Maria Andrejczyk w Rio podbiła serca kibiców. "Niektórzy prosili mamę o moją rękę"
Podobno po występie na igrzyskach nie narzekała pani na brak ofert matrymonialnych. Sporo ich było na Facebooku.
- (śmiech) Niektórzy pisali nawet do mamy z prośbą o moją rękę. Kurczę, to jest nieco śmieszne i trochę przeszkadza.
Dlaczego przeszkadza?
- Naprawdę wolałabym otrzymać szczere gratulacje niż "proszę, wyjdź za mnie".
Pani wypowiedzi i ambitne plany trochę nakręciły spiralę zainteresowania.
- Staram się być szczera, być sobą. Moim celem nie jest zdobycie jak najwięcej rzeszy fanów. Ale jeśli im się to podoba, to fajnie.
Po igrzyskach wystartowała pani jeszcze w zawodach Diamentowej Ligi w Lozannie. Debiut nie poszedł dobrze. Co się stało?
- Byłam wtedy po długiej podróży. Zmieniłam półkulę, strefę czasową, a do tego po finałowym konkursie na igrzyskach rozbolał mnie bardzo bark. Zbagatelizowałam to i myślałam, że samo przejdzie. W Lozannie czułam ból, ale myślałam, że po rozgrzewce wszystko będzie dobrze. Poprosiłam nawet lekarza o maść rozgrzewającą, wyjaśniając co się ze mną dzieje. On powiedział, że powinnam użyć tejpów, ale nie lubię ich, bo mnie ograniczają. Spojrzał wtedy na mnie z dezaprobatą. Rzucałam z bólem i wyszło naprawdę paskudnie, bo uzyskałam trochę ponad 53 metry. Po wielkiej imprezie zawsze jest spadek, ale nie aż taki. Hejterzy mieli z tego pożywkę.
Bark nadal boli?
- Nadal mnie boli. Nawet jak nic nie robię to czuję w nim ból. W czwartek udaję się do fizjoterapeuty.
Jak w ogóle pani trafiła do oszczepu? Kilka lat temu biegała pani przecież na 100 metrów.
- Tak, trenowałam bieganie, ale zaczynałam od siatkówki. Byłam kapitanem drużyny do końca liceum i na pewno będę jeszcze grać, bo bardzo to lubię. A jak trafiłam do oszczepu? Trener zauważył, że potrafię daleką rzucać piłeczką palantową. Na pierwszych treningach uczyłam się jak ułożyć się pod oszczep, a że jestem ambitnym dzieciakiem, to brałam oszczep do domu i rzucałam całe weekendy. Tak to się to rozpoczęło, aż po jakimś czasie pojawił się pierwszy sukces. To konkurencja techniczna, więc nie było nawet sensu zaczynać zbyt wcześnie.
Mocno się pani nakręciła.
- Potrafię się tak nakręcić, że podpada to pod chorą ambicję.
Idealnym przykładem jest występ w Lozannie?
- Wiedziałam, że lepiej byłoby gdybym zrezygnowała z tego startu. Ale to miał być mój pierwszy start w Diamentowej Lidze. Jestem jeszcze młoda, muszę się jeszcze wielu rzeczy nauczyć.
Podobno niegdyś myślała pani o architekturze wnętrz.
- Tak, już od małego rysowałam i malowałam z ogromną pasją. Teraz mnie to odpręża, ale wcześniej myślałam o architekturze wnętrz. Wybrałam nawet w liceum kierunek matematyczno-fizyczny, ale w oszczepie tak mi się układa, że postawiłam wszystko na sport. Architektura nie była pewna. Niemniej uwielbiam projektować wnętrza. Mam zresztą tak, że jak przychodzę do czyjegoś do domu, to już rozmyślam jakbym go urządziła.