Korespondencja z Rosji
Piłkarze reprezentacji Polski zmarnowali szansę na historyczny sukces polskiego futbolu. Jaki? Trudno powiedzieć, może ćwierćfinał mundialu. To by był bez wątpienia wynik bardzo dobry, pewnie nawet trochę zbyt dobry jak na nasze możliwości. Ale przecież na tym polega historia, odrobina szczęścia w drabince turniejowej, czasem jakiś rykoszet i z sumą umiejętności może dać to wielki wynik. Tymczasem w Rosji wszystko wyglądało, jakby nasze szczęście odebrali nam senegalscy szamani. Szkoda, że razem z zaangażowaniem.
Dziś już zaczyna się tłumaczenie piłkarzy, że bardzo chcieli albo splot wielu okoliczności sprawił, że nie wyszło. Oczywiście, zawsze są jakieś okoliczności. Wrażenie z pierwszego meczu było takie, że ta drużyna się zacięła, że wyszła na mecz ospała, bez wiary w zwycięstwo.
Polacy zabarykadowali się w hotelu Hyatt, niedaleko centrum Soczi, ale jakby na uboczu, w oderwaniu od fanów. Kiedy tu przechodzimy, nic się nie dzieje. Odwrotnie niż na przykład w 2006 roku, gdy miasto żyło obecnością Polski, ludzie zjeżdżali się z całego kraju, pomagali drużynie, często wbrew jej trenerowi, który chciał się izolować od świata. Ale tamta nie miała jakości. Obecna teoretycznie była klasę lepsza. Ale zamiast odnieść sukces, w spokoju dokonała swego żywota.
Podczas konferencji prasowych w tutejszym ośrodku treningowym widzieliśmy Roberta Lewandowskiego i Adama Nawałkę, próbujących robić dobrą minę do złej gry, zapewniających, że to nie koniec. Lewandowski mówił, że jako kapitan się nie podda. Ale też trzeba brać pod uwagę okoliczności. Drużyna się kończy i nie da się jej po prostu poskładać. Ani chyba nie ma to sensu.
ZOBACZ WIDEO Zarzuty wobec Lewandowskiego. "Za dużo zwala na kolegów"
Wszyscy oczekiwaliśmy zupełnie czego innego. Nawet trochę wbrew okolicznościom, które były brutalne. Ale to już wiemy - zawodnicy nie byli w takiej formie jak na Euro 2016, a mundial nie wybacza niedociągnięć, błędów i braku walki. Jeśli jeszcze pod koniec 2017 roku Polacy mogli mieć nadzieję, że drużynę stać na historyczny sukces, to z czasem nasze argumenty wydawały się coraz mniejsze. A podczas mundialu wszystko się skumulowało. Drużyna, która podczas EURO nie popełniła najmniejszego choćby błędu, który kosztowałby nas utratę gola, teraz sprezentowała rywalom kilka goli.
Jednak najważniejsze pytanie brzmi: co teraz? Czy po klątwie Bońka dojdzie do klątwy Nawałki? Trudno nie zauważyć, że nad kadrą zbierają się czarne chmury, nowy selekcjoner będzie miał nad czym pracować, ale można mieć wątpliwości, czy będzie w stanie zbudować drużynę w ekspresowym tempie.
Spójrzmy na fakty. Łukasz Piszczek ma 33 lata, jest w coraz słabszej formie i na kolejnym turnieju będzie miał 35 lat. Traci swoje największe argumenty - szybkość i przyspieszenie. Podobnie jest z Kubą Błaszczykowskim. Obaj na ten turniej nie dojechali. Byli legendami tej kadry, przez lata dawali najlepsze, co mieli, i nie ma sensu się nad nimi pastwić, ale trudno wyobrazić sobie 35-letnią prawą stronę na EURO 2020. Może trzeba podjąć drastyczne decyzje albo czekać na decyzje zawodników. Piszczek sam zapowiadał koniec kariery. Kuba nie.
Zresztą spójrzmy na całą dzisiejszą podstawową jedenastkę (z Glikiem zamiast Cionka) podczas następnego turnieju, gdybyśmy się na niego zakwalifikowali: Szczęsny (30 lat) - Piszczek (35), Glik (32), Pazdan (33), Rybus (31) - Błaszczykowski (35), Krychowiak (30), Zieliński (26), Grosicki (32) - Milik (26), Lewandowski (32).
Średnia wieku 31 lat, a więc zespół bez przyszłości i, co istotne, zespół, który nie wytrzyma trudów turnieju. Dlatego trzeba przyjąć do wiadomości, że zaczyna się okres budowania drużyny. Początkowo prawdopodobnie wciąż wokół tej samej osi trzech nazwisk, a więc Kamil Glik - Grzegorz Krychowiak - Robert Lewandowski, bo to zawodnicy, których dziś nie da się zastąpić. A burzenie wszystkiego bez pewności, że można to zmienić na coś lepszego, byłoby nierozsądne. I to o ile Glik nie zakończy kariery, bo przecież pojawiały się takie sugestie. A i on sam nie zaprzeczył pytany o to na konferencji.
Trzeba pamiętać, że potencjalnie najlepsi młodzi zawodnicy, Arkadiusz Milik i Piotr Zieliński, nie wyglądają na ludzi, którzy mentalnie mogliby tę kadrę pociągnąć. Obaj zaprezentowali się w Rosji fatalnie, nie wytrzymali presji w drugim kolejnym turnieju. A przecież to nie są już dzieci. Wszyscy wiemy, że mają możliwości jako piłkarze, ale to wciąż mało. Przynajmniej na razie. Może się okazać, że czas działa na ich korzyść, ale dziś niewiele na to wskazuje, żeby w najbliższym czasie byli w stanie wziąć odpowiedzialność za zespół.
Na horyzoncie pojawili się nieźli ligowcy, ale wciąż musimy poczekać, żeby przekonać się, jak sobie poradzą na poziomie międzynarodowym. Na razie widać spore perspektywy u takich zawodników jak: 23-letni lewy obrońca Arkadiusz Reca (właśnie przeszedł z Wisły Płock do Atalanty Bergamo za 4 miliony euro), Szymon Żurkowski (niespełna 21-letni środkowy pomocnik Górnika Zabrze), 19-letni Sebastian Szymański (ofensywny pomocnik Legii Warszawa, zawodnik z bardzo dobrą mentalnością), 23-letni Przemysław Frankowski, prawy pomocnik Jagiellonii Białystok, Robert Gumny, 20-letni prawy obrońca Lecha Poznań, czy jego kolega klubowy, również 20-letni Kamil Jóźwiak, który już dziś jest w stanie ciągnąć w trudnych chwilach "Kolejorza". Takich zawodników z potencjałem jest więcej.
Ale musimy pamiętać, że żaden z nich nie został zweryfikowany w poważnej piłce, więc tak naprawdę nie do końca wiemy na co ich stać. Asystować i strzelać w meczu z Termalicą to co innego niż zagrać przy 60 tysiącach ludzi przy ogromnej presji, w medialnym szumie, przeciwko rywalom z dobrych zagranicznych lig. Ekstraklasa a duży turniej to różnica jak między pierwszymi klasami szkoły podstawowej a poważnym uniwersytetem.
Jest wreszcie kilku piłkarzy, którzy na zachód już wyjechali, jak Jan Bednarek i Dawid Kownacki, ale też trudno traktować ich jako piłkarzy dojrzałych czy odgrywających istotne role w swoich klubach. Również oni oczekują na poważniejszą weryfikację. Na razie są podstawowymi zawodnikami drużyny młodzieżowej, która też furory w Europie nie robi. Jest w końcu Bartosz Kapustka, który został już brutalnie zweryfikowany przez zachód, ale wciąż jest to bardzo utalentowany piłkarz z dobrą mentalnością, który ma czas by się odbudować. Tak jak stało się w przypadku Milika.
Teoretycznie na papierze jakaś jakość jest, choć inni też nie śpią. Wprowadzenie kilku zawodników jednocześnie do jedenastki można oznaczać słaby początek kolejnych eliminacji. Dlatego wszystkim przyda się zdjęcie nogi z gazu i spokojna analiza. Może zdarzyć się tak, że czeka nas kilka lat chudych, oby nie więcej.
To, co nas ratuje, to zmiany wprowadzone przez UEFA. Dziś w turnieju o mistrzostwo kontynentu biorą udział 24 drużyny, w latach 80., gdy swoją klątwę "ogłaszał" Boniek, było ich 8 (aż do 1996 roku, gdy zwiększono liczbę drużyn do 16), choć też w tym czasie "powiększyła się" Europa, doszło sporo nowych z byłego Związku Radzieckiego czy Jugosławii. W ciągu trzydziestu lat doszło ponad 20 nowych federacji.
Inna rzeczą działającą na naszą korzyść jest wiek lidera. Lewandowski ma 30 lat, tyle samo co Boniek w 1986. Jednak wtedy oznaczało to koniec kariery, powolne dogorywanie, dziś dobrze prowadzący się zawodnik może spokojnie grać kilka lat dłużej. A więc kadra nie będzie pozbawiona lidera, motoru napędowego i zawodnika, który na poziomie eliminacji może ją w krytycznych momentach przepchnąć - jak to było dotychczas. Więc może tym razem ta klątwa nas nie dotknie. Może to spadanie będzie trochę delikatniejsze.
Senegalem. Senegal był do ogrania i nie był to zły mecz. Dziwię się, że w meczu z Kolumbią Adama Nawałka uległ presji i wystawił dość eksperymentalne ustawienie, i były fatalne skutki. Na mecz z Kolumbią należało zdjąć Szczęsnego i od razu zastąpić go Fabiańskim i zagrać w takim ustawieniu jak z Senegalem. Efekt był taki, że nasza reprezentacja zagrał poniżej swoich możliwości. [b] Nie zmienia to faktu, że Robert Lewandowski zaliczył bardzo słaby występ[b] Czytaj całość