24-latek w Paryżu triumfował w rywalizacji pływaków na 50 i 100 metrów stylem grzbietowym. W odniesieniu gigantycznego sukcesu nie przeszkodziła mu groźna choroba, która od marca do czerwca praktycznie uniemożliwiła normalne przygotowania.
Jeszcze nie tak dawno zawodnik trenował dwa razy dziennie, na każdym treningu pływał średnio przynajmniej trzy kilometry. Teraz to jest możliwe, bo nie dość, że ostatnio zawodnik walczył z zakażeniem gronkowcem, to niestety znać o sobie daje także postępująca choroba. Pływak od dziecka cierpi na neuropatię, która z każdym rokiem odbiera mu władzę nad kończynami. Z tego też powodu od 14. roku życia Otowski porusza się tylko za pomocą wózka inwalidzkiego.
Był blisko zakończenia sportowej kariery
- Paradoksalnie najtrudniejszy moment przydarzył mi się w paraolimpijskiej kadrze Polski. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się, co to dyskryminacja. Mam wrażenie, że jedna z osób robiła wszystko, by zakończyć moją karierę. Coś, co do tej pory było dla mnie gigantyczną przyjemnością, nagle stało się przykrym obowiązkiem. Dostałem wodowstrętu i miałem dość pływania. Nie wierzyłem, że będę w stanie przebić głową ten mur. Czułem się jak śmieć - wspomina gorsze momenty, Otowski.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Piękna pogoda i basen. Tak wypoczywał polski siatkarz
To właśnie wtedy był najbliżej zakończenia kariery pływackiej i zdążył już nawet poczynić pierwsze kroki, czyli zapisać się na rugby. Miał dość tego, że ciągle jego osiągnięcia są deprecjonowane, a on sam dyskryminowany ze względu na stopień niepełnosprawności. To właśnie wtedy od jednej z osób odpowiedzialnych za opiekę nad grupą paralimpijczyków usłyszał, że osoby z wyższym stopniem niepełnosprawności dezorganizują treningi reprezentacji. Dwukrotnie próbowano go także wyrzucić z Team 100, czyli programu ministerialnego, który gwarantował wsparcie w przygotowaniach do najważniejszych imprez.
- Wtedy było naprawdę trudno, a ja czułem się jak śmieć. Miałem chwile totalnego załamania. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie byłem aż tak dyskryminowany - przyznaje Otowski, który jednocześnie zaznacza, że chwilę później jedna z osób odpowiedzialnych za tę sytuację rozstała się z kadrą, a sytuacja znacząco się poprawiła i dziś jest na tyle komfortowa, że pływak ani myśli rezygnować z pływania.
Basen ma obecnie priorytet, ale wielkim marzeniem Otowskiego pozostaje awans na igrzyska z reprezentacją Polski w rugby. Przed naszą drużyną jednak długa droga, bo obecnie nasi rodacy grają w Dywizji B mistrzostw Europy, a awans na kolejne igrzyska zapewnia sobie jedynie osiem najlepszych drużyn na świecie. Sukcesy pływaka w Paryżu są jednak znakomitą inspiracją dla reszty jego kolegów z reprezentacji.
Chodzić do szkoły z pełnosprawnymi rówieśnikami
- Może to zabrzmi dziwnie, ale gdy przesiadłem się na wózek, to w końcu poczułem się wolny. Wcześniej chodziłem sam, ale po kilku krokach nie miałem sił. Przejście nawet krótkiego odcinka zajmowało wieczność, bo poruszałem się tak zwanym kaczym chodem. Moje nogi od początku były zbyt słabe, by umożliwić mi normalne poruszanie się. Swobodę poczułem więc dopiero na wózku. Dopiero wtedy mogłem szybko dotrzeć wszędzie tam, gdzie chciałem - wspomina początki choroby.
Paraolimpijczyk nigdy jednak nie lubił ułatwiać sobie zadania. Do liceum chodził z pełnosprawnymi rówieśnikami, a jedynym wymogiem przy wyborze szkoły była winda. Od dziecka miał szczęście, bo spotykał się z wyrozumiałością kolegów. W szkole podstawowej wraz z kolegami robili sobie wyścigi na wózkach inwalidzkich, a zabawa nie kończyła się nawet wtedy, gdy ktoś z nich przewrócił się i wypadł z wózka.
Twierdzi, że bardzo rzadko zdarzało się, by ktoś z kolegów wyśmiewał się z jego choroby, a sam Otowski od dziecka miał umiejętność zjednywania sobie sympatii ludzi.
Swoją przygodę ze sportem Otowski rozpoczął dość przypadkowo. Gdy miał 10 lat rehabilitant uznał, że dobrym sposobem na zatrzymanie postępowania choroby będą treningi pływackie.
Późniejszy paraolimpijczyk trafił pod opiekę innego znakomitego zawodnika Zbigniewa Sajkiewicza. Po zaledwie dwóch latach wspólnych treningów Otowski pojechał na pierwsze mistrzostwa Polski. Jako 15-latek wypełnił minimum mistrzostw świata, a podczas zawodów w Glasgow zajął 10. miejsce. Od tamtego czasu nie opuszcza już żadnych najważniejszych zawodów, a rok temu zdobył złoto na 50 i 100 metrów stylem grzbietowym, co w tym roku potwierdził na igrzyskach.
Podczas zamieszek w Holandii cieszył się, że jeździ na wózku
Pływanie i rugby to jednak nie jedyna pasja w życiu Kamila, bo w Warszawie znany jest także jako zagorzały kibic Legii Warszawa. Mimo zaawansowanej niepełnosprawności często jeździ za swoim ukochanym klubem na mecze wyjazdowe. Nie wyobraża sobie, by domowy mecz ukochanej drużyny zobaczyć z innej trybuny niż sektor 208 tak zwanej "Żylety".
Rok temu z bratem i znajomymi pojechali na mecz Legii do Herning. Był także na pamiętnym meczu w Alkmaar, gdzie pierwszy raz cieszył się, że... jeździ na wózku. To właśnie na tamtym spotkaniu doszło do zamieszek pomiędzy kibicami Legii a holenderską policją. Problemy z prawem mieli także zawodnicy warszawskiej drużyny.
- My wcześniej wynajęliśmy sobie apartament w Alkmaar, ale już długo przed meczem dało się wyczuć, że coś wisiało w powietrzu. Holendrzy zostali tak nastraszeni przez lokalne władze, że na każdego kibica w koszulce Legii patrzyli spode łba i byli bardzo nieufni. Jeszcze przed wejściem na trybuny doszło do pierwszego starcia, a my zostaliśmy dosłownie dopchnięci do płotu. Policja pryskała nas gazem. Dziecko, które było z nami, dostało ataku paniki. Ja cieszyłem się, że mam wózek, bo w takim tłoku łatwo byłoby mi złamać nogę lub rękę. Na szczęście dzięki sportowi jestem przyzwyczajony do adrenaliny i na takie sytuacje reaguję dość spokojnie. Trzeba przyznać, że Holendrzy mocno nas tam gnębili - wspomina.
Otowski nawet podczas igrzysk paralimpijskich śledzi występy drużyny, a po losowaniu grupy Ligi Konferencji Europy już planuje wyjazd do Szwecji na mecz z Djurgarden. Na pierwszym miejscu jest jednak kariera sportowa i to od obowiązków na basenie będzie zależało to, czy zawodnik będzie mógł pojechać kibicować piłkarzom Legii.
- Nigdy w życiu nie idę na skróty i nie ułatwiam sobie zadania. Igrzyska paralimpijskie to niesamowite wydarzenie i zrobię wszystko, by za cztery lata znów się na nich pojawić. Dopingu 18 tysięcy ludzi na La Defense Arenie nie zapomnę do końca życia. Zwykle to ja dopinguję innych, a tym razem to inni dopingowali mnie. To było coś niesamowitego - wspomina zawodnik.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Reprezentant Polski musi opuścić zgrupowanie
Julia Szeremeta zdecydowanie. "Tam nigdy nie zawalczę"