Górnik Zabrze, Piast Gliwice, KGHM Zagłębie Lubin, Bruk-Bet Termalica Nieciecza, Wisła Płock i Podbeskidzie Bielsko-Biała - to kluby, w których występowali kiedyś zawodnicy mierzący się z czwartek z "Kolejorzem". I wcale nie odgrywali tam wiodących ról, często wręcz odbijali się od PKO Ekstraklasy. Nic więc dziwnego, że gdy zespół Johna van den Broma wpadł na Spartaka w III rundzie, w Poznaniu odtrąbiono sukces.
To nie był przejaw pychy, lecz realna ocena sytuacji. Ćwierćfinalista Ligi Konferencji Europy, doinwestowany latem naprawdę solidnymi transferami, nie mógł się obawiać takiego przeciwnika. Sęk w tym, że żaden rywal nie będzie prosił na kolanach o jak najniższy wymiar kary, a zawodnicy Lecha zachowywali w Trnawie tak, jakby właśnie liczyli, że gospodarze nawet nie ośmielą im się postawić.
Już bramka na 2:1 w stolicy Wielkopolski była pierwszym sygnałem ostrzegawczym, że "Kolejorzowi" zdarzają się momenty dekoncentracji, które potrafią zniweczyć cały wysiłek włożony w mecz. Wcześniej jego dominacja była bezdyskusyjna. Tamto spotkanie dobitnie zresztą pokazało, jak wielka jest sportowa przepaść, która dzieli oba zespoły.
Obraz gry ze stadionu przy ul. Bułgarskiej sprawiał, że mimo skromnego zapasu, nikt w Poznaniu nie dopuszczał do siebie myśli o katastrofie. To nie miało po prostu prawa się wydarzyć. Niestety drużyna Johna van den Broma nie zachowała nawet elementarnej czujności i na rewanż wyszła z haniebnym nastawieniem.
Zabrakło podstaw - koncentracji, zaangażowania, jakiegokolwiek przyspieszenia. Przy stanie 1:3 jedynym zawodnikiem, który sprawiał wrażenie, że faktycznie zależy mu na wyniku, był Filip Szymczak. Jemu chciało się gonić za piłką, popędzać rywali, by szybciej wznawiali grę. Koledzy nie robili nawet tego. Poruszali się po boisku w jednostajnym tempie, popełniali dziecinne błędy w tyłach, nie potrafili niczym zaskoczyć rywala. Grali tak, jakby byli przekonani, że Spartak sam wyciągnie do nich pomocną dłoń.
W 2013 roku "Kolejorz" odpadł z europejskich pucharów po porażce z Żalgirisem Wilno, a rok później wyrzucił go za burtę półamatorski Stjarnan FC. Minęła niemal dekada i doszło do kolejnej kompromitacji takiego samego kalibru. Spartak jest silniejszy niż tamte zespoły, ale też - przynajmniej tak się wydawało - znacznie silniejszy jest Lech, dodatkowo wzmocniony kapitalnymi doświadczeniami z poprzedniego sezonu.
Na nic się to zdało. Sztab poznaniaków zdecydował się przełożyć ligowe starcie z Jagiellonią Białystok. John van den Brom zapowiadał, że dzięki temu koncentracja i świeżość będą na wyższym poziomie, a jego podopieczni i tak sprawiali wrażenie, jakby im się nie chciało.
Odpadnięcie jest dla Lecha katastrofą na każdym polu - sportowym, wizerunkowym i finansowym. Po okresie odwilży i milionach euro zarobionych w poprzedniej edycji, klub miał pieniądze na konkretne wzmocnienia i wreszcie zaliczył okienko, po którym kibice w Poznaniu nie psioczyli na skąpstwo w wydatkach. Teraz wszystko się zmieni. Pucharowa premia wyniesie raptem 550 tys. euro, a szeroka kadra do niczego się nie przyda.
Piękne wspomnienia sprzed kilku miesięcy zostały przykryte obciachem, jakiego "Kolejorz" narobił sobie w Trnawie, a co gorsze, działania transferowe mogą teraz całkowicie zmienić kierunek. Niewykluczone, że jeszcze tego lata, łatając pucharową lukę w budżecie, klub zdecyduje się sprzedać któregoś z kluczowych piłkarzy.
Właśnie finanse i wizerunek ucierpią najbardziej. Przez ostatnie dwa lata, zdobywając mistrzostwo Polski, a potem przeżywając cudowne chwile w pucharach, Lech odzyskał dumę. Teraz znów naje się wstydu, zapisując kolejną czarną kartę w swojej pucharowej historii.
ZOBACZ WIDEO: Nowa wersja Roberta Lewandowskiego? "Czekamy na eksplozję formy"