Przed wyścigiem o Grand Prix Australii prognozowano, że kierowcy mogą meldować się w boksach nawet po cztery razy. Obserwatorzy Formuły 1 spodziewali się bowiem szybkiej degradacji opon firmy Pirelli. Wbrew spekulacjom spisywały się one znacznie lepiej. Dobitnym przykładem był zespół Saubera. Kierowca tej stajni - Sergio Perez tylko jeden raz zameldował się u swoich mechaników po nowe opony.
Z nowym ogumieniem zupełnie jednak nie radził sobie zespół Lotusa. Jarno Trulli miał ogromne problemy z dogrzaniem opon. - Najważniejszą rzeczą, jaką chcę powiedzieć jest to, że jakikolwiek wynik w ten weekend, pozytywny czy też negatywny, ma wspólną przyczynę: opony Pirelli - napisał Trulli w kolumnie gazety "La Reppublica". - One nas zszokowały. Nie mam tutaj na myśli tego, czy były gorsze czy lepsze, niż się spodziewaliśmy. One były po prostu inne. To tak jakby zmieniły się od czasu testów w Barcelonie - tłumaczy.
Włoski kierowca podkreślił, że opony nie ulegają już tak szybko degradacji. Jego zdaniem pojawił się jednak inny problem. - Podczas zimowych testów każdy zespół pracował z oponami, które błyskawicznie się degradują. To było charakterystyczne dla tych opon. Pojawiła się wtedy polemika na ten temat. W Melbourne z kolei opony nie miały problemów z trwałością, ale za to niezwykle trudno było je dogrzać do odpowiedniej temperatury - wyznał.
Zdaniem Włocha nie można jednoznacznie ocenić jego zespołu po tak trudnym weekendzie. - Jeśli opony nie są odpowiednio dogrzane, nie da się uzyskać dobrej wydajności. Podczas wyścigu tylko dwóch kierowców nie miało z tym problemów: Lewis Hamilton i Sebastian Vettel, czyli drugi i pierwszy na mecie - podkreślił.
Trulli wychodzi z założenia, że w tym sezonie dominować będą kierowcy, którzy podczas wyścigów poradzą sobie z oponami. - Tak, to jest prawdziwe wyzwanie: zrozumieć, jak korzystać z opon. Myślę, że to będzie kluczowe w tym sezonie - dodał.
Trulli miał w Melbourne ogromne problemy z oponami