Choć od zakończenia Halowych Mistrzostw Świata w Birmingham minęło już kilka dni, wciąż nie milkną echa sukcesu polskich lekkoatletów, a przede wszystkim fenomenalnego biegu sztafety mężczyzn 4x400 metrów. Biało-Czerwoni sensacyjnie wydarli złoto reprezentantom USA, a ponadto pobili rekord świata (3:01,77).
Złoto sztafety było szczególnie ważne dla ministra sportu i turystyki, Witolda Bańki, który w czasach swojej kariery sportowej trenował właśnie 400 metrów i był m.in. członkiem sztafety na mistrzostwach świata w Osace (2007), która zdobyła tam brązowy medal.
W rozmowie z "Dziennikiem Gazetą Prawną" Bańka wyznaje, że był to dla niego szczególny sukces.
- To co zrobili, to absolutny kosmos. To był mój najszczęśliwszy dzień jako ministra sportu. Kamil Stoch, inni - to wspaniałe, ale 400m to jednak moja dyscyplina, moi koledzy - przekonuje minister. Przekonuje także, jak morderczym wysiłkiem jest bieg na 400 metrów.
- Trzeba mieć coś z głową, żeby mieć 400m. Dlatego czterystumetrowcy nie są do końca normalni. To jest morderczy dystans, a po biegu boli wszystko. Jesteś wtedy kompletnie ścięty, rzygasz jak nieprzytomny - nie ma wątpliwości. Podaje też przykład Piotra Rysiukiewicza, byłego polskiego sprintera, który niejednokrotnie nie był w stanie o własnych siłach zejść z bieżni po przebiegnięciu jednego okrążenia.
- Piotrek, legenda 400 m, niejednokrotnie miał podawaną glukozę, żeby zebrać go z tartanu, bo leżał martwy. Potrafił doprowadzić swój organizm niemalże do zapaści - wspomina. W rozmowie przekonuje także, że podczas obozów i zgrupowań praca była tak ciężka, że także sportowcy musieli znaleźć czas na odreagowanie.
- To był cały tydzień nieprawdopodobnie ciężkiej harówki. Wie pan, jak się na zgrupowaniach spędza więcej czasu niż w domu i ciągle z tymi samymi facetami, to raz na miesiąc w sobotę trzeba gdzieś wyjść, żeby sobie po mordach nie dać. Ale było grzecznie, bo na zgrupowaniach nie można się upijać, jednak trzeba pracować.
Bańka wyznaje także, że prezes Prawa i Sprawiedliwości nie jest wcale gorszym fanem sportu od swojego brata, śp. Lecha Kaczyńskiego.
- Lecha Kaczyńskiego nie zdążyłem poznać, ale Jarosław Kaczyński śledzi sport, zna bieżące wyniki. On to po prostu wie. Jakbym prezesa namówił na wywiad z dobrym dziennikarzem sportowym, to by wielu ludziom szczęki poopadały. Jak się widzimy to zawsze się mnie czymś zaskoczy, wypytuje o kulisy - kończy.
ZOBACZ WIDEO Adam Kszczot apeluje: Płódźcie dzieci! My też się rozkręcamy
Owszem, pobiegł t Czytaj całość