Natalia Czerwonka. Polskiej olimpijce groziło kalectwo. Dziś wraca do sportu

Rok temu podczas treningu w Spale wpadła pod ciągnik. Złamała trzy kręgi w kręgosłupie. Mogła zginąć, groziło jej trwałe kalectwo. Dziś Natalia Czerwonka wraca na lód.

W tym artykule dowiesz się o:

- Nauczyłam się, że każdy musi mieć w życiu zapasowy plan - przyznaje 26-letnia panczenistka w rozmowie z WP SportoweFakty. Za miesiąc w Calgary Czerwonka znów wystartuje w Pucharze Świata. To ma być najlepszy sezon w jej karierze. Marzenie? Pokonać Holenderki.

WP SportoweFakty: W jakim nastroju wraca pani na tor? Ekscytacja, motywacja, odrobina strachu?

Natalia Czerwonka: Towarzyszą mi wszystkie te emocje. Przede wszystkim czuję jednak głód. Przez całą zimę oglądałam moje koleżanki w telewizji i nie było to miłe.

Śledzenie transmisji z PŚ motywowało czy rodziło złość i pytanie o to "dlaczego mnie tam nie ma?"

- Ciężko było na początku. Czułam, że powinnam tam z dziewczynami być. Kilkanaście dni temu rozmawiałam jednak z bardzo dobrym lekarzem sportowym, który wyjaśnił mi, że dla każdego zawodowca taka przerwa jest wskazana. Zazwyczaj ciężko jest się zatrzymać, zrobić sobie sezon przerwy. Ja zostałam do tego zmuszona. Chciałabym, aby wyszło mi to na dobre.

To, że jest pani zawodowym sportowcem, pomogło?

- Byłam bardzo zmotywowana. Kluczowe okazało się jednak to, kogo spotkałam na swojej drodze. Niektórzy z pewnością przekonywaliby mnie, że po złamaniu kręgosłupa w trzech miejscach nigdy nie będę miała sztangi na plecach. Ja tymczasem biję rekordy życiowe. Nie bolą mnie plecy, nie mam żadnych problemów. Trenerzy Arkadiusz Skoneczny oraz Jakub Jaworski to osoby, które najmocniej mnie wsparły. Włożyli w moją rehabilitację całe serce. Ja teraz muszę im to oddać w trakcie zawodów.

Jak wyglądały te ostatnie miesiące? Jak dużo czasu spędziła pani w łóżku, w gorsecie?

- Minął dopiero rok od momentu, kiedy mogłam zdjąć gorset. Teraz jest już bardzo dobrze. Pokazałam, że po tak ciężkiej kontuzji można szybko wrócić.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że czuła się jak warzywko.

- Moja mama zajmowała się mną, kąpała, ubierała. Człowiekowi, który trenuje sześć godzin dziennie, ciężko jest nagle przestać się ruszać. Leżałam blada w łóżku. Trzeba było ze mną wychodzić na spacery. To już jednak za mną.

Takie wydarzenia uświadamiają, że trzeba mieć też pomysł na życie po sporcie?

- Ktoś, kto trenuje sport indywidualny, często widzi tylko czubek swojego nosa i myśli, że wszystko kręci się wokół niego. Takie wypadki pokazują, że to nie jest prawda. Trzeba mieć zdrowe podejście sportu i trzeba mieć w życiu plan B.

Pani ten wypadek otworzył oczy?

- Sport jest dla mnie wszystkim - wciąż mogę to śmiało powiedzieć. Wiem też jednak, że wszystko może się stać i trzeba mieć w życiu zapasowy plan.

Udało się już skroić pomysł na życie po sporcie?

- Jestem w trakcie. Na razie praca, którą wykonałam z moim ciałem po wypadku, mocno mnie zainspirowała. Trener pokazał mi, że można i że nie zawsze trzeba robić to, co wszyscy. Przecieramy nowe szlaki.

[b]

Doktor Robert Śmigielski w jednym z wywiadów powiedział, że ludzie z takich wypadków często nie wychodzą. Tragedia była blisko. To do pani dotarło?[/b]

- Do mnie to nie dotarło dzięki moim rodzicom. Oni mnie obronili. Nie przekazali mi tej najgorszej wiadomości: że mogę do końca życia być niepełnosprawna. Podobno jeszcze leżąc w łóżku mówiłam, że muszę za chwilę pędzić na zawody kolarskie. W głębi ducha, w środku cały czas wierzyłam, że wszystko będzie w porządku. Nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji. Chciałam po prostu wstać i zacząć się ruszać.

Teraz czas na najlepszy sezon w karierze?

- Mam nadzieję, że ten będzie bardzo dobry, a olimpijski jeszcze lepszy.

Jakie cele pani sobie stawia?

- Chcę stanąć z koleżankami na podium w biegu drużynowym. Jeżeli chodzi o biegi indywidualne, to zachowuję cele dla siebie. Sezon jest bardzo długi, a mądrzy trenerzy muszą nad tym panować. Nie ma łatwego przepisu na sukces. Mam nadzieję, że uporam się ze wszystkim do lutego, do mistrzostw świata.

Holenderki są do ugryzienia czy to zupełnie inna liga?

- Pokonanie ich to jedno z moich marzeń. Po igrzyskach byliśmy bardzo blisko. Czekamy, aż wróci do nas Kasia Bachleda-Curuś. Wtedy będzie to na wyciągnięcie ręki. W najmocniejszym składzie możemy nastraszyć Holenderki. Kiedy o tym mówię, ciarki idą mi po plecach. Byłby to niesamowity sukces - pokonać drużynę, która króluje i ma w tym sporcie wszystko.

Rozmawiał Kamil Kołsut

Źródło artykułu: