Pokolenia piłkarzy pokazały tegorocznym finalistom, jak zwyciężać. Liverpool był górą w sześciu z 10 meczów decydujących o wygraniu Ligi Mistrzów, a Real w 14 z 17. Tak dobrego bilansu nie ma żaden inny czołowy klub w rankingu historycznym. The Reds grali z Królewskimi w finale po raz trzeci i w 2018 roku lepsza była drużyna z Hiszpanii, a w 1981 roku zespół z Anglii. 41 lat temu kluby zmierzyły się w Parc des Princes, który znajduje się 15 kilometrów od Stade de France.
Starcie w Saint-Denis było "wisienką na torcie" sezonu klubowego w Europie, a w nim nie brakowało magicznych wieczorów z Ligą Mistrzów. Poprzeczka była zawieszona wysoko - kibice wspominali, że we wcześniejszych edycjach finały zawodziły, a i tegoroczne, decydujące mecze Ligi Europy oraz Ligi Konferencji Europy nie były epokowymi widowiskami.
ZOBACZ WIDEO: Ponad 2 mln wyświetleń. Cały świat pod wrażeniem "Lewego"
Początkowe minuty meczu minęły spokojnie. Stopniowo rosła przewaga Liverpoolu w posiadaniu piłki. Na początku drugiego kwadransa ekipa z Anfield przekuła przewagę w trzy strzały celne w krótkim okresie. Najgroźniejsza była próba Mohameda Salaha, ale Thibaut Courtois obronił jedną dłonią. W 21. minucie Belg musiał już popisać się kunsztem i odbił na słupek uderzenie Sadio Mane. W tym momencie przekroczył 50 interwencji po strzałach w edycji LM, a to był początek jego show.
Rosła frustracja. Liverpool był wściekły, że żadna z sytuacji podbramkowych nie przynosiła gola. Kibicom Realu, a także Carlo Ancelottemu nie mogło podobać się to, co oglądają. Minęło pół godziny i drużyna z Madrytu tylko się broniła i nie zrobiła nic groźnego dla Alissona.
Dyskretna ofensywa Królewskich była oparta na zrywach Karima Benzemy i Viniciusa Juniora. W 43. minucie przeprowadzili atak, który był ostrzeżeniem dla Liverpoolu przed drugą częścią. Napastnik Realu strzelił do bramki po błędach Ibrahimy Konate i Alissona, ale gol nie został uznany z powodu spalonego. Odżyła nadzieja fanów w Madrycie, że "przyczajony tygrys" ponownie obudzi się w dobrym momencie, a bezstronnych widzów, że zacznie się zabawa w "dwa ognie".
W 59. minucie Real zaatakował po raz drugi w meczu i tym razem jego gol na 1:0 został uznany! Wszystko zostało wykonane w dobrym tempie. Królewscy zdobyli prowadzenie dzięki uderzeniu Viniciusa Juniora, który w pobliżu bramki dostawił stopę do wstrzelenia Federico Valverde. Składne rozegranie zespołu Carlo Ancelottiego, z wykorzystaniem prawego skrzydła, zostało przyjęte z aprobatą przez Juergena Kloppa.
Później Niemiec wprowadził każdego ofensywnego piłkarza, jakiego miał do dyspozycji na ławce. Gracze z Liverpoolu nadal odbijali się od rewelacyjnie broniącego Thibauta Courtoisa. Każda minuta zwiększała pośpiech The Reds, a ten był złym doradcą. Piłka szybowała i turlała się w pobliże bramki Belga wielokrotnie, ale ani razu nie przekroczyła linii. Real wszedł na szczyt futbolu klubowego w Europie po raz 14.!
To była formalność, królem strzelców Ligi Mistrzów został Karim Benzema. Francuz zdobył 15 goli i wyprzedził bezpośrednio Roberta Lewandowskiego oraz Sebastiena Hallera. Benzema nie rozprawił się z rekordem Cristiano Ronaldo, który w jednej edycji zdobył 17 bramek.
Liverpool FC - Real Madryt 0:1 (0:0)
0:1 - Vinicius Junior 59'
Składy:
Liverpool: Alisson - Trent Alexander-Arnold, Ibrahima Konate, Virgil Van Dijk, Andrew Robertson - Jordan Henderson (77' Naby Keita), Fabinho, Thiago Alcantara (77' Roberto Firmino) - Mohamed Salah, Sadio Mane, Luis Diaz (65' Diogo Jota)
Real: Thibaut Courtois - Dani Carvajal, Eder Militao, David Alaba, Ferland Mendy - Luka Modrić (90' Dani Ceballos), Casemiro, Toni Kroos - Federico Valverde (85' Eduardo Camavinga), Karim Benzema, Vinicius Junior (90' Rodrygo Goes)
Żółta kartka: Fabinho (Liverpool)
Sędzia: Clement Turpin (Francja)
Czytaj także: Reforma Ligi Mistrzów. UEFA uzgodniła detale
Czytaj także: Potężne uderzenie w Rosjan. UEFA podjęła decyzję