Artykuł z cyklu "Bezpieczne wakacje"
15 kwietnia 2018 roku zmienił na zawsze życie Daniela Kutarby. Tego dnia ówczesny piłkarz Legionovii Legionowo pożyczył od szwagra quada. Chciał się tylko przejechać. Sprawdził sprzęt, po chwili dosiadła się do niego narzeczona Dagmara. Przejazd zakończyli na betonowej latarni. Trzy tygodnie piłkarz był w śpiączce farmakologicznej. Do teraz nie odzyskał pełnej sprawności w ręce. Jego narzeczona miała więcej szczęścia. Miała "tylko" złamane żebra i obojczyk.
Dziura w głowie
Kutarba nie pamięta momentu wypadku. To narzeczona powiedziała mu później, że coś szarpnęło przy zmianie biegu. Polecieli prosto w kierunku latarni. Podbił ich dodatkowo wysoki krawężnik.
- Nieszczęście polegało na tym, że wszystkie latarnie na tej drodze nie są z metalu. To latarnie starego typu, betonowe. Gdyby były aluminiowe, konsekwencje może nie byłyby tak duże. Czasu jednak nie cofniemy - mówi z żalem po ponad dwóch latach od fatalnego zdarzenia.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: płynęła ze... szklanką na głowie. Nieprawdopodobny wyczyn Katie Ledecky!
Nie był to jego pierwszy raz na quadzie. Wcześniej miał jednak przygodę ze słabszą maszyną. - Ten, na który wsiadłem przed wypadkiem, to była prawie najwyższa albo najwyższa pojemność. Ale nie znam się na tym - przyznaje.
Krwiak mózgu, złamana rzepka, łopatka i szczęka, uszkodzona ręka - lista urazów po wypadku była długa. Szpital opuścił dopiero po dwóch miesiącach, ale nie trafił do domu. Został przewieziony do specjalnego ośrodka rehabilitacyjnego. W Reptach przebywał kolejne cztery miesiące. Uczył się na nowo chodzić, był pionizowany - przypinany specjalnymi pasami do łóżka. Gdy robiono mu to za pierwszym razem, wymiotował i tracił przytomność. Jeden przejazd na maszynie, której nie znał i nie rozumiał, storpedował jego życie.
Quad kosztuje kilka tysięcy złotych. Wypożyczenie go na kilka godzin na wakacjach to jeszcze mniejszy wydatek. W efekcie Polacy siadają na maszyny, których nie rozumieją i nie potrafią obsługiwać. To często prowadzi do tragedii.
Polacy nie dorośli do quadów
Historia Daniela mogła przytrafić się każdemu. Wielu Polaków wsiada bowiem na quady, choć nie ma na ich temat żadnej wiedzy. Sprzęt produkowany w Chinach można kupić za kilka tysięcy złotych. Coraz częściej dostają je dzieci, na przykład jako prezent na komunię.
Gdy słyszy o tym Rafał Sonik, jedyny polski zwycięzca Rajdu Dakar w kategorii quadów, włos jeży mu się na głowie. - My, Polacy, używamy quadów jak narody, do których rozwój przyniósł nową technologię - mówi rajdowiec.
Krakowianin nie ukrywa, że często pokazywane mu są wypadki Polaków na quadach. Temat zna więc dobrze. Bardzo dobrze. - Wypadki, które oglądam, mają jeden mianownik: niską świadomość użytkownika maszyny i brak szkoleń. Ludzie traktują szkolenia wręcz jako coś, czego trzeba unikać i sami dążą do tego, by zrobić sobie krzywdę - nie ma wątpliwości zwycięzca Dakaru z 2015 roku.
Zdaniem Sonika, przejście obowiązkowego szkolenia powinno być warunkiem nabycia quada. - Chcesz quad, przejdź szkolenie. Proste. Jak z prawem jazdy na samochód albo kursem lotnictwa. Wiem, że to brzmi surowo. Ktoś może powiedzieć, że Sonik chce restrykcji, a ja mam naturalny talent do jazdy. Może i masz, ale zachowuj się odpowiedzialnie - stwierdza krakowski przedsiębiorca.
Sonik przypomina, że quad bardzo szybko rozpędza się do dużych prędkości. Nawet te o najmniejszej pojemności potrafią osiągnąć ok. 150 km/h.
- Potem mamy takie sytuacje, że 14-latek siada na maszynę, na dodatek bez kasku i dochodzi do tragedii. 99 procent quadów jest dla jednej osoby, a my notorycznie siadamy na nie w dwójkę albo więcej osób - zauważa Sonik.
Tymczasem sprzęt jest dopasowany do określonej liczby osób. Jeśli zostanie zbyt mocno obciążony, zawieszenie przestaje pracować i maszyna zaczyna być niestabilna. - A brak kasku to już w ogóle samobójstwo - komentuje i dodaje: - Nikt nie wie, że kask jest niezbędny do jazdy. O tym mówią wszelkie federacje, przepisy sportowe. Kluczowy jest też dobór jego rozmiaru. Za duży może osunąć się na oczy w trakcie jazdy, a zbyt mały będzie powodować ucisk i bóle głowy. Musi być też lekki, by nie uszkadzać kręgosłupa.
Krakowianin zauważa też inny problem. Regularnie staramy się zaoszczędzić na kupnie kasku. Nawet gdy ktoś kupuje poważny quad za 15 czy 20 tys. zł, robi później wszystko, by wydać jak najmniej na kask. Sięga po produkty z Chin, które potrafią się rozpaść wypadając z dłoni na ziemię.
Sonik nie ma wątpliwości: - Na porządny kask trzeba wydać od tysiąca do dwóch tysięcy złotych. Gdy to mówię, w oczach pytającej o zdanie osoby bardzo często widzę wątpliwości. Człowiek się zaczyna zastanawiać, po co mu taki kask. Poziom świadomości nie nadąża u nas za rozwojem technologii.
Policja coraz częściej raportuje o wypadkach quadowców, choć dane nie są w pełni miarodajne. Nie każde zdarzenie jest bowiem zgłaszane policji. Statystyki za 2019 rok mówią o 68 ofiarach wśród kierujących czterokołowcami i 19 pasażerach. W 2018 roku było ich odpowiednio 60 i 18.
Pod koniec lipca we wsi Libidza pod Częstochową 23-latka i jej znajomy urządzili sobie nocną przejażdżkę. Zakończyła się na bramie, a pręt przebił podbródek kobiety. W Tuszynie w Łódzkiem czwórka mężczyzn postanowiła poszaleć na quadzie na terenie żwirowni. Jeden z przejazdów zakończył się wywróceniem maszyny, która przygniotła 40-latka.
Głośno też było o wypadku z Dolistowa Nowego z sierpnia 2019 roku, gdzie trójka dzieci wsiadła na jednego quada. Żadne z nich nie miało kasku. Prowadzony przez nich pojazd wpadł do rowu. Na miejscu zginął 14-latek, syn byłego podlaskiego polityka - Damiana Raczkowskiego. W internecie wylała się wtedy na niego fala hejtu, bo "kupił dziecku trumnę".
Przepisy są dobre, ale…
Sonik chwali Polskę za to, że przepisy dotyczące quadów poszły w dobrym kierunku. Nie zgadza się z opinią, że są liberalne, skoro pozwalają na jazdę bez kasku w przypadku zarejestrowania quada jako ciągnik lub pojazd samochodowy.
- W USA są jeszcze bardziej liberalne. Tam nawet motocyklistów można spotkać bez kasków, a co dopiero quadowców. My mamy dobre przepisy, ale łamiemy je bezrefleksyjnie. To nie przypadek, że właśnie u nas tak popularne jest hasło, że przepisy są po to, by je łamać - komentuje Sonik.
Sonik ma tylko jeden apel, aby takie historie jak Kutarby i innych się nie powtórzyły - obowiązkowe szkolenia. - Mogą być nawet internetowe, zajmujące kilka godzin. Przecież to się da zrobić na obrazkach, materiałach wideo. Wtedy pewne rzeczy dojdą do świadomości Polaków - stwierdza polski quadowiec.
"Wciąż mam dużo do przeżycia"
Kutarba do domu wrócił w październiku 2018 roku. Dalej miał spore problemy, bo zwykłemu przemieszczaniu się towarzyszył spory ból, pojawiały się zawroty głowy. Konieczne było sięganie po tabletki przeciwbólowe. W związku z brakiem ruchu pojawiła się też nadwaga.
Przełom nadszedł w styczniu 2019 roku. Wtedy odbył konsultacje z neurologiem, po których odstawił tabletki. Wziął się za siebie. Rehabilitacja, trening. Udało się zrzucić 10 kilogramów, pojawiły się pozytywne sygnały ze strony organizmu.
Po ponad dwóch latach od wypadku problemem pozostaje prawa ręka, która ciągle jest niesprawna. Doszło w niej do uszkodzenia nerwów w splocie barkowym. Przez to problemem stały się podstawowe czynności - zawiązywanie butów, odkręcanie butelki czy krojenie pieczywa. Miał tyle szczęścia, że jest leworęczny. Nie musiał, tak jak choćby Robert Kubica, uczyć się robienia wszystkiego od nowa.
Przed wypadkiem Kutarba żył z piłki nożnej. Grał w ROW 1964 Rybnik, Zagłębiu Sosnowiec czy Legionovii Legionowo. Wszystko zmieniła jedna przejażdżka quadem. Teraz ma orzeczenie z ZUS, który w 100 proc. uznał go za niezdolnego do pracy. Z futbolu jednak nie zrezygnował. W zeszłym sezonie pomagał w prowadzeniu drużyny juniorów starszych. Teraz czeka na rozpoczęcie kursu trenerskiego. Wciąż myśli też o powrocie na boisko jako zawodnik, choćby w amatorskiej drużynie.
Daniel: - Ta myśl mnie napędza. By chociaż na minutę wejść na murawę i w duszy powiedzieć sobie: zrobiłem wszystko, by wrócić i wróciłem. Jeśli wrócę choćby na minutę, będę spełniony.
- Miałem chwile załamania, to było nieuniknione - odpowiada i przypomina pierwsze dni w ośrodku rehabilitacyjnym w Reptach. Załamał się też po operacji splotu barkowego, gdy nie mógł ruszać ręką. - Jakoś to przeżyłem, bo trzeba sobie radzić dalej. W piłce nożnej też parę razy dostałem po d... Sport wypracował we mnie hart ducha. Nauczył, że nie można się poddawać, że coś z tego życia trzeba wyciągnąć. Ciągle mam dużo do przeżycia.
Czytaj także:
Legenda, o której nie można zapomnieć. "Przy nim każdy nabierał mocy"
Bartosz Kieliba na boisku spełnił marzenia, na co dzień walczy o życie córeczki