Tahiti wicemistrzem świata: tak rodziła się futbolowa sensacja

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Piłkarze z wyspy na Pacyfiku zrobili ogromne postępy w plażowej odmianie futbolu. Kto wie, czy nie wygraliby MŚ, gdyby w finale mógł wystąpić ich czołowy zawodnik. Ten jednak w niedziele nie pracuje.

W tym artykule dowiesz się o:

188. miejsce na 209 drużyn - to pozycja reprezentacji Tahiti w najnowszym rankingu FIFA. Najwyżej w historii - na 115. miejscu - kadra reprezentująca wyspę na Pacyfiku, wchodzącą w skład Polinezji Francuskiej, plasowała się w 2002 roku. Później było już przeważnie tylko gorzej, nastąpił zjazd na koniec drugiej setki.

Kibice pewnie doskonale pamiętają występy drużyny z Oceanii na Pucharze Konfederacji w 2013 r. w Brazylii. Tak słabego zespołu w tej imprezie nigdy wcześniej nie było. Tahitańczycy zebrali potężne lanie. Z Hiszpanią przegrali "dwucyfrowo" - 0:10, z Urugwajem 0:8, z Nigerią 1:6. [ad=rectangle] "We Are The Champions"

Gdy w spotkaniu z Nigeryjczykami Jonathan Tehau zdobył honorową bramkę, na Twitterze federacji pojawił się następujący wpis: - Gooool! Tahiti! We Are The Champions! Tehau bohater!

Cieszyli się z tej jednej, jedynej bramki tak, jakby zostali mistrzami świata. Minęły dwa lata i... reprezentacja Tahiti rzeczywiście była o krok od zdobycia złotego medalu MŚ. W plażowej odmianie futbolu. Na lipcowym mundialu w portugalskim Espinho "Tiki Toa" kroczyła od zwycięstwa do zwycięstwa. Uległa dopiero w finale reprezentacji gospodarzy po dramatycznym boju (3:5).

Wicemistrzostwo świata wywalczył zespół z kraju, w którym liczba mieszkańców wynosi ok. 180 tys. To mniej więcej tyle co w Gliwicach lub Rzeszowie.

Wszyscy zadają sobie pytanie: jakim cudem Tahiti stało się jednym z najsilniejszych zespołów w beach soccerze?

Plaż na wyspie nie brakuje. To przepięknie położone miejsce, istny raj na ziemi. Brakowało za to kogoś, kto wyszkoli miejscowych zawodników. A także impulsu w postaci dużego wydarzenia.

Przyszedł guru ze Szwajcarii

Kilka lat temu tamtejsza federacja zatrudniła fachowca z zagranicy. Trenerem kadry został w 2011 roku Francuz Fabrice Marchand. Tahitańczycy zdetronizowali Wyspy Salomona, które regularnie wygrywały zawody w Oceanii, i zapewnili sobie udział w mistrzostwach świata we Włoszech. W Rawennie nie wyszli z grupy, ale zanotowali historyczne zwycięstwo - z Wenezuelą (5:2). [nextpage] - Gdy zostałem trenerem reprezentacji, miałem bardzo dużo do roboty. W ciągu trzech lat zdołaliśmy wyszkolić ponad 1000 piłkarzy - tłumaczy Fabrice Marchand, który prowadził drużynę do 2013 r. - Z czasem piłkarze stawali się coraz większymi profesjonalistami. Poprawiali się technicznie, fizycznie i taktycznie - dodaje Marchand. Wyselekcjonowano kilkunastoosobową grupę, która - niemal w identycznym składzie - przetrwała do dziś. Bramkarz Jonathan Torohia, Teva Zaveroni, Naea Bennett czy Raimana Li Fung Kuee.

Pojawił się także wspomniany impuls. FIFA przyznała Tahiti prawo organizacji MŚ w 2013 roku. To wtedy na wyspie zapanował prawdziwy boom na beach soccer. Federacja (FTF) postanowiła sięgnąć po fachowca z najwyższej półki. Mowa o Angelo Schirinzim. Szwajcar to człowiek-orkiestra w tej dyscyplinie. Z reprezentacją Helwetów, jako piłkarz, wywalczył srebro MŚ w 2009 r. Jednocześnie zdobywał wiedzę trenerską, a następnie chętnie się nią dzielił. Schirinzi jest instruktorem FIFA, autorem podręcznika o plażowej odmianie futbolu. Jeździ po różnych egzotycznych krajach, prowadząc kursy, seminaria i konferencje - był m.in. na Mauritiusie, Wyspach Salomona, w Omanie. Oferta z Tahiti od razu mu się spodobała. - Kocham futbol, kocham plaże i kocham podróże - mówił z uśmiechem.

Był tylko jeden problem. Schirinzi prowadził wówczas reprezentację Szwajcarii. Gdyby ta zakwalifikowała się na mundial na Tahiti, musiałby odmówić gospodarzom imprezy. Tak się jednak nie stało. Szwajcar mógł podjąć współpracę, którą z perspektywy czasu nazywa wręcz "miłosną relacją". Zakochał się w tym kraju, a z zawodnikami zaprzyjaźnił.

Guru beach soccera zaproponował kilku kadrowiczom Tahiti przylot do Europy. Trzech z nich zasiliło barwy jednej z ekip w lidze szwajcarskiej, uchodzącej za jedną z najsilniejszych na świecie. Zbierali doświadczenie, z czasem stali się gwiazdami rozgrywek.

Nie musieli pracować przez 7 miesięcy

Tahitańczycy potraktowali mundial na własnej ziemi priorytetowo. Piłkarze zwolnieni zostali z wszelkich innych obowiązków (niektórzy pracowali jako księgowi czy nauczyciele) na okres siedmiu miesięcy. Mieli się dobrze przygotować do rywalizacji. I przygotowali. "Tiki Toa" dotarła do strefy medalowej, ale medalu nie zdobyła. W półfinale przegrała z Rosją, a w meczu o brąz - po porywającym widowisku - uległa Brazylii (7:7 po dogrywce i 0:1 w karnych).

Piłkarze stali się znani w środowisku. Nikomu nie przyszło już do głowy, by ich zlekceważyć. Jednak przed turniejem w Portugalii z Tahiti docierały także niepokojące sygnały. Federacja kazała niektórym zawodnikom wrócić do futbolu i grać w tamtejszej O-League. Plażowa reprezentacja miała w kalendarzu mało spotkań, brakowało zgrania. Dopiero przed MŚ w Portugalii udało się zebrać ekipę na dłuższym zgrupowaniu.

Schirinziego zastąpił w roli trenera kadry Tehina Rota. Pod jego wodzą Tahiti spisywało się doskonale. W drodze po srebro drużyna pokonała m.in. Irańczyków (5:4), w ćwierćfinale - broniących tytułu Rosjan (7:6), a w półfinale - Włochów (6:6, karne 3:1). Finał z Portugalią zaczęła fatalnie, od straty gola w trzeciej sekundzie. Później przegrywała 0:3, ale się nie poddała. Przy stanie 3:4 miała doskonałą okazję do wyrównania. Zamiast tego trafili rywale, pieczętując sukces.

Wiara na pierwszym miejscu

Nikt jednak w tahitańskim zespole nie był smutny, wręcz przeciwnie - zawodnicy świętowali na boisku, przesyłali "buziaki" i "serduszka" do kamery. - Największym kapitałem, jaki nasz kraj może zaoferować, jest nasz urok i uśmiechy na twarzach. To nasz znak firmowy - mówił Li Fung Kuee. - Oczywiście chcieliśmy zdobyć tytuł, ale przed wyjściem z hotelu powiedzieliśmy sobie: "Czy wygramy, czy przegramy, powinniśmy być szczęśliwi" - uzasadnił Heimanu Taiarui, który został wybrany najlepszym piłkarzem turnieju i otrzymał Złotą Piłkę. Złota Rękawica - dla najlepszego bramkarza - powędrowała do Torohii. [nextpage]Kto wie, czy Tahiti nie zostałoby mistrzem świata, gdyby w finale wystąpił jego kapitan Naea Bennett. 38-latek widniał w protokole meczowym z adnotacją (A), czyli "absent" ("nieobecny"). Kontuzja? Choroba? Wyjaśnienie może niektórych zaskoczyć.

Otóż Bennett odmówił występu z powodu przekonań religijnych. Jest wyznawcą Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli mormonem. Wiara zabrania mu pracy w niedziele. Według relacji jednej z telewizji z Tahiti, kibice błagali Bennetta, by ten rozważył występ w finale. Piłkarz nie dał się jednak przekonać. Opuścił - z tego samego powodu - grupowe spotkanie z Paragwajem, także rozgrywane w niedzielę.

Na Tahiti Bennett takich rozterek nie ma. Wszystko zaczęło się od jego ojca, Errolla Bennetta. Niegdyś uznawany on był za najlepszego piłkarza na wyspie. Gdy poznał misjonarzy wspomnianego kościoła, zaczął rozmyślać o życiowych priorytetach. Gdy stał się mormonem, uznał, że będzie musiał zakończyć karierę, bo na Tahiti mecze rozgrywano w niedziele. Wtedy jednak federacja zmieniła terminarz. Nie chciała tracić takiej gwiazdy. Spotkania przeniesiono na wieczorne godziny w tygodniu. Z Naea Bennettem władze tahitańskiego futbolu także się liczą. Przed dwoma laty celowo wyznaczyły finał mundialu w Papeete na sobotę, by gwiazdor reprezentacji mógł w nim wystąpić. Tyle że Tahiti odpadło wówczas w półfinale.

Po tym, jak Bennett w Portugalii zrezygnował z gry o złoto, w internecie pojawiły się niepochlebne opinie na jego temat. - Gdyby zagrał, bylibyśmy mistrzami świata. Mógł to zrobić dla Polinezji - pisał jeden z fanów. Nie wytrzymał wówczas kolega Naea z kadry - Teva Zaveroni. - Zawsze tak było, odkąd grał w kadrze. Wiedzieliśmy o tym. Uszanujcie jego wybór, tak jak my go szanujemy. To wszystko - napisał 39-letni futbolista.

"Sodówka" im nie grozi

Piłkarze z wyspy na Pacyfiku zaimponowali kibicom z całego świata nie tylko wynikami, ale także ładną dla oka grą. Nie kalkulowali, stawiali na ofensywę. Strzelili - obok mistrzów świata Portugalczyków - najwięcej goli w turnieju - 32. Jednak w innej klasyfikacji byli zdecydowanie najlepsi: zanotowali 23 asysty. To dowód na to, że preferują grę zespołową ponad indywidualne popisy.

Osiągnęli duży sukces, ale "sodówka" im nie grozi. Pozostają skromnymi piłkarzami. Wspomniany MVP turnieju - Heimanu Taiarui - najpierw długo nie mógł uwierzyć w to, że Złota Piłka jest jego. Nie chciał wyjść na scenę, myślał, że ktoś robi sobie z niego żarty. Gdy w końcu zrozumiał, że to nie jest sen, dziennikarze zapytali go, gdzie zamierza umieścić w domu nagrodę. Odpowiedź Tahitańczyka była zaskakująca. - Nie wiem, nie przyjechałem tu po indywidualne nagrody. Porozmawiam z kolegami, wspólnie zdecydujemy, co z tym zrobić. Może zostawimy Złotą Piłkę w siedzibie naszej federacji? Myślę, że byłoby to dobre rozwiązanie dla wszystkich - odparł.

Na koniec nasuwa się prosty wniosek: w 2011 r. jeden wygrany mecz, w 2013 r. miejsce tuż za podium, w 2015 r. srebro. W 2017 r. mundial odbędzie się na Bahamach. Zapytany o ten turniej Taiarui choć na moment pozbył się skromności. - Teraz chcemy być mistrzami świata! - zapowiedział.

Źródło artykułu: