Właściwie cała kadencja Fernando Santosa to jeden wielki, przewlekły kryzys reprezentacji i PZPN-u. Kryzys sportowy, komunikacyjny, strategiczny i mentalny. Chaos, niekompetencja, brak wiedzy. Zarówno samego selekcjonera, jak i tego, który go wybrał, czyli Cezarego Kuleszy.
Prezes PZPN szukał kogoś z dużym nazwiskiem, by zaimponować kibicowskiemu ludowi. Tym, że Portugalczyk pasuje do naszej reprezentacji jak pięść do nosa w ogóle się nie przejmował. Panie Kulesza! Z tym Santosem to było straszne pudło! Może on kiedyś był dobrym trenerem, ale jemu pociąg dawno już odjechał. Został na pustym peronie. Przegrał te eliminacje i nawet nie wie dlaczego.
Nadal niczego nie rozumie. Nie rozumiał, co dzieje się w drużynie, nie rozumiał mentalności naszych piłkarzy, był zamknięty na podpowiedzi z zewnątrz. Nie potrafił żadnego piłkarza rozwinąć, nie potrafił natchnąć wiarą zespołu. To jest kompromitacja, że eliminacje się kończą, a selekcjoner dopiero poznaje piłkarzy, on ciągle się ich uczy. U już się nie nauczy.
ZOBACZ WIDEO: Jaka atmosfera panuje w reprezentacji Polski? Dziennikarz zdradza kulisy. "Bywałem ostatnio w hotelu kadry"
Pomysł z Grzegorzem Krychowiakiem jako zbawcą tej drużyny to była jednak kupa śmiechu. Mateusz Wieteska to nie jest stoper na reprezentację i wielu ludzi w tym kraju to wie. Szkoda, że akurat selekcjoner nie ma o tym pojęcia.
Oglądanie reprezentacji Polski to w ostatnich czasach jest przykre doświadczenie. Coś się w tej drużynie popsuło, zatarło i samo poprawić się nie chce. A Fernando Santos wygląda na takiego "mechanika", który kompletnie pojęcia nie ma, gdzie szukać usterek. Myli się, błądzi, szuka nie tam, gdzie potrzeba. I miota się od ściany do ściany, jest niekonsekwentny, pogubiony. Zmienia koncepcje, zmienia personalia, a wszystko to jakoś tak bez ładu i składu. Logiki trudno się w tym doszukać.
Patrząc na to, jak Portugalczyk wybiera podstawową jedenastkę, trudno nie mieć wrażenia, że facet po prostu… strzela. I że strzela to jeszcze pół biedy, gorzej, że nie trafia.
Ale sprowadzenie tej eliminacyjnej katastrofy wyłącznie do winy Santosa byłoby uproszczeniem. On nie wie i nawet się nie domyśla, jaki robak zżera jego drużynę od wewnątrz. Bo że ją coś zżera, to w ogóle nie ma wątpliwości.
Ta drużyna nie udźwignęła wyzwania. Jest pogubiona, rozwalcowana, rozbita, podzielona. I ciągle walczy z własnymi demonami. Ma swoje problemy, niewyjaśnione spory, niezałatwione sprawy. Ten zespół na każdy mecz wychodzi z wielkim bagażem własnych lęków, traum, obaw i innych mentalnych obciążeń. Ciągną chłopaki za sobą ten ciężar jak kulę u nogi. Z czymś takim grać w piłkę się nie da.
Ci piłkarze zatruli się niedoszłą premią na mundialu w Katarze i do dzisiaj odtruć się nie mogą. Niby wszyscy chcą, żeby już było lepiej, naprawiana jest atmosfera, wyjaśniane nieporozumienia, szuka się nowego otwarcia, usuwane są kolejne – cytując Roberta Lewandowskiego – "trucizny" niszczące team spirit. Ale przypomina to walkę z siedmiogłowym smokiem: na miejscu jednego odciętego łba wyrastają trzy nowe. Jak jedna afera się skończy, następna zaczyna.
Gdy przed meczem w Tiranie gruchnęła informacja, że management Lewandowskiego "strzela" się z PZPN-em na rozpuszczanie plotek, o tym czy nasz kapitan zapłacił czy nie zapłacił za jakąś tam kolację, to można było się nad tym wszystkim rozpłakać. Gdzie my jesteśmy, czym my się zajmujemy?
Reprezentacja Polski potrzebuje trenera z taką energią i werwą jak selekcjoner Albanii – Brazylijczyk Sylvinho. Kogoś, kto posprząta ten bałagan, zbuduje zespół od nowa i tchnie w drużynę wiarę.
I jeszcze jedno: ten ktoś może mieć polski paszport. Szpanowanie trenerem z nazwiskiem źle się dla nas skończyło.
Dariusz Tuzimek