Louis van Gaal udzielił Czesławowi Michniewiczowi surowej lekcji futbolu. Holandia obnażyła wszystkie słabości Polski i zupełnie zneutralizowała mocne strony, a przecież zadaniem selekcjonera jest to, by przykrył wady i uwypuklił zalety. Tymczasem Michniewicz dał sobie wytrącić z ręki nawet największy atut - pozwolił, by Holendrzy wyjęli wtyczkę Robertowi Lewandowskiemu.
Sen, w którym od sierpnia żył "Lewy", w czwartkowy wieczór zamienił się w koszmar. Kapitan znów mógł się poczuć jak w najgorszych meczach za kadencji Jerzego Brzęczka. Wtedy frustracja wylewała mu się uszami, ale i w czwartek nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy.
Bardzo się pilnował, ale w 46. minucie nie wytrzymał i wpadł w dziką furię, gdy w środku pola nie miał komu oddać piłki. A z historii najnowszej reprezentacji Polski dobrze wiemy, że kiedy w mowie ciała "Lewego" widać frustrację, to znaczy, że z reprezentacją jest źle albo bardzo źle...
ZOBACZ WIDEO: Lewandowski sam był tym zaskoczony. "Nikt nie miał takiego wejścia"
To wstyd, że "Lewy" do 68. minuty nie miał kontaktu z piłką w polu karnym rywali. To wstyd, że przez 90 minut nie miał ani jednej okazji bramkowej. To wstyd, że nie oddał ani jednego strzału w kierunku bramki Holandii. I winę za to ponosi w pierwszej kolejności Michniewicz. Nie stworzył warunków, w których można byłoby wykorzystać najlepszego napastnika świata. A zmarnowanie takiego potencjału to kompromitacja trenera.
Mecz z Holandią brutalnie zweryfikował Michniewicza. Jeśli chodzi o wybory personalne, selekcjoner stoi w rozkroku między "wczoraj" a "jutrem", zapominając o "dziś". Jakby budował zespół na Euro 2016 albo na MŚ 2026, a nie na tegoroczny mundial. Z jednej strony wciąż mocną pozycję mają u niego Kamil Glik czy Grzegorz Krychowiak, którzy są już - spójrzmy prawdzie w oczy - po drugiej stronie rzeki.
Z drugiej, mocno inwestuje w Nicolę Zalewskiego, Jakuba Kiwiora czy Sebastiana Szymańskiego. Wszyscy są utalentowani, perspektywiczni, można ich ułożyć po swojemu, ale czy tu i teraz są najlepszymi wyborami do "11"? Mecz z Holandią pokazał, że nie do końca.
Idźmy dalej. Defensywa jest konikiem Michniewicza, ale opinia, że jego zespoły dobrze bronią, to mit. Na siedem rozegranych pod jego wodzą meczów Polska nie straciła gola tylko w jednym, a w pozostałych sześciu straciła aż 13.
Nie może być mowy o dobrej grze obronnej, jeśli najlepsi w zespole są bramkarze. A tak było w meczach ze Szkocją (1:1), Szwecją (2:0) i pierwszym z Holandią (2:2). Ba, nawet kiedy Belgia zdemolowała nas 6:1, to Bartłomiej Drągowski zasłużył na najwyższe noty w drużynie.
Holendrzy też obnażyli grę obronną Biało-Czerwonych. W obu akcjach bramkowych nie decydowały błędy indywidualne - to były katastrofy całej formacji. Holendrzy kręcili Polakami jak dziećmi na karuzeli. A Polacy, jak to dzieci, byli bezradni, bo ich opiekun nie dostarczył im narzędzi do obrony.
Przed golem na 0:1 rywale wymienili 21 z rzędu podań - Polacy byli dla przeciwników jak treningowe tyczki. Równie pasywnie graliśmy przeciwko Belgom. Jeśli coś się powtarza, to już nie jest jedynie wypadkiem.
Kiedy chwilę później kamera pokazała selekcjonera, ten wyglądał fatalnie. Jak desperat, który postawił wszystko na jedną kartę i przegrał. Jego plan A (byle przetrwać bez straty gola) runął po kwadransie, a planu B przygotowanego nie miał. Trudno odrabiać straty, kiedy nie chce się być przy piłce.
Druzgocąca była też jego mowa ciała. Jeśli któryś z piłkarzy spojrzałby na trenera w poszukiwaniu inspiracji, to po tym, co zobaczył, prędzej położyłby się na murawie, niż dostał skrzydeł.
Przykro było patrzeć na grę Biało-Czerwonych. "Graliście w to kiedyś?" - mogli pytać Holendrzy. Goście zafundowali Polakom tzw. małą zabawę biegową. Oczy bolały od patrzenia, ale cierpieli też reprezentanci Polski. Zarówno bez piłki, jak i - poza Zielińskim - z piłką. Tego drugiego rodzaju tortur oczywiście było mniej.
W pierwszej połowie polscy kibice mogli podnieść się z krzesełek tylko raz, ale jeden zryw (37. minuta) napędzanych wysokooktanową mieszanką frustracji i rozgoryczenia Zielińskiego i Lewandowskiego to za mało. Po przerwie nie było lepiej. Jedyne dwie akcje Biało-Czerwonych to efekt błysku Zielińskiego. Gra ofensywna Polski to wielka improwizacja, a wielka improwizacja nie bez przyczyny kojarzy się z "Dziadami".
Może spadek z najwyższej Ligi Narodów nam się należy? Może my tak naprawdę do tej elity nie należymy? Weszliśmy na salony pięć lat temu na podstawie wyników kadry Adama Nawałki. W piłce to prehistoria, a kibicom kadry pozostaje tylko tęsknić za tamtymi czasami.
I modlić się przed meczami mundialu z Argentyną i Meksykiem, bo na zmianę selekcjonera, o którą apelowałem do Cezarego Kuleszy po czerwcowej klęsce w Brukseli (więcej TUTAJ), jest już za późno. Trzeba było reagować po beznadziejnych meczach z Walią i Belgią. Teraz wystarczy nie mieć oczekiwań. Przynajmniej można oszczędzić sobie rozczarowania.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty
Oglądaj mecze reprezentacji Polski w Pilocie WP (link sponsorowany)