Niezaprzeczalną zasługą jest odbudowa reputacji reprezentacji i związku. Za jego kadencji ucichły gwizdy na kadrę. Po trybunach przestała się nieść znana wszystkim, prosta zarówno w konstrukcji jak i przekazie, pieśń o PZPN. Kibice na nowo pokochali Biało-Czerwonych.
Oddajmy to Bońkowi. Trafił w "10" z Adamem Nawałką, choć nie był to wybór oczywisty. Stworzył dawnemu koledze z reprezentacji i jego piłkarzom odpowiednie warunki do pracy. Zespół odwdzięczył się za to trzema dobrymi latami gry (2014-17).
Po drugie, to Boniek przeniósł kadrę na Stadion Narodowy - , choć obiekt był otwarty jeszcze za jego kadencji, tego nie zrobił. To też był strzał w sam środek tarczy, bo drużyna narodowa przestała być cyrkiem obwoźnym. Zyskała tożsamość, a w swojej twierdzy była niepokonana przez 7,5 roku.
Faktycznie sprawił też, że "piłka nas połączyła". Medialna ekipa Janusza Basałaja wprowadziła kibiców za drzwi szatni i przybliżyła im drużynę narodową w stopniu dotąd niespotykanym. Jak w reklamie "Biedronki" przed Euro 2012 - każdy mógł się poczuć reprezentantem Polski.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: show polskiego bramkarza. Zobacz, co zrobił na treningu
Ta formuła wyczerpała się, gdy skończyły się dobre wyniki, czyli w czasie MŚ 2018 w Rosji, ale wcześniej sprawdziła się znakomicie. Boniek zjednoczył wokół drużyny narodowej mocno podzielone środowisko i sfrustrowanych kibiców. Był dla polskiej piłki reprezentacyjnej Kazimierzem Odnowicielem.
Kłopot w tym, że dla niego liczyło się "tu i teraz". Po 9 latach jego rządów nie pozostało nic trwałego. Nic prócz dobrego wrażenia. Wspomnienie o Euro 2016 tonie w coraz gęstszej mgle, a zwycięstwo nad Niemcami obrasta kurzem na półce obok remisu na Wembley.
Abstrahując od tematu szkolenia, aż dziw, że zakochany w Italii "Zibi" nie chciał mieć w Polsce swojego Coverciano, gdzie mieści się siedziba włoskiej federacji, szkoła trenerów i centrum treningowe drużyn narodowych. Bo "bońkówka" w Białej Podlaskiej nie jest czymś, czym były prezes PZPN chwali się na spotkaniu z kolegami z Włoch, Anglii czy Niemiec.
Zabrakło mu rozmachu? Odwagi? Bał się komplikacji? To wstyd, że w kraju, w którym w ostatniej dekadzie nowoczesne stadiony wyrastały jak grzyby po deszczu, PZPN nie zbudował ośrodka na światowym poziomie. Dla pierwszej reprezentacji i kadr młodzieżowych, które - siłą rzeczy - są rozsiane po całym kraju, dla trenerów. Nie mówiąc o narodowej akademii na wzór tej francuskiej w podparyskim Clairefontaine.
Świat (nie tylko Europa) odjeżdża nam już nie tylko pod względem "know-how", ale też infrastrukturalnym. Zaskoczeni sukcesem Maroka na MŚ 2022 powinni wiedzieć, że miejsce w pierwszej "czwórce" mundialu nie było dziełem przypadku, tylko plonem wieloletniej pracy i inwestycji. Także w bazę (więcej TUTAJ).
Dlatego Cezary Kulesza stoi przed niepowtarzalną szansą na przyćmienie swojego poprzednika. Zastał PZPN infrastrukturalnie drewniany, a może zostawić go murowanym. Zamiast szukać w budżecie grubych milionów na selekcjonera "na lata", który i tak nie gwarantuje jakościowego skoku, powinien skupić się na doprowadzeniu do budowy kwatery głównej PZPN z prawdziwego zdarzenia.
To może być jego pomnik, nawet trwalszy niż ze spiżu. Jego projekt życia, na którym zyska kilka pokoleń piłkarzy i trenerów, a jemu samemu pozwoli się zapisać w historii złotą czcionką. Może pomóc też "tu i teraz", bo będzie argumentem w rozmowach z zagranicznymi trenerami z górnej półki.
Na razie kadra A najważniejsze mecze gra na spektakularnym Narodowym, ale w gruncie rzeczy jest bezdomna. Zgrupowania odbywają w ogólnodostępnych hotelach, a najczęściej trenuje na stołecznym Zwarze - nie są to warunki, którymi w 2023 roku komukolwiek zaimponujemy. A na pewno nie zagranicznemu trenerowi z najwyższej półki.
Kuleszę ograniczają nie tylko pieniądze. Na przykład Roberto Martinez oczekiwał 4 mln euro za rok pracy, podczas gdy PZPN chce przeznaczyć na pensję selekcjonera 60 proc. tej kwoty. Ale nawet jeśli przy Bitwy Warszawskiej zmontowaliby taki budżet, to wątpliwe, by Hiszpan wybrał Polskę kosztem ekscytującego wyzwania z Portugalią.
Wbrew pozorom pieniądze w piłce to nie wszystko. Gdyby tak było, Katar podczas MŚ 2022 prowadziłby Juergen Klopp, Pep Guardiola albo Carlo Ancelotti. Zatrudnianie selekcjonera to nie aukcja, na której Kulesza rzuci na stół 10 mln euro i powie, że bierze Joachima Loewa.
Liczą się warunki, potencjał ludzki, klimat do pracy. Oferta PZPN jest skromna, a nie ma dziś na rynku drugiego Leo Beenhakkera, za to za każdym rogiem czają się podobni Paulo Sousie. A powtórki z ucieczki Henryka Walezego nie chcemy...
Dlatego zamiast szukać milionów na wątpliwej jakości albo niedbającego o reputację obcokrajowca, Kulesza powinien skupić się na tym, co zaniedbał Boniek - na budowie ośrodka. Lepszej okazji niż teraz za jego kadencji nie będzie, bo nie musi szczególnie martwić się awansem na dwa najbliższe turnieje: Euro 2024 i MŚ 2026.
Walka o udział w ME albo MŚ nigdy nie była łatwiejsza, a awans jest obowiązkiem kadry. Nasza grupa w kwalifikacjach do mistrzostw Europy jest tak słaba, że kogokolwiek teraz zatrudni Kulesza, Biało-Czerwoni nie mają prawa nie awansować do turnieju. Wystarczy nie przeszkadzać. A do USA na MŚ 2026 z Europy poleci aż 16 drużyn - o trzy więcej niż dotychczas.
Awans do Euro 2024 i MŚ 2026 UEFA i FIFA wycenią łącznie na ponad 80 mln zł. Tym razem Kulesza, po niesmaku wywołanym "aferą premiową", mógłby postawić skompromitowanym nią piłkarzom warunek: "koniec z zarabianiem w reprezentacji". I bonusy za awanse, których nie da się nie wywalczyć, zainwestować w ośrodek.
A jeśli w el. Euro 2024 nie wyprzedzimy Albanii, Mołdawii i Wysp Owczych i nie pojedziemy do Niemiec, to wypadałoby zaorać całe nasze piłkarstwo i zacząć od zejścia z drzewa. Wtedy jednak tym bardziej przydadzą się solidne fundamenty w postaci bazy będącej wizytówką PZPN. I spuścizną Kuleszy, o jakiej Boniek może tylko pomarzyć.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty