Lepiej z Chinyamą - relacja z meczu Legia Warszawa - Lechia Gdańsk

Legia po dość jednostronnym pojedynku pokonała Lechię Gdańsk. W pierwszym składzie Wojskowych nareszcie pojawił się Takesure Chinyama, co znacząco wpłynęło na poprawę gry zespołu Jana Urbana. Bramki dla Legii zdobywali: właśnie "Tejksio", a także Miroslav Radović.

Wieczór przy Łazienkowskiej rozpoczął się od miłej uroczystości. Już 55 lat minęło od momentu,

kiedy żywy pomnik warszawskiej drużyny - Lucjan Brychczy, po raz pierwszy przekroczył próg stadionu Legii. Popularny "Kici" do dziś jest związany z warszawskim klubem i z tej okazji, chwilę przed pierwszym gwizdkiem odebrał upominki z rąk władz klubu, a kibice zgotowali mu owację na stojąco.

Samo spotkanie rozpoczęło się od frontalnych ataków gospodarzy. Piłkarze Jana Urbana chyba wzięli sobie do serca słowa trenera, iż od tego meczu mają zacząć zwycięski marsz i już w 1. minucie mogli wyjść na prowadzenie. Z rzutu wolnego dośrodkował Maciej Iwański, a strzałem głową, Mateusza Bąka próbował pokonać Inaki Astiz, jednak golkiper Lechii nie dał się zaskoczyć.

Gospodarze nie zamierzali spocząć po jednej akcji i już kilka minut później swoją szansę miał powracający do wyjściowej jedenastki, Takesure Chinyama. Tym razem dobrze z głębi pola zagrywał Dikckson Choto, ale naciskany przez obrońcę snajper z Zimbabwe nie potrafił strzelić bramki.

Dopiero w 12. minucie do głosu doszli goście z Gdańska. Piłkę za polem karnym otrzymał Ivans Lukjanovs. Wykonał obrót w stronę bramki i oddał płaski strzał z szesnastu metrów, jednak futbolówka minimalnie minęła słupek bramki strzeżonej przez Jana Muchę. Była to pierwsza i, jak się później okazało, jedyna strzelecka sytuacja Lechii w pierwszych 45 minutach.

Później atakowała już tylko Legia. Kolejne akcje nie przynosiły skutku, ale wreszcie musiało się stać to, na co czekali kibice przy Łazienkowskiej. W 22. minucie świetną akcją na lewej flance popisał się Iwański. Pomocnik Wojskowych minął dwóch rywali i zagrał do Chinyamy, który bez problemów, z odległości dwóch metrów, skierował piłkę do siatki. Król strzelców poprzednich rozgrywek wrócił do składu Legii i wróciła od razu skuteczność. Do końca pierwszej połowy oglądaliśmy już tylko ciekawe akcje gospodarzy, po których na listę strzelców kolejno mogli się wpisać: Maciej Rybus, jeszcze raz "Tejksio", oraz Miroslav Radović.

W pierwszych trzech kwadransach legioniści osiągnęli miażdżącą przewagę i wydawało się, że goście z Gdańska po przerwie nie mogą grać gorzej. Jednak były to tylko złudzenia, bo w drugiej połowie podopieczni Tomasza Kafarskiego nie zagrozili bramce Muchy niemal ani razu. Lepiej nie grała też Legia, ale po kolei.

Początek drugiej odsłony spotkania był spokojny, nie licząc drobnej przepychanki między Iwańskim i Jackiem Manuszewskim, po faulu tego drugiego na Chinyamie. Patrząc na przebieg gry, widać było jak wiele dla zespołu Jana Urbana znaczył powrót afrykańskiego snajpera. Często dochodził on do strzeleckich okazji i gdyby tylko popisał się większą precyzją, warszawiacy już w okolicach 60. minuty mogliby sobie dopisać pewne trzy punkty do ligowego dorobku.

Co ponownie nie udało się Chinyamie, udało się Radoviciowi, który powoli wraca do dyspozycji sprzed kilku miesięcy. Ponownie genialnie zachował się Iwański. Rozgrywający Wojskowych, tym razem udał się na prawą stronę boiska, by po chwili zbiec do środka i prostopadłym podaniem uruchomić "Rado". Skrzydłowy Legii znalazł się sam przed bramkarzem Lechii i nie pozostało mu nic innego, jak podwyższyć wynik spotkania.

Do końca meczu na boisku istnieli już tylko gospodarze. W 70. minucie, wprowadzony wcześniej na boisko Marcin Smoliński ciekawym podaniem znalazł w polu karnym Chinyamę, ale jego siłowy strzał poleciał sporo nad bramką.

Lechia potrafiła odpowiedzieć jedynie niegroźnym strzałem głową Marko Bajicia, który otrzymał podanie od Marcina Kaczmarka. Na niewiele się to zdało, bo po chwili wszystko wróciło do normy, czyli do ofensywy ze strony Legii. Gospodarze w ostatnim kwadransie mieli jeszcze kilka szans na podwyższenie wyniku, ale niewiele już z tego wyszło. Dwukrotnie swoich sił próbował Marcin Mięciel, jednak doświadczony atakujący Wojskowych wciąż nie może przełamać strzeleckiej niemocy.

Niedługo potem sędzia techniczny poinformował o doliczeniu trzech minut do regulaminowego czasu gry, po których główny arbiter zakończył to dość jednostronne spotkanie. Legia zagrała lepiej, niż w poprzednich meczach, ale ciągle można mieć zastrzeżenia do jej gry. Najważniejsze jednak, że odniosła cenne zwycięstwo. Z kolei Lechia poniosła pierwszą porażkę na wyjeździe, i po przegranej z Wisłą w ubiegłym tygodniu, teraz musiała przełknąć gorycz porażki z drugim z potentatów naszej ekstraklasy.

Legia Warszawa - Lechia Gdańsk 2:0 (1:0)

1:0 - Chinyama 22'

2:0 - Radović 56'

Składy:

Legia Warszawa: Mucha - Rzeźniczak, Astiz, Choto, Kiełbowicz, Radović, Giza, Borysiuk (62' Smoliński), Iwański, Rybus (72' Mięciel), Chinyama (85' Paluchowski).

Lechia Gdańsk: Mateusz Bąk - Krzysztof Bąk, Manuszewski, Wołąkiewicz, Mysona, Kaczmarek (66' Wiśniewski), Surma, Nowak (58' Zabłocki), Bajić, Rogalski, Lukjanovs (72' Kowalczyk).

Żółte kartki: Giza (Legia) oraz Mysona, Manuszewski, Wołąkiewicz (Lechia).

Sędzia: Tomasz Mikulski (Lublin).

Widzów: 4500.

Najlepszy zawodnik Legii: Maciej Iwański.

Najlepszy zawodnik Lechii: Ivans Lukjanovs.

Piłkarz meczu: Maciej Iwański.