WP SportoweFakty: Śnią się pani po nocach dwa centymetry z Rio (o tyle Polka przegrała brąz z Barborą Spotakovą)?
Maria Andrejczyk: - Nie, ale nadal boli jak o tym pomyślę.
Rozmawiała pani z trenerem, jak do tego doszło, że tak wystrzeliła pani w eliminacjach (Andrejczyk rzuciła 67.11 m i pobiła rekord Polski)?
- Nie musieliśmy nawet o tym rozmawiać. To zasługa długiej i ciężkiej pracy. Show był rzeczywiście niesamowity. Wiem jednak jak trenowałam. Po drodze pojawiały się problemy ze zdrowiem, dlatego też taki wynik był nawet dla mnie zupełnie niespodziewany.
[b]
Na treningach zdarzało się pani rzucać tak daleko?[/b]
- Tylko przed sezonem mam tak, że moje rzuty są dalekie. Ale to ma miejsce po ćwiczeniach w siłowni, kiedy jestem bardzo silna. Generalnie nie jestem zawodnikiem treningowym. Muszę czuć krew rywalizacji. Wtedy idzie mi najlepiej.
Jak występ na igrzyskach w Rio wpłynął na pani rozpoznawalność? Jest już pani gwiazdą?
- Czy jestem gwiazdą? Ciężko powiedzieć. Na pewno miłe jest to, że mnie ludzie rozpoznają na ulicy. Właściwie wszędzie znajdzie się jedna czy dwie osoby, które mnie kojarzą. Ale nie mogę się na tym skupiać. Na igrzyskach świat się nie kończy. Przede mną w przyszłym roku mistrzostwa świata, młodzieżowe mistrzostwa Europy czy Uniwersjada. Muszę pozostać sobą i w tym wszystkim się odnaleźć.
ZOBACZ WIDEO: Karol Urbaniak coraz bliżej obrony tytułu (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
To trudne?
- Tak, to na pewno będzie trudne. Nie będzie tak jak było wcześniej. Ale taka jest cena dla każdego sportowca, który mierzy wysoko.
Większe zainteresowanie pani osobą i dobry występ w Rio sprawią, że oczekiwania również wzrosną. Będzie większa presja.
- Oczekiwania już wzrosły. Oczywiście będę myślała o tym trenując, ale z tym nie można przesadzić. Jak tylko będą zawody to odepchnę od siebie te myśli, bo inaczej pospinają mi się wszystkie mięśnie. Presja jest motywująca, choć nie można z nią przesadzać. Ale poradzę sobie. Mam mądrych rodziców i trenera.
Po występie w Rio powiedziała pani, że chciałaby rzucać tak daleko jak Anita Włodarczyk. Tyle że ona robi to młotem, a pani oszczepem. U kobiet w oszczepie nikt jeszcze nie osiągnął 82 metrów. Ba, nowym modelem nikt się nie zbliżył do 75 metrów. Zatem to w ogóle możliwe?
- Ujmę to w ten sposób - jeżeli 90 metrów oszczepem u mężczyzn może osiągnąć przeciętny nietrenujący 19-latek, to wszystko jest możliwe. Niemniej 82 metry to naprawdę kosmiczny wynik.
Ale biorąc pani tempo rozwoju, powinno to zająć tylko trzy, cztery lata.
- Nie powiedziałabym tak. To naprawdę porządny wynik. Teraz będzie coraz trudniej się poprawić i coraz więcej dokładać. Ale chce mi się bardzo trenować i liczę na to, że mi się to uda.
Jak wspomniała pani wcześniej, w przyszłym roku jest kilka ważnych imprez. Docelowy start to mistrzostwa w Londynie?
- Chyba tak. Na mistrzostwach Europy będzie fajnie, będziemy rywalizować z Aleksandrą Ostrowską, ale sądzę, że to właśnie w Londynie będzie mój główny start. A z jakim celem tam pojadę? Zobaczymy jak to się będzie układać. Nie chcę niczego zapeszać.
[nextpage]
Podobno po występie na igrzyskach nie narzekała pani na brak ofert matrymonialnych. Sporo ich było na Facebooku.
- (śmiech) Niektórzy pisali nawet do mamy z prośbą o moją rękę. Kurczę, to jest nieco śmieszne i trochę przeszkadza.
Dlaczego przeszkadza?
- Naprawdę wolałabym otrzymać szczere gratulacje niż "proszę, wyjdź za mnie".
Pani wypowiedzi i ambitne plany trochę nakręciły spiralę zainteresowania.
- Staram się być szczera, być sobą. Moim celem nie jest zdobycie jak najwięcej rzeszy fanów. Ale jeśli im się to podoba, to fajnie.
Po igrzyskach wystartowała pani jeszcze w zawodach Diamentowej Ligi w Lozannie. Debiut nie poszedł dobrze. Co się stało?
- Byłam wtedy po długiej podróży. Zmieniłam półkulę, strefę czasową, a do tego po finałowym konkursie na igrzyskach rozbolał mnie bardzo bark. Zbagatelizowałam to i myślałam, że samo przejdzie. W Lozannie czułam ból, ale myślałam, że po rozgrzewce wszystko będzie dobrze. Poprosiłam nawet lekarza o maść rozgrzewającą, wyjaśniając co się ze mną dzieje. On powiedział, że powinnam użyć tejpów, ale nie lubię ich, bo mnie ograniczają. Spojrzał wtedy na mnie z dezaprobatą. Rzucałam z bólem i wyszło naprawdę paskudnie, bo uzyskałam trochę ponad 53 metry. Po wielkiej imprezie zawsze jest spadek, ale nie aż taki. Hejterzy mieli z tego pożywkę.
Bark nadal boli?
- Nadal mnie boli. Nawet jak nic nie robię to czuję w nim ból. W czwartek udaję się do fizjoterapeuty.
Jak w ogóle pani trafiła do oszczepu? Kilka lat temu biegała pani przecież na 100 metrów.
- Tak, trenowałam bieganie, ale zaczynałam od siatkówki. Byłam kapitanem drużyny do końca liceum i na pewno będę jeszcze grać, bo bardzo to lubię. A jak trafiłam do oszczepu? Trener zauważył, że potrafię daleką rzucać piłeczką palantową. Na pierwszych treningach uczyłam się jak ułożyć się pod oszczep, a że jestem ambitnym dzieciakiem, to brałam oszczep do domu i rzucałam całe weekendy. Tak to się to rozpoczęło, aż po jakimś czasie pojawił się pierwszy sukces. To konkurencja techniczna, więc nie było nawet sensu zaczynać zbyt wcześnie.
Mocno się pani nakręciła.
- Potrafię się tak nakręcić, że podpada to pod chorą ambicję.
Idealnym przykładem jest występ w Lozannie?
- Wiedziałam, że lepiej byłoby gdybym zrezygnowała z tego startu. Ale to miał być mój pierwszy start w Diamentowej Lidze. Jestem jeszcze młoda, muszę się jeszcze wielu rzeczy nauczyć.
Podobno niegdyś myślała pani o architekturze wnętrz.
- Tak, już od małego rysowałam i malowałam z ogromną pasją. Teraz mnie to odpręża, ale wcześniej myślałam o architekturze wnętrz. Wybrałam nawet w liceum kierunek matematyczno-fizyczny, ale w oszczepie tak mi się układa, że postawiłam wszystko na sport. Architektura nie była pewna. Niemniej uwielbiam projektować wnętrza. Mam zresztą tak, że jak przychodzę do czyjegoś do domu, to już rozmyślam jakbym go urządziła.[nextpage]Skoro postawiła pani na sport, to teraz wszystko będziesz podporządkowane pod igrzyska w Tokio?
- Zdecydowanie. Teraz będziemy celować w Tokio. Staram się jeszcze o tym nie myśleć, bo to dopiero za cztery lata. Dużo się może do tej pory zmienić. Tymczasem niektórzy już wieszają mi złoty medal. Też chcę złota, ale spokojnie. Muszę jeszcze wiele popracować.
Właśnie, przez ten czas może się wiele zmienić. Przecież cztery lata temu rzucała pani niespełna 45 metrów. Ogromny postęp zrobiła pani od tamtej pory.
- Jak już mówiłam, mam bardzo mądrego trenera.
Warunki do treningów ma pani dobre?
- Prawdę mówiąc, paskudne. Nie są one dobre, ale w takich warunkach rodzą się mistrzowie. Nie chcę sobie oczywiście schlebiać, ale mi to odpowiada. Wolę jak jest ciężej.
Ale mogła pani przecież trenować na Florydzie.
- Faktycznie, miałam oferty z Florydy, ale nie tylko. Było generalnie ponad dziesięć ofert. Odzywali się też trenerzy ze Stanów Zjednoczonych. Nie powiem, to mnie nakręcało. To była okazja, w pewnym momencie chciałam nawet jechać. Już miałam wysyłać aplikację na ich maturę, ale ostatecznie stwierdziłam, że to nie jest dla mnie. Zrezygnowałam. Wiem, że coś straciłam, bo pewnie teraz umiałabym perfekcyjnie język. Doszłyby też nowe znajomości, nowy świat. Ale ja jestem typem osoby, która uwielbia pracować w warunkach domowych. Lubię być blisko rodziny. Za bardzo bym za nią tęskniła. Warunki miałabym na pewno lepsze, ale kto wie czy trener byłby taki dobry.
Mamy ostatnio sukcesy w pchnięciu kulą, rzucie młotem, rzucie dyskiem. Teraz pora na oszczep?
- Czas najwyższy. Niech cała Polska się uczy jak wygląda oszczep.
A nie wie?
- Niestety, nie mają pojęcia. Ale mam nadzieję, że teraz będzie inaczej. Są też tacy, którzy sądzą co to takiego 600 gramów (tyle waży kobiecy oszczep - przyp. red.). Proponuję takiej osobie, żeby przyszła i spróbowała daleko rzucić.
[b]Rozmawiał Patryk Kurkowski
[/b]