[b]
Z Kataru Mateusz Skwierawski[/b]
Na trawie stoi popcorn. Ręka pracuje jak koparka na budowie - jeździ z góry do dołu, jak zaprogramowana. Dostarcza do ust przekąskę tak, by nie przeszkadzać głowie. By nie drażnić jej, jak prezesa na spotkaniu z zarządem.
Pełne skupienie, wzrok wbity w ekran. W oczach widać na przemian koszulkę w paski i numer "10" niskiego gościa z piłka przyklejoną do nogi. Oni ze sobą nie rozmawiają. Kilkadziesiąt tysięcy mężczyzn siedzi w ciszy. Na wytartej murawie leżą buty, nogi w większości splecione po turecku. Pare osób coś je, ale wszyscy wpatrują się w jeden punkt.
Jak w najważniejszą rzecz na świecie gapią się dwa razy po czterdzieści pięć minut i wzdychają, gdy facet z brodą dochodzi do piłki. Skoczyliby za nim w ogień - widać po oczach. Ten żar, jakby właśnie się zakochali. Po faulu tłum się wzburza. Po zwodzie podnosi się wrzawa. Po strzale już wszyscy stoją. Po golu posągowe ciała ożywają. Rzucają się na siebie.
Zbiórka przy koszu
Pomiędzy dwoma dużymi kontenerami na śmieci grupka Hindusów coś kombinuje. Słychać piski. Słowa nachodzą na siebie, ktoś krzyczy. Gdy się zbliżamy, dwóch chłopców skacze do góry. Nie mogą wystać w miejscu, popędzają się. Są podnieceni. Już czas. Za dziesięć minut zaczyna się mecz. A dwadzieścia trzeba wystać w kolejce na sto kilka metrów.
ZOBACZ WIDEO: Niespodziewany bohater Polaków na mundialu. "To przykład"
Chłopaki czekają na ostatni ruch farbą. Mężczyzna w szaliku właśnie skończył. W dłoni trzyma sztyft w kolorach białym i błękitnym. Malował twarz koledze w sandałach.
Ten szczęśliwiec już bardziej argentyńsko nie może wyglądać. Ma na sobie szalik, koszulkę, okulary i czapkę z piórami - wszystko w tych samych kolorach. Wymalowane policzki dopełniają dzieło. Jest z Bangladeszu, ale mógłby ubiegać się o tamtejsze obywatelstwo.
Idą biegiem
To nie jest zwyczajny krok. To niemal marsz, lub po prostu chód sportowy. A może już bieg? Z takim podekscytowaniem tłum mężczyzn naciera na otwartą bramę prowadzącą do stadionu krykieta zaaranżowanego na strefę fana.
Kolejka ciągnie się jakby w Asian Town zabłądziła właśnie gwiazda rocka. Co jakiś czas ktoś zaczyna przyśpiewkę. Po słowach: "Messi, Messi" odpowiedź jest dwa razy głośniejsza.
Tanie bary z chińszczyzną, ryżem i makaronami opustoszały. W markecie też nielicznie pakują plastikowe torby. W zamkniętym dla ludzi z zewnątrz osiedlu otoczonym wysoki kilkumetrowym murem, za dużą metalową bramką, zostali tylko strażnicy.
Do Asian Town zawitał dziś Leo Messi. Za chwilę można go będzie zobaczyć na dużym ekranie choć on na obrzeża Kataru nigdy nie przyjedzie. I nigdy się też nie dowie o tych, co kochają go jak brata.
Własny świat
To wyalienowane miejsce nazywane Industrial Area godzinę drogi autobusem od bogatego Kataru. Jest położone na obrzeżach, w sąsiedztwie hurtowni i ogromnego parkingu dla autobusów. W Asian Town żyją migranci z Afryki, Bangladeszu, Indii, Sri Lanki czy Nepalu. Pracują w usługach - sprzątają, robią w hotelach, przy kablach, jako kierowcy. Żyje tam ponad trzysta tysięcy migrantów. Większość nie wychyla nosa do wielkiego świata szejków.
By poczuć ekstazę nie potrzebują jednak biletu na mecz mundialu. Oczywiście, fajnie byłoby pojechać na jeden z obiektów mistrzostw, ale bądźmy realistami - to przywilej dla nielicznych.
Państwo już wcześniej wybudowało dla nich stadion do krykieta, by oprócz zwykłej orki, mogli zaczerpnąć rozrywki. Na czas mistrzostw świata, 40-tysięcznik został zaaranżowany na strefę kibica-robotnika. To tak na wszelki wypadek, by nikogo nie kusiło jechać w prestiżowe miejsca Kataru i zacierać kolory pięknych miejsc dopieszczonych dla przyjezdnych.
W Lusail, na West Bay, Souq Waqif czy Perle uśmiechają się ludzie z całego świata. Nie ma czasu zamartwiać się spracowanymi przybyszami za chlebem. Migranci mogą się bawić, ale w swoim "getcie". W Asian Town mają swoje knajpy, sklepy z ciuchami, kino (głównie z bollywoodzkimi produkcjami) i galerię handlową. Wszystko na swoją kieszeń.
Mieszkają za wielkim murem, na osiedlu mieszczącym tysięce ludzi. Na stadion wchodzą za darmo. Są przeszczęśliwi.
Nie oderwą wzroku
W 29. minucie meczu tłum wchodzących osób nie zmniejszył się. Cały czas na stadion napiera sznur ludzi. Wbiegają do środka z podniesionymi rękoma, a przecież w spotkaniu Argentyny z Australią nadal bez goli.
- Pierwszy raz jestem na meczu piłkarskim - mówi Harul z Nepalu. Jest elektrykiem. Po ośmiogodzinnej zmianie nie zachodził do domu, od razu przyszedł na stadion. - Ciężka praca, ale dobra - odpowiada półsłówkami. Trochę mu przeszkadzam, bo ogląda, ale jest miły.
Gdy nie dosłyszy pytania, tylko zbliża ucho. Nie odrywa wzroku od ekranu. - Docenili nas, za naszą pracę. Jestem tu pierwszy raz i na pewno wrócę - przekonuje.
Idę w tłum pod scenę. Nagle wpada na mnie dwóch gości, jeden zrywa z siebie koszulkę. Nie wiem, co się dzieje, bo inni też skaczą.
Leo Messi trafia na 1:0. Krzyk radości zagłusza dźwięk z głośników.
Widzę, jak po dniach, tygodniach, miesiącach i latach nieustannej harówki, emocje tysięcy ludzi właśnie się uwolniły. Tańczą, śpiewają, ściskają się. Skandują nazwisko swojego bohatera.
Na co dzień ci ludzie są niewidzialni. Każdy wygląda tak samo, każdy jest miły, każdy chce pomóc i żaden nie rzuca się w oczy. Tu, na stadionie krykieta, tam gdzie bogacze nie zerkają nawet w myślach, oni czują się sobą. Mają futbol, siebie, a miłość do Messiego ich jednoczy.
"Docenili nas"
- Przychodzą tu kibice piłki, ale dziś masz tu prawie samych fanów Leo Messiego - zaczepia mnie chłopak z Bangladeszu. Mówi, że warto było przyjść. Przeczuwał, że Messi strzeli. Z kolegami sześć razy w tygodniu montują klimatyzację w biurach.
- Zrobili dla nas sektor rozrywki. Dawno nie byliśmy tak mocno docenieni. O biletach nie marzę. I tak jest dobrze. W swoim pokoju nie mam dużego telewizora - opowiada.
- Większość z nas żyje tylko tu, w Asian Town. Tamten świat widzimy z autobusu, który wiezie albo zabiera nas do pracy - opowiada.
Show hinduskiej gwiazdy
W Katarze żyje ponad milion Hindusów, Nepalczyków i Banglijczyków - trzy razy więcej niż rdzennych obywateli. Dlatego pojawienie się na scenie Linciy Rosario w przerwie meczu wywołuje zachwyt.
To hinduska aktorka i piosenkarka. W swoim języku wita się z tłumem słowami: "Witajcie fani Messiego!". Trzyma w ręku koszulkę Argentyny, a na widowni szuka najbardziej charakterystycznego fana, by mu ją wręczyć. Wzrok energetycznej brunetki przykuł kibic z rozciągniętą flagą Argentyny.
Piosenkarka przekazuje mu koszulkę na scenie. Mówi w języku hindi, niektóre zwroty powtarza po angielsku. Kultura arabska została za bramą stadionu - w środku bawią się tylko migranci.
Organizator imprezy: - Stadion ma pojemność 40 tysięcy ludzi. Na mecz Argentyny przyszło około 30 tys - ocenia. - Otwieramy tę strefę codziennie od godziny 16. Największe poruszenie jest w dniach, gdy grają Argentyna i Brazylia - mówi.
Jeszcze jedna okazja
Kibicom z Asian Town nie potrzebne są luksusy. Wiele krzesełek na trybunach pozostaje pustych. Lepiej usiąść bliżej ekranu, na ziemi. Po stadionie chodzą boso. Nad takim tłumem można by nie zapanować, ale nikt tu nie przyszedł się kłócić. Są zdyscyplinowani, wręcz karni. Zachowują się jakby mieli wyznaczony kawałek ziemi na bilecie - siadają, gdzie wolne, nikt nie robi problemu.
Co jakiś czas do Asian Town autobus dowozi z miasta kolejne grupy osób - Filipińczyków, Hindusów i Afrykanów. Niektórzy później skończyli robotę. Jest już po meczu, niestety. Ale są też dobre wieści - Argentyna wygrała 2:1 i jest w następnej rundzie. A to oznacza kolejne święto na stadionie krykieta - piątkowy ćwierćfinał mistrzostw świata z Holandią.
Śpiewy się skończyły. Koparki czekają
Stop! Tutaj kobieta nie wejdzie. Bryan dopilnuje