Dariusz Tuzimek: W połowie czerwca miała wrócić na wokandę sądu sprawa, jaką wytoczył panu Robert Lewandowski. Dlaczego do kolejnej rozprawy nie doszło?
Cezary Kucharski: Prokuratura dała ekspertyzy nagrań, jakie przedstawił Lewandowski, w które - zdaniem moich obrońców - nagrania są zmanipulowane i nastąpiła w nie zamierzona ingerencja. Ostatni raz ingerowano w nagrania we wrześniu 2020, prawdopodobnie wtedy cięto te nagrania, aby wypuścić do mediów. Zabiegaliśmy, aby sąd poddał je prawidłowej weryfikacji. Przychylono się do naszego wniosku. Instytut, który miał zweryfikować autentyczność nagrań, ostatecznie nie podjął się przeprowadzenia ekspertyzy. Dlatego do rozprawy nie doszło.
Na czym polegał problem?
Instytut nie ma wystarczających możliwości technicznych do wykonania ekspertyzy. Zbadać trzeba aparaty telefoniczne, na których Lewandowski miał nagrywać lub przegrywać nagrane rozmowy. Są jednak inne placówki w Polsce, które potrafią odczytać zapisy z telefonów, nie uszkadzając ich jednocześnie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Vinicius Jr zmienia dyscyplinę? Ależ zabawa!
I co się będzie działo dalej w tej sprawie?
Czekamy na decyzję sądu. Można założyć, że zostaną powołani inni biegli i oni dokonają ekspertyzy.
Robert Lewandowski jest w ostatnich tygodniach mocno krytykowany. Po pierwsze ze względu na kompromitującą wpadkę reprezentacji Polski w Mołdawii i porażkę 2:3, ale chyba jeszcze mocniej za to, że od razu po meczu w Kiszyniowie nie stanął przed kamerami. Zaczęto wytykać "Lewemu", że nie ma cech, jakie powinien mieć kapitan.
Ja od dawna mówiłem, że on pewnych predyspozycji - jako człowiek - nie ma. Ale muszę przyznać, że w czasie, kiedy razem pracowaliśmy, moim zadaniem było, żeby jego pewne deficyty ukryć. Do 2016 roku to ja mu podpowiadałem, tłumaczyłem, przekonywałem i de facto wpływałem na niego. Taka była moja rola jako agenta. Mówiłem mu wprost, jak ma się zachować jako kapitan, albo też w innych sytuacjach, gdy pojawiały się jakieś kryzysy. Kilka min udało mi się rozbroić.
Poproszę o jakiś przykład.
Kibice pewnie pamiętają, jak Kuba Błaszczykowski tuż po przegranym meczu z Czechami na Euro 2012 - co oznaczało, że odpadamy z turnieju, którego byliśmy gospodarzem - wyskoczył do mediów z tekstem, że reprezentanci dostali za mało biletów z PZPN dla swoich rodzin i znajomych? Kuba został wtedy zmiażdżony przez opinię publiczną za tę wypowiedź. Na całe lata został "Biletellim".
A mógł tym mianem być ochrzczony... Lewandowski, bo też miał pretensje do związku o te bilety dla rodzin zawodników. Storpedowałem wtedy pomysł wyjścia z tym przekazem do mediów. Tłumaczyłem mu, że kibice będą w szoku, że jesteście tak małostkowi, że zarabiacie miliony euro, a chcecie od związku wyrwać bilety za darmo. Pamiętam, jak absurdalna była ta dyskusja, żeby wtedy to zawodnikom wyjaśnić i ich do tego przekonać. Aczkolwiek jest to, niestety, typowe zachowanie polskich piłkarzy. Zadbałem wtedy o to, żeby to nie Lewandowski popisywał się publicznie taką małostkowością.
Przypomnę też sytuację, kiedy kibice w Gdańsku wygwizdali Lewandowskiego, gdy schodził z boiska w meczu z Danią. Wtedy niemal chciał całkowicie zrezygnować z występów w kadrze. Zaproponowałem mu, żeby nie podejmował tak radykalnej decyzji, gdy jeszcze jest w emocjach. Żeby odczekał, gdy temperatura opadnie. No i minęło trochę czasu i było po temacie. A gdyby Lewandowski wtedy poszedł do mediów i ogłosił swoją decyzję, zrobiłaby się afera na całego.
Trzeba przyznać, że mocno pan krytykuje Roberta, ale kiedy spytano pana, czy "Lewemu" należy zabrać opaskę kapitana, był pan przeciwny.
Niezależnie od tego, jak oceniam Lewandowskiego jako człowieka, na teraz nie mamy w reprezentacji lepszego kandydata na kapitana. Można mu zabrać opaskę, ale komu ją dać? I co taki gest miałby naprawić? Jedynym efektem mogłoby być to, że Lewandowski potraktowałby tę decyzję ambicjonalnie i zrezygnowałby z kadry.
Wiele lat "cichym kapitanem" był Kamil Glik, który scalał drużynę, miał na nią dobry wpływ. Lewandowski taki nie jest, ale przecież pod względem sportowym dawał drużynie dużo, strzelał bramki, wygrywał mecze. Chodzi więc o to, byśmy w tej dyskusji nad klęską w Mołdawii, nie wylewali dziecka z kąpielą.
Piłkarze nie przerobili chyba jeszcze do końca tematu afery premiowej. Łukasz Skorupski mówił w marcu w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego", że w Katarze coś w drużynie pękło. Że gdy piłkarze pokłócili się o podział pieniędzy, to później jeden na drugiego nie mógł patrzeć.
Najpierw w grudniu wszyscy w kadrze pochowali głowy w piasek. Każdy udawał, że nic nie wie, że w sumie to piłkarze nie chcieli tych pieniędzy. A jednak się o nie pokłócili! Najpierw był wywiad Lewandowskiego, a potem właśnie Skorupskiego, który twierdził, że było całkowicie inaczej. W końcu przyszło opamiętanie, Lewandowski przyszedł na konferencję przed meczem z Czechami, wydusił z siebie przeprosiny za aferę premiową, ale nie wyglądało to autentycznie. Moim zdaniem tych pęknięć w kadrze, jakich narobiła afera premiowa, nie da się już skleić. To są zmiany nieodwracalne. Nie ma w tej grupie głębokich więzi. Było to widać w meczu z Mołdawią.
Kibice przeżyli ostatnio jeszcze jedno zaskoczenie. Bo o ile Robert nie był aktywny w mediach po spotkaniu w Kiszyniowie, o tyle znów zrobiło się głośno, gdy jego sztab prostował informację, że to nie marka Oshee zrezygnowała z Lewandowskiego, tylko sam zawodnik nie przedłużył kontraktu. Po co? Przecież dla kibica kwestia, kto z kogo rezygnował, jest kompletnie nieistotna.
To jest kwestia priorytetów. Lewandowski i marketingowcy chcą pozycjonować go jako… króla Polski. Mówię to zupełnie poważnie, bo widziałem taką analizę i podpowiedź obrania takiej właśnie strategii. Więc dla niego ważne jest, żeby nie ucierpiał jego majestat. Sztab zatem go zaciekle broni. Ale przecież to groteskowe, małostkowe i śmieszne, że prostuje się - strasząc prawnikiem - strony z memami. Oni nie mogą się pogodzić z tym, że teraz królową jest Iga Świątek.
Wraca pan do polskiego futbolu. Chce pan znaleźć "drugiego Lewandowskiego"?
Kiedy zaczynałem pracę agenta piłkarskiego, udzieliłem wywiadu, w którym zapowiedziałem, że chcę znaleźć i wypromować polskiego Davida Beckhama. Wtedy ludzie pukali się w głowę, że to nieosiągalne, ale ja udowodniłem na przykładzie kariery właśnie Lewandowskiego, że to możliwe. Teraz też chciałbym coś takiego powtórzyć z innym polskim zawodnikiem. Ale nie nakładam na siebie żadnej presji, bo po mojej chorobie, gdy byłem na granicy życia i śmierci (WIĘCEJ O TEJ SYTUACJI CEZARY KUCHARSKI OPOWIADA W TYM WYWIADZIE), teraz zupełnie inaczej podchodzę do wszystkiego, co się wokół mnie dzieje. Skoro jednak pan Bóg zostawił mnie przy życiu, to chyba miał na mnie plan, więc chciałbym zrobić coś wartościowego.
Jak na przykład pomóc w Śląsku Wrocław, bo przecież wspiera pan otwarcie biznesmana Mariana Ziburske i jego firmę w procesie przejmowania tego klubu od miasta?
Po prostu przekonałem Mariana Ziburske, z którym znam się od wielu lat, że warto zainwestować w jakiś polski klub. Ma silną firmę w nieruchomościach, inwestuje i organizuje wyścigi konne, sponsoruje hokej na lodzie. No i oczywiście inwestuje też w kluby piłkarskie zagranicą. Moją rolą było wskazanie, że u nas też jest potencjał. Akurat trafiła się okazja przejęcia Śląska, więc złożyli ofertę. W poniedziałek rozpoczęły się negocjacje.
Ile to może potrwać? Za chwilę rusza kolejny sezon Ekstraklasy.
Kupno klubu to jest bardzo poważna transakcja, a nie kupno bułek w piekarni. Audyt, wszelkie analizy prawne i finansowe muszą potrwać. Pewnie nawet kilka tygodni lub miesięcy, to normalne.
Ale co pan myśli, gdy słyszy jak obecny prezes klubu mówi w Radiu Wrocław, że "cała mobilizacja pana prezydenta i administracji miasta jest położona na to (...), żeby Śląsk z wysokim budżetem został mistrzem Polski".
Uwielbiam wygrywać, nawet w gierce treningowej z kumplami. Sam byłem mistrzem Polski, więc wiem, jak smakują zwycięstwa, ale aby wygrywać, należy twardo stąpać twardo po ziemi i mieć pokorę w sobie. Śląsk dopiero co uratował się przed degradacją z Ekstraklasy, zajmując w tabeli ostatnie bezpieczne miejsce. Byłbym na dzisiaj bardziej wstrzemięźliwy, bo na razie wokół klubu nie zadziało się jeszcze nic takiego, żeby mówić o perspektywie zdobywania mistrzostwa Polski. Jestem w branży piłkarskiej na tyle długo, że nie składałbym takich deklaracji. Proces budowy silnego klubu, na stabilnych fundamentach to jest kilka sezonów. Tu nie może być drogi na skróty. Mam wrażenie, że kibice - i to nie tylko Śląska - mają tego świadomość. W piłce nie chodzi tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o odpowiednich ludzi, którzy zbudują zdrowy, trwale mocny klub.
A jaka miałaby być pana rola w tym projekcie?
Moja rola nie jest jeszcze sprecyzowana. Ale to na razie nieistotne. Wiem jakie zaufanie do mnie mają Jarek Prus, prezes Westminster Polska i właściciel Marian Ziburske. Wiem, że media kreują rzeczywistość szybciej niż się ona dzieje, rozumiem presję i oczekiwania, ale wszystko musi się odbywać po kolei. Dziś kwestią kluczową jest zabezpieczenie interesów Śląska w rozmowach z miastem Wrocław. Jeśli tak się stanie, to możliwe będzie odniesienie sukcesu na miarę oczekiwań.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Czytaj również:
"Lewy" nadal kapitanem? Kibice zdecydowali