Buncol to były gracz tamtejszych drużyny: Homburga, Bayeru Leverkusen i Fortuny Duesseldorf. Do Niemiec wyjechał jako zawodnik Legii Warszawa w 1986 roku. Miał już wtedy na koncie wielki udział w zdobyciu historycznego i ostatniego medalu za 3. miejsce mistrzostw świata z Hiszpanii (1982 r.), potem pojechał jeszcze na mundial w Meksyku (1986 r.). A później nastąpił wieloletni okres wielkiego kryzysu polskiej kadry nim wróciliśmy na mistrzostwa w Japonii i Korei w 2002 r.
Był bocznym pomocnikiem i zawsze imponował świetnym wyszkoleniem technicznym. Największe sukcesy odniósł w Leverkusen. Z Bayerem sięgnął po Puchar UEFA (obecnie: Liga Europy) będąc gwiazdą zespołu. Karierę zakończył w wieku 38 lat.
Nazwali go zdrajcą
Buncol zasłynął przede wszystkim świetną grą dla drużyny narodowej podczas mundialu w Hiszpanii. Był najlepszym graczem reprezentacji obok Zbigniewa Bońka. Niestety cztery lata później, gdy miał 27 lat, zaraz po mundialu w Meksyku wyjechał do Niemiec. A że polskim sportowcom w przeważającej liczbie nie pozwalano na kariery w krajach znienawidzonego przez PRL Zachodu, Buncol wyjechał potajemnie. Szybko uczyniono z niego zdrajcę i wroga narodu. To także zamknęło mu ścieżkę powrotu do kadry.
Rozpowszechniano wówczas plotki, że Buncol zrzekł się polskiego obywatelstwa na rzecz niemieckiego paszportu. Zawodnik wielokrotnie prostował te nieprawdziwe informacje. Tłumaczył, jak było faktycznie. Ze względu na obowiązujący wówczas limit obcokrajowców w tamtejszych rozgrywkach, Buncol wystąpił o niemiecki dokument, ale do dziś posiada dwa obywatelstwa. Nawet teraz były zasłużony piłkarz z dużą niechęcią reaguje na samo nawiązanie do historii z tamtych czasów.
Łowca perełek
Po karierze Buncol został przy piłce i rozpoczął pracę w akademii Bayeru Leverkusen. - Jako trener prowadziłem zespoły do lat 13, 14 i 17. Byłem też asystentem. Od roku mam jednak inną rolę. Młodzi chłopcy przychodzą do mnie na korepetycje - uśmiecha się 51-krotny reprezentant Polski.
Za chwilę wyjaśnia, o co chodzi. Jak się okazuje, Buncol jest "wyławiaczem perełek". Bayer powierzył mu bardzo prestiżową funkcję, dotąd niespotykaną wśród polskich zawodników po karierze.
- Od poprzedniego lata prowadzę indywidualne treningi dla najbardziej uzdolnionych zawodników akademii - tłumaczy. - Typujemy chłopców z największym potencjałem na zaistnienie w wielkim futbolu, a potem oni trafiają do mnie. Pięć razy w tygodniu mam zajęcia jeden na jednego, z każdym chłopakiem z osobna. Ćwiczymy wszystko, co ma wspólnego z techniką: pierwszy kontakt z piłką, przyjęcie, ale na dziesięć centymetrów od buta. Bo jak ci piłka odskakuje na pięć metrów, to w futbolu nie ma dla ciebie miejsca - opowiada nasz rozmówca.
ZOBACZ WIDEO: Fernando Santos nie porwał polskich piłkarzy. "Nie ma chemii"
- Pracujemy też nad "słabszą" nogą, bo przecież każdy ma wiodącą i drugą - nieco gorszą. Do tego szlifujemy podania: mają być celne i odpowiednio mocne. Wszystko, o czym mówię, to piłkarski elementarz. Może kolana mam już trochę "zjechane", ale piłka zawsze była moim przyjacielem i technika została. Można powiedzieć, że szlifuję diamenty - komentuje Andrzej Buncol.
Kilku Polaków w akademii
Nie są to jednak jedyne obowiązki byłego świetnego zawodnika. - W weekendy oglądam mecze grup młodzieżowych Bayeru, nawet i po trzy dziennie. Roboty jest więcej niż w trakcie kariery, ale ja to robię z przyjemnością. Często też oprowadzam nowych chłopców po naszej akademii. Siadamy, rozmawiamy. Opowiadam ich rodzicom o klubie: jak trenujemy, na co kładziemy nacisk - opowiada.
Buncol jest znaną postacią także wśród nowego pokolenia. - Chłopcy wiedzą, z kim mają do czynienia. Jest respekt. A po treningach technicznych jeszcze większy - puszcza oko Buncol.
Pod skrzydła Buncola trafiali między innymi Piotr Zieliński i Arkadiusz Milik. Zieliński miał kilkanaście lat, był dwukrotnie na testach w Bayerze, wygrał też puchar z drużyną młodzieżową Bayeru na jednym z turniejów. Milik dołączył do Leverkusen już jako senior - w 2013 roku z Górnika Zabrze.
- Zielińskiego znam bardziej z telewizji, tamte chwile kojarzę jak przez mgłę. Milikiem zajmowałem się trzy miesiące. Byłem jego przewodnikiem i tłumaczem, bo słowa po niemiecku nie mówił. Zdolny chłopak, ale miał pecha, bo wtedy Stefan Kiessling strzelał mnóstwo goli, nie dało się z nim rywalizować. Ale cieszę się, że Milik tak się rozwinął, zrobił duży postęp - wspomina.
W akademii Bayeru jest obecnie kilku graczy z Polski. - Myślę, że sześciu lub ośmiu zawodników trenuje u nas w różnych rocznikach. To chłopcy, którzy wyjechali z rodzicami z kraju w młodym wieku i od początku dorastają w Niemczech - kontynuuje Buncol. - Najstarszym jest David Widlarz, gra w drużynie U-19. Ale jeszcze nie trenował z pierwszym zespołem - uzupełnia.
Posucha po Lewandowskim
W klubie oprócz Buncola jest także Tomasz Bobel. Były bramkarz Bayeru pracuje w sklepie dla fanów. Zamawia towar, sprzedaje klubowe gadżety: koszulki, pamiątki, także bilety meczowe. Niekiedy pracuje też na stadionie przy okazji ważniejszych spotkań drużyny.
- Czasem chciałoby się jeszcze razem pograć. Chętnie bym mu postrzelał w meczu, ale muszę uważać, bo to już nie to zdrowie, co kiedyś - śmieje się Buncol.
Nasz rozmówca zastanawia się, dlaczego w Buneslidze gra tak mało Polaków. - Odszedł Lewandowski i się skończyło - żałuje. - Kamiński z Wolfsburga jest dobry i młody. Może znowu pokaże się Kownacki po transferze do Bremy - wylicza. - Kiedyś prawie każdy niemiecki klub miał w składzie Polaka. Może teraz nie ma graczy na taki poziom? Trudno powiedzieć - zastanawia się.
Kadra? "Oczy bolą"
Buncol ułożył sobie życie w Niemczech, w Polsce bywa gościem. - Przyjeżdżam do Gliwic raz w roku do siostry na święta. Powiem szczerze, że wszystko się u nas zmieniło. Drogi to mamy lepsze niż Niemcy. Budynki, kolej i cała otoczka jest na europejskim poziomie - porównuje. - O starych czasach to szkoda nawet gadać. Z lat młodości pamiętam stan wojenny. Poza tym wiadomo, co się wtedy o mnie gadało - ucina Buncol.
Do polskiej piłki nie może się przekonać. - Ekstraklasy nie oglądam, ale mecze reprezentacji zawsze. W Katarze grali tak, że oczy bolały, a cieszyli się z awansu. Dziwne. No cóż: cienko to wygląda od dawna - kończy Andrzej Buncol.
Ten dzień będzie świętem. Po kompromitacji polskiej kadry zapomnieli o problemach
Tomasz Bobel - z boiska do sklepu