Czytaj w "PN": Nietypowy przypadek Glika. 58 kg mniej?

Getty Images / Adam Nurkiewicz / Na zdjęciu: Kamil Glik
Getty Images / Adam Nurkiewicz / Na zdjęciu: Kamil Glik

Z taką niedowagą może udać się do Rosji drużyna Adama Nawałki. A to tylko suma reprezentacyjnego doświadczenia Kamila Glika.

Tomasz Lipiński 

Charyzmy, skuteczności, nazwiska wyrobionego na europejskich boiskach, serca, zdolności do poświęceń i wielu innych rzeczy mieszczących się w różnych przegródkach tej cennej walizy tak łatwo zważyć się nie da, a przecież też solidnie ważą.

Jeszcze w niedzielę, kiedy oddawaliśmy do druku ten numer "PN", pesymizm z optymizmem bawiły się w przeciąganie liny. Będący w beznadziejnej sytuacji optymizm jeszcze się nie poddawał, jeszcze w mediach społecznościowych podpierał się dowodami na to, że będzie dobrze, i próbował kpić z wszystkich ortopedów świata, którzy wobec takiego gościa jak nasz wydawali się bezradnymi dyletantami. Krótko mówiąc - medycyna takich przypadków nie zna. Zresztą nie tylko ona.

We współczesnym futbolu, w którym piłkarzy eksploatuje się na granicy większego ryzyka niż kopalnie w Chile, okazy zdrowia nigdy nieidące pod skalpel i niekładące się do szpitalnych łóżek wyginęły jak dinozaury. Rok bez kontuzji to sukces. Dwa lata zasługują na dziękczynną pielgrzymkę do Medziugorie. Trzy i więcej – powinny stać się przedmiotem analizy różnych gałęzi nauki. A zero poważnych i długotrwałych kontuzji w całej karierze? Nie, to tak jakby napisać, że najbliższy film Patryka Vegi spodoba się krytykom filmowym, a ludzie nie pójdą na niego do kin. Niemożliwe. A jednak. Oto i on - Kamil Glik. Nieugięty i odporny na ból. Był, a może ciągle jest.

Ligową karierę zaczął 10 lat temu w Piaście Gliwice, pobyt w trzecim zespole Realu Madryt zakwalifikujmy do kategorii atrakcyjnej zabawy. I od tamtej pory prawie zawsze był do dyspozycji. Akurat w jego przypadku prawie robiło naprawdę maluteńką różnicę. Jeśli znajdował się na liście nieobecnych z powodu urazu, to po najdalej jednej opuszczonej kolejce wracał. Oczywiście zwłaszcza na początku gry w Piaście i Torino zdarzało się, że przegrywał rywalizację i siadał na ławce. Albo później w Torino i od dwóch sezonów w Monaco trenerzy, kiedy już wszystkim innym dali odpocząć, dla przyzwoitości w końcu serwowali relaks także Polakowi. Jednak słowo "kontuzja" do Glika kompletnie nie pasowało. W sześciu ostatnich sezonach pauzował głównie z powodu kartek. Drwa rąbał zawsze, więc żółte i czerwone wióry częściej niż innym leciały mu na głowę.

Weźmy pod lupę dwa ostatnie sezony w Monaco. Na możliwych do rozegrania 114 meczów jemu uzbierało się 101. To złożyło się na prawie 89-procentową frekwencję. Gdy do tego dodamy 16 spotkań kadry, z których wziął udział w 12, wskaźniki zatrzymają się na 87 procentach. Mecz z Chile był dopiero trzecim w tym czasie, z którego wykluczył go uraz. 1 marca 2017 roku zabrakło go w 1/8 Pucharu Francji z Olympique Marsylia z powodu bólu kostki. Uśmierzyła go wygrana 4:3. Gorzej było 15 kwietnia tego roku, kiedy za między innymi brak Glika w obronie (tym razem zbuntowało się udo) Monaco zapłaciło klęską 1:7 z Paris SG.

Oczywiście to nie jest tak, że ten wysiłek, wszechobecność i rany zadane na polu walki nie pozostawiły w jego organizmie żadnych śladów. To było w październiku 2016 roku po meczu z Danią, w którym wbił samobója, kiedy publicznie poskarżył się na kolano. – Od dłuższego czasu gram z urazem – mówił. – Mam zerwane więzadła tylne w kolanie i problemy z łąkotką. Póki czuję, że mogę grać, będę grał – uspokajał siebie i innych.

(...)

[b]Cały artykuł do przeczytania w najnowszym numerze tygodnika "Piłka Nożna".

[/b]

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Boniek wskazał polską gwiazdę MŚ. Ekspert ma wątpliwości: "nie spodziewałbym się fajerwerków"

Komentarze (0)