bardzo niepokojącą wizją. Wiedziałem, że jeśli nie wyjdę w piątek, to tam utknę. Bo w weekend instytucje nie pracują.

Josue nie doszedł jeszcze do siebie po wydarzeniach w Holandii
Josue nie doszedł jeszcze do siebie po wydarzeniach w Holandii

A o której dokładnie trafiłeś do więzienia?

Nie mam pojęcia, bo zabrali mi moje rzeczy. Może około pierwszej w nocy. A wyszedłem o 15:50 w piątek. Dali mi chleb, ale nie chciałem tego jeść. Nic nie jadłem pół dnia. Poprosiłem tylko o to, żebym mógł się umyć. Ręce, twarz. To mi powiedzieli, że mam umywalkę nad toaletą. No więc siedzisz w celi, a w sąsiednich celach inni. I nie wiesz, kto to. Czy kogoś zabili, zgwałcili, nie masz pojęcia, kto jest obok ciebie.

Ale miałeś jedynkę, tak?

Tak. Poprosiłem o to, abym mógł być w jednej celi z Rashą, ale się nie zgodzili. Potem pojawiła się policja z tłumaczem portugalskim. Przekazali mi, że rano o 9:00 rozpocznie się moje przesłuchanie.

Spałeś trochę?

Było tam takie duże okno. W nocy patrzyłem w nie, wypatrując świtu. Czasem miałem zamknięte oczy, ale to nie sen. W takim miejscu, w takiej sytuacji nie da się zasnąć. Nie mogłem zasnąć, będąc w najgorszym miejscu, w jakim w życiu byłem. Natomiast co do pierwszej nocy w domu, po powrocie, to żona mi powiedziała, że całą noc przespałem z tak wykręconymi rękoma jak wtedy, gdy mnie prowadzili. Czyli nawet przez sen organizm reagował.

Rano trafiłeś na przesłuchanie?

Tak. Opowiedziałem to, co się stało, to co mówię teraz tobie. Jeden z policjantów powiedział do mnie, że nie wie, co tu robię. Wyjaśnił, że przekaże moje zeznanie prokuratorom postawionym wyżej. Powiedział, że według niego wyjdę wkrótce. Zapytałem, kiedy. On, że według niego dziś. Ale wtedy znów dopadły mnie czarne myśli. Ale jak nie dziś, to kiedy? Milion myśli w głowie.

Zapytałem policjanta, czy mogę dostać trochę kawy? Dali mi. Ale potem policjant mówi: "Przepraszam cię, nie możesz tu zostać. Musisz wrócić do aresztu i tam czekać na decyzję". Przeraziłem się, nie chciałem tam wracać. Pytam znów: "A ile godzin? Mówi, że dwie, trzy". Przysięgam ci, że to były jedne z najgorszych godzin w moim życiu.

Wróciłeś do tej samej celi?

Tak. To była ta sama cela. Pamiętam jej numer. Miałem tam kryzys. Zacząłem się obawiać, że jednak będę musiał tam zostać do poniedziałku. A tam czas płynął bardzo powoli. Wiesz, jak to jest… Kiedy na przykład grasz w piłkę, to czas płynie błyskawicznie. Ale w takim miejscu jest odwrotnie. Nasłuchiwałem, kiedy przyjdą mnie wypuścić. Parę razy ktoś się zbliżał, ale ostatecznie nic. Aż w końcu przyszli, ale powiedzieli, że nie wiadomo, co z Rashą, czy go wypuszczą równo ze mną. Był tam z nami Konrad, dyrektor zespołu i klubowy prawnik. Powiedziałem im, że nie jestem w stanie tam dłużej być. Miałem uraz. Bałem się, że pojawią się inni policjanci i znów mnie zamkną. Trauma na zawsze.

Czyli jeszcze raz: nikogo nie uderzyłeś?

Nikogo. Owszem, były krzyki, pytałem czemu nas traktują jak zwierzęta. Ale z rękami? Nie, nic! I skończyłem w areszcie. Wyobraź sobie, że krzyczysz, bo dzieje się coś złego i lądujesz w więzieniu. Zrozumiałbyś to?

Nie. A widziałeś czy coś zrobił Pankow?

Nie. Zamieszanie było ogromne. Natomiast to nie my atakowaliśmy i nikt z nas nie był stroną ofensywną. Przede mną było wiele osób na małej przestrzeni, a ja tam byłem najniższy. To jak miałem widzieć wszystko? Natomiast co do całej sytuacji - czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Przecież w naszej sprawie interweniował nawet premier. Pokaż mi drugą taką sytuację, że dwóch profesjonalnych piłkarzy po meczu pod egidą UEFA ląduje w areszcie. Ja jako profesjonalny piłkarz nie oczekuję specjalnego traktowania. Chcę, żeby naszą drużynę traktowali normalnie. Tylko tyle i aż tyle. A normalność w tym przypadku to przejście strefy: szatnia-autobus. I tyle.

Po wyjściu na początku zadzwoniłeś do...

Kwestia telefonu też jest ciekawa. Naładowałem go do pełna, miałem 100 procent po meczu. A kiedy mi go oddali następnego dnia, bateria była martwa. Czyli coś chyba się z nim działo. Natomiast co do telefonu - żona płakała, bardzo płakała w trakcie całej rozmowy. Przez wiele godzin nie miała na mój temat żadnej informacji. W piątek córka nie poszła do szkoły.

Żona próbowała chronić córkę, w sensie nie mówić jej, co się wydarzyło?

Nie, nie. To nie miałoby sensu. Córka słyszała, jak żona rozmawia z ludźmi z Legii. Zresztą, żona poruszyła "cały świat". Legię, moich agentów, ambasadę portugalską, próbowała zrozumieć, co się dzieje. A córka? Ma 11 lat. Ma przecież dostęp do internetu, widziała te zdjęcia. Widziała choćby na TikToku zdjęcia z podpisem "Josue w więzieniu".

Pokazały to media angielskie, polskie, portugalskie. Natomiast kiedy wylądowałem na lotnisku i zobaczyłem żonę i córkę... Emocje były ogromne, ale nie lubię płakać przy bliskich. Niemniej wszystko się we mnie gotowało. Nie wyobrażam sobie, aby w życiu spotkało mnie coś podobnego drugi raz.

Grałeś w bardzo gorących meczach, w Portugalii i Turcji. Widziałeś kiedyś, żeby służby tak potraktowały prezesa klubu?

Nie, nigdy. Uderzać prezesa. Dla mnie to był szok, jak się zachowali względem niego. Natomiast sam prezes zachował się jak prawdziwy facet. Robił wszystko, aby wyjaśnić sprawę, a poza tym podziwiam jego spokój. Nie każdy by pozostał spokojny, będąc zaatakowanym w tak agresywny sposób. A on zachował zimną krew.

Chciał jechać z wami do aresztu?

Tak. Przez moment szedł za nami. Nawet zdążyłem się w jakimś sensie ucieszyć. Choć w środku byłem "martwy", to pomyślałem, że skoro prezes będzie z nami, to lepiej. Ale nie pozwolili mu.

Holendrzy przypisują winę Legii.

To nie jest wina Legii. Gdyby to była wina Legii, powiedziałbym, że to wina Legii. Zresztą, dopiero potem zaczęło do mnie docierać, że kibice Legii musieli odbierać bilety w Hadze, że policja wyciągała Polaków z restauracji na mieście. To nie wina Legii. To już nie futbol, to już większy problem. To była dyskryminacja Legii, jej kibiców, Polaków. Przypominam, że to się stało w klubie, w którym doszło do awantury przy okazji meczu z West Ham. Każdy wie, co się wtedy wydarzyło. To znaczy, że coś tam źle robią. Wina jest po ich stronie, ale nie chcą tego zaakceptować.

Zaraz po tym zajściu przypominano twój słynny wywiad dla legia.com z tytułem: "Gdybym nie grał w piłkę, to wylądowałbym w więzieniu". Zabrzmiało jak czarny humor. Ale czy z tej sytuacji da się wyciągnąć cokolwiek pozytywnego? Mówi się, że Legia jeszcze bardziej się zjednoczy.

Myślę, że klub, drużyna, kibice, miasto w tej sytuacji pokazali jedność. To naturalne, że gdy dzieje się coś złego, dana społeczność się jednoczy. I to ja muszę sobie z tym poradzić w mojej głowie. Bo nie da się grać dobrze w piłkę, nie mając czystej głowy. Dam ci przykład: rozmawiam z tobą w budynku klubu. Wokół nas są białe ściany. A te w areszcie miały kolor żółto-zielony. I nawet teraz widzę te kolory. Naprawdę nie jest łatwo otrząsnąć się po czymś takim. Jeszcze raz: najgorszemu wrogowi nie życzę takich przejść.

Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty

Lato grzmi: Nie będę okłamywał kibiców
Polacy bezpiecznie wylądowali na Wyspach Owczych

Źródło artykułu: WP SportoweFakty