Robert Lewandowski to czołowy napastnik świata, ale w ostatnich miesiącach to on jest atakowany z każdej strony. A krytyka przybrała karykaturalne rozmiary. "Afera premiowa"? Wina "Lewego". Spór z Cezarym Kucharskim? Wina "Lewego". Słaby film biograficzny? Wina "Lewego". A do tego jeszcze ten skoordynowany medialny szturm na jego żonę Annę...
Wielkie marzenie Lewandowskiego o byciu globalną marką stało się jego przekleństwem. Kiedy w końcu został nią dzięki futbolowi, przestał być oceniany jedynie za to, jakim jest piłkarzem.
Zawirowania w innych dziedzinach życia wpływają na jego odbiór jako zawodnika. Granice się zatarły, dwa świata się przenikły i nie ma już odwrotu. To niesprawiedliwe, że rysy na wizerunku - w dodatku niewielkie - przysłaniają jego sportowe osiągnięcia.
We wtorek nie powiększył swojego dorobku bramkowego, ale już teraz ma tytuł najskuteczniejszego debiutanta w barwach Barcelony w XXI wieku. A do końca sezonu pozostało pięć kolejek. Dorównał Samuelowi Eto'o, a przebił Luisa Suareza (25), Davida Villę (23), Zlatana Ibrahimovicia (21), Thierry'ego Henry'ego (19) czy Antoine'a Griezmanna (15). Nieźle jak na naznaczony "kryzysami" sezon.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zaryzykował i się udało! Cudowny gol w Niemczech
By znaleźć skuteczniejszego w swoim pierwszym roku na Camp Nou piłkarza, trzeba się cofnąć aż o 27 lat i czasów Ronaldo (47). Jedyny sezon "Il Fenomeno" w Barcelonie był zarazem jego najlepszym w karierze. Po nim dostał Złotą Piłkę i został najdroższym piłkarzem na świecie.
Idźmy dalej. Z 19 bramkami "Lewy" pozostaje liderem klasyfikacji strzelców LaLigi i faworytem do Trofeo Pichichi. To będzie jego ósmy (!) w karierze tytuł króla strzelców jednej z pięciu najlepszych lig europejskich. Świat futbolu nie widział bardziej utytułowanego w piłce klubowej snajpera, a tyle samo koron ma w dorobku tylko Lionel Messi.
Mało tego, to będzie szósty z rzędu tytuł Lewandowskiego - takiego długiego panowania w czołowych ligach Europy nie miał nikt przed nim. Messi i Jean-Pierre Papin sięgali po ligowe korony w pięciu kolejnych sezonach. Warto wspomnieć, że Argentyńczyk i Francuz rządzili tylko w jednej lidze (odpowiednio hiszpańskiej i francuskiej). Polak podbił natomiast już dwie.
We wtorek Barca zrobiła kolejny krok w stronę odzyskania mistrzostwa. Tylko kataklizm odbierze jej tytuł i przerwie niesamowitą serię Lewandowskiego. Jego sukcesy tak nam spowszedniały, że nie robią na nas takiego wrażenia, jakie powinny. To musi jednak wybrzmieć: "Lewy" zostanie mistrzem kraju po raz dziewiąty (!) z rzędu, a - biorąc pod uwagę europejskie ligi top5 - po raz 11. w ogóle.
W całej historii futbolu dłuższą od niego mistrzowską passę mieli jedynie Manuel Neuer, Thomas Mueller i David Alaba, którzy sięgali po złoto w dziesięciu kolejnych sezonach. Dwaj pierwsi mogą w tym roku przedłużyć serię do 11.
Warto też wspomnieć, że Lewandowski już teraz ze swoimi 10 mistrzostwami Niemiec jest w pierwszej "10" najbardziej utytułowanych piłkarzy w historii, a lada moment będzie w ścisłej czołówce tej listy. Więcej tytułów od niego będą mieli tylko (być może) Thomas Mueller (12) i Leo Messi (12) oraz Arjen Robben (12), Paco Gento (12) i Ryan Giggs (13).
Zwróćmy też uwagę na coś innego. Lewandowski to gwarant sukcesu. Trwający sezon jest jego 13. poza Polską (czyt. w wielkiej piłce) i w tym czasie "Lewy" nigdy nie zajął w lidze miejsca poniżej drugiego! I nie zajmie też teraz. Ma w dorobku 10 (jedenasty już się wytapia) złotych i dwa srebrne medale.
Co ciekawe, pozbawiony Lewandowskiego Bayern może po 10 latach stracić mistrzostwo Niemiec, a Barcelona z nim w składzie jest o krok od odzyskania tytułu po czterech latach przerwy. W XXI wieku Barca nie czekała na mistrzostwo dłużej. Nawet Leo Messi w dwóch ostatnich sezonach na Camp Nou nie potrafił poprowadzić zespołu do tytułu. Ma to swoją wymowę.
Mało który piłkarz w historii może się pochwalić takimi sukcesami, jakie stały się udziałem Lewandowskiego, a polski - żaden. Sześć trofeów Zbigniewa Bońka z Juventusem i Romą wyglądają przy kolekcji "Lewego" bardzo skromnie. Przecież on tyle zgarnął w jednym roku (2020).
Co najważniejsze, jego wkład w te sukcesy jest niepodważalny. W 16 z 17 sezonów zawodowej kariery był najlepszym strzelcem swoich zespołów! Nie wypracował takiego statusu tylko w pierwszym roku w Dortmundzie.
We wtorek z Osasuną swojego dorobku bramkowego nie powiększył, ale i tak był ojcem zwycięstwa. Nie mógł znaleźć sposobu na Aitora Fernandeza, ale to dzięki niemu Barcelona zdobyła bramkę za trzy punkty.
Po zmarnowaniu kilku okazji, nie chciał strzelić gola za wszelką cenę. Pod koniec meczu zaczął robić kolegom miejsce w świetle bramki i tak było też w 85. minucie. Zszedł do boku pola karnego, zabrał ze sobą stopera i dośrodkował "do siebie", czyli do zastępującego go na "wapnie" Frenkiego de Jonga. Holender ku zdezorientowaniu rywali zagrał na jeden kontakt do Jordiego Alby, a ten pokonał Fernandeza.
"Lewy" znów pokazał tym swoją wielkość. Krytykowany za słabszą skuteczność nie szukał trafienia na siłę. Nie miał klapek na oczach. Nie chciał też w bezpośrednim pojedynku utrzeć nosa Aridane'owi, który wcześniej polował na jego kości. Schował dumę do kieszeni i zrobił wszystko, by jego zespół wygrał. Właśnie dlatego jest bezcenny dla Barcelony.
"Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko". Trudno sprowadzać wkład "Lewego" w grę do najprostszych statystyk, ale owszem, nie jest tak skuteczny jak w trzech ostatnich sezonach. Wciąż jednak robi rzeczy nieosiągalne dla niemal wszystkich wykonujących ten sam zawód.
Jeśli jednak 29 goli i 7 asyst w pierwszym sezonie na Camp Nou, poprowadzenie Barcy do odzyskania mistrzostwa i zdobycie tytułu króla strzelców LaLigi to dla wielu za mało, to - czas to głośno powiedzieć - znaczy, że Lewandowski stał się ofiarą własnego sukcesu. I w powszechnej opinii już nigdy nie będzie "dość dobry".
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty