Ponad 15 lat na wielkiej scenie. Niemal cały ten czas uważany za jednego z dwóch najlepszych piłkarzy świata. Mimo to w Argentynie był synonimem porażki. Wielbiony przez kibiców na całym świecie, nie potrafił zdobyć serc tych najbliższych sobie. Te, od 1986 roku, zarezerwowane były dla Diego Maradony. W pewnym momencie po prostu się poddał.
- Nie jest to dla mnie przeznaczone. Kończę z reprezentacją. Zrobiłem wszystko, co mogłem, ale bardzo boli niebycie mistrzem - mówił przed laty.
Zdanie jednak zmienił i teraz, po 36 latach, w sercach Argentyńczyków trzeba będzie wygospodarować miejsce także dla niego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nagranie Lewandowskiego hitem sieci. Kapitan nie próżnuje
"Przeszedł najśmielsze oczekiwania"
O tym, że Lionel Andres Messi będzie wielkim piłkarzem, wiadomo było od samego początku. I pisząc o początku, mówimy o momencie, gdy 13-letnik chłopiec, wymagający kuracji za pomocą hormonów wzrostu, wiązał swoją przyszłość z Barceloną.
Początkowo chłopiec przechodził jednak leczenie w Argentynie. Do doktora Diego Schwarzsteina trafił w wieku zaledwie 9 lat. - Kiedy Messi do mnie trafił, miał zaledwie 125 centymetrów wzrostu. Nie mieścił się w żadnej skali, był poniżej. Na leczenie przysłali go działacze Newells' Old Boys. Okazało się, że organizm Messiego nie wytwarza dostatecznej ilości hormonu wzrostu - opowiadał lekarz w rozmowie z naszym serwisem (więcej TUTAJ).
Problem pojawił się jednak w latach 2000-2001, gdy Argentyna mocno podupadła gospodarczo. Z tego powodu przestała też działać część ubezpieczeń, w tym to młodego Leo. Wówczas rodzina podjęła decyzję o wyjeździe do Hiszpanii, a pomocną dłoń wyciągnęła do niej właśnie Barcelona, pokrywając dalsze koszty terapii. Katalończycy, a dokładniej ówczesny dyrektor sportowy, Carlos Rexach, nie wahał się ani chwili, podpisując z piłkarzem umowę na słynnej już serwetce.
- Mogę zapewnić, że to był jeden z największych sukcesów w historii Barçy. W momencie jego transferu marzyliśmy o tym, że będzie fenomenem, ale nikt nie przypuszczał, że stanie się tak niewiarygodnym piłkarzem. Przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania - wspominał w rozmowie z "Mundo Deportivo" Rexach.
Messi dał bowiem Barcelonie wszystko, co tylko mógł dać, na czele z 10 mistrzostwami Hiszpanii i 4 pucharami Ligi Mistrzów. W sumie z hiszpańskim klubem sięgnął po 35 trofeów.
W Katalonii był człowiekiem-instytucją. O podobnym statusie w ojczyźnie mógł jednak pomarzyć.
"Niebycie mistrzem boli"
Przygoda Messiego z reprezentacją Argentyny przez lata była synonimem klęsk i porażek. Nie potrafił on nie tylko powtórzyć wyczynu "Boskiego Diego", który w 1986 doprowadził Argentynę do mistrzostwa świata, ale nie dawał rady nawet na swoim podwórku. Raz za razem musiał oglądać, jak po Copa America sięgają inni. I to nie tylko potężna Brazylia, ale także Chile czy Urugwaj.
W sumie z "Albicelestes" przegrał cztery finały - w 2007 2015 oraz 2016 Copa America, a w 2014 mistrzostw świata. Ostatni z nich, przegrany przed 6 laty po rzutach karnych z Chile, sprawił nawet, że Messi zdecydował się zakończyć reprezentacyjną karierę.
- Nie jest to dla mnie przeznaczone. Kończę z reprezentacją. Zrobiłem wszystko, co mogłem, ale bardzo boli niebycie mistrzem. Byliśmy w czterech finałach, próbowałem. Chciałem tego najbardziej. Nie mogę tego zaakceptować, więc czas na koniec. To bardzo trudne, ale decyzja została podjęta. Nie będę więcej próbował, nie ma powrotu - mówił zawodnik.
Jak pokazał jednak czas, Messi nie potrafił odejść nienasycony, bez upragnionego trofeum. Po kilku tygodniach powrócił do kadry chcąc udowodnić wszystkim, w tym także sobie, że jest w stanie zapewnić chwałę swojej ojczyźnie.
Przełom
Sukces nie przyszedł jednak od razu. Najpierw musiał przełknąć kolejne gorzkie pigułki. W 2018 roku pożegnał się z mundialem już na etapie 1/8 finału przegrywając 3:4 z Francją. Rok później natomiast po raz kolejny zawiódł na kontynencie, przegrywając 0:2 z Brazylią w półfinale Copa America.
Przełom nastąpił przed rokiem. Pomimo kłopotów ze zdrowiem, Messi nie zostawił reprezentacji, będąc jej absolutnym liderem. Zdominował w zasadzie wszystkie indywidualne klasyfikacje, na czele z tymi dotyczącymi największej ilości bramek (4) oraz asyst (5).
- Gdy mecz się skończył, pomyślałem o mojej rodzinie. Wiele razy jadąc na wakacje po turnieju, pierwsze dni spędzaliśmy w smutku. Tym razem będzie inaczej - mówił z wyraźną ulgą po finałowym spotkaniu z Brazylią (1:0) Messi.
To jednak była tylko połowa sukcesu. Choć udowodnił, że może osiągać sukcesy z reprezentacją, to wciąż pozostawał mu ten upragniony święty graal - mistrzostwo świata i dorównanie legendzie Diego Maradony.
Zawodnik kompletny
Do Kataru Argentyna jechała jako główny faworyt turnieju. Podopieczni Lionela Scaloniego mieli na koncie 36 meczów bez porażki z rzędu. Do pobicia rekordu ustanowionego przez Włochów brakowało im dwóch spotkań. I wtedy przyszedł kubeł zimnej wody.
Mistrzowie Ameryki Południowej na wstępie przegrali 1:2 z Arabią Saudyjską. W drugim meczu, choć wygranym 2:0 z Meksykiem, także gra nie porywała. Argentyna rozpędzała się wolno, momentami przepychając mecze kolanem, jak choćby w 1/8 finału z Australią (2:1).
Za każdym razem jednak kluczową postacią był Leo Messi. Dość powiedzieć, że w całym turnieju gola nie strzelił tylko w jednym spotkaniu - z Polską (2:0). W sumie zdobył 6 bramek, z czego dwie w finale, dołożył do tego 3 asysty i pokazał, że mimo 35 lat, wciąż może być uważany za najlepszego piłkarza na świecie.
Z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że wyrwał sobie to, za czym gonił całe życie. Dziś w jego gablocie nie ma już pustych miejsc. Zdobył wszystko, co tylko było do zdobycia.
Bartłomiej Bukowski,
WP SportoweFakty
Czytaj także:
- Messi kontra Mbappe. To zdjęcie mówi więcej niż 1000 słów
- Rzut karny i gol! Messi otworzył wynik finału [WIDEO]