Pośpiech zawodnika jest zrozumiały i nie chodzi wcale o odpowiedni czas na regenerację przed kolejnym treningiem. Jeszcze w sierpniu Brzozowski startował w olimpijskim wyścigu chodu sportowego na 20 kilometrów i właśnie stojąc pod wieżą Eiffla ogłosił koniec kariery. 27. zawodnik igrzysk zaledwie dwa tygodnie później zaczął pracę w firmie zajmującej się... tak zwaną wykończeniówką mieszkań.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Jeszcze kilka miesięcy temu został pan mistrzem Polski w chodzie na 20 km i brał udział w swoich czwartych igrzyskach olimpijskich. Naprawdę nie chciał pan chwilę odpocząć?
Artur Brzozowski, czterokrotny uczestnik igrzysk w chodzie sportowym: Po igrzyskach miałem ponad tydzień na odpoczynek. Spędziłem ten czas w Hucisku, nieopodal Harasiuków. Miałem czas by nacieszyć się zupełną ciszą, lasami i świeżym powietrzem. Nie potrafię jednak nic nie robić, więc szybko stęskniłem się za robotą.
Nie miał pan lepszych propozycji pracy niż fizyczna praca w budowlance?
Ale ja bardzo lubię tę robotę. Jestem po budowlance i choć zapewne sam nie byłbym jeszcze w stanie oddać do użytku łazienki, to jednak większość rzeczy nie sprawia mi problemu. A ponadto, to lżejsza robota niż sport.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Polska kulturystka oczarowała fanów. Przesłała pozdrowienia z Korei
Zapewne wiele ludzi nie dowierza, gdy dowiaduje się, że czterokrotny olimpijczyk remontuje im mieszkanie.
Nie jestem znany, więc nie mam tego problemu. Zdarza się, że znajomi się dziwią. Ja akurat nie lubię, gdy ludzie umniejszają temu zawodowi. Dla mnie nie ma w tym nic dziwnego. Lubię pracować, budowlanka sprawia mi radość, a fakt, że jestem olimpijczykiem, nie ma tu nic do rzeczy. Pewnie nawet gdybym miał dużo pieniędzy, to wciąż chciałbym pracować. Ludzie myślą, że to ciężka praca fizyczna, ale w rzeczywistości tak nie jest. Zwykle pracuję po 8-9 godzin i większość zadań nie wymaga ani siły, ani wytrzymałości. Jestem w tym zawodzie dość nowy, więc ciągle się uczę.
To zresztą nie jedyne pana zajęcie. Wciąż prowadzi pan własną pasiekę?
Wspólnie z tatą mamy obecnie około 50-60 uli, ale cały czas marzy mi się rozszerzenie działalności. To moja pasja, którą na razie traktuję jako dodatkową pracę. Wbrew pozorom jest przy tym trochę pracy. Nawet jeśli nic się nie dzieje, to raz na dziesięć dni trzeba poświęcić kilka godzin, by zrobić przegląd uli. W kluczowych momentach spędza się tam znacznie więcej czasu. Trzeba przecież ciągle dokładać nowe ramki, wtapiać nowe węzy, odymiać i tak dalej.
Da się na tym zarobić?
Z jednego ula jesteśmy w stanie rocznie wyprodukować nawet 40 litrów miodu. Nie zarabiamy więc majątku, ale na pewno wychodzimy na plus.
Jest pan siedmiokrotnym mistrzem Polski i czterokrotnym olimpijczykiem. Pod względem finansowym stracił pan na sporcie, czy jednak zyskał?
Ostatni rok przygotowań faktycznie finansowałem w dużej części z własnych pieniędzy. Znalazł się sponsor, który dokładał mi do biletów lotniczych, ale większość musiałem pokryć sam. Nie mam jednak do nikogo pretensji, bo po prostu byłem za słaby, by się z tego utrzymać. Mimo wszystko mogę powiedzieć, że coś tam zarobiłem, a przede wszystkim spełniałem marzenia.
Ostatni sezon był dla pana bardzo udany. Nie kusiło, by przedłużyć karierę?
Faktycznie to był jeden z najlepszych sezonów w mojej karierze. Uznałem jednak, że nie mam już szans, by powalczyć o medale na międzynarodowych imprezach. Jestem spełnionym sportowcem i uważam, że to odpowiedni czas na koniec kariery. Więcej zarobię na budowie niż podczas kolejnego sezonu startowego.
To pana definitywny koniec w polskim sporcie?
Absolutnie nie. Jestem trenerem Agnieszki Ellward, a być może wkrótce będę także trenerem kadry narodowej w chodzie sportowym.
Rozumiem, że gdyby został pan trenerem, to wycofałby się pan z budowlanki?
Nie analizowałem tego jeszcze dokładnie, ale raczej będę chciał dalej dorabiać. Jestem przekonany, że to się da połączyć. Lubię, gdy w moim życiu dużo się dzieje. Zresztą poza kadrą mam jeszcze propozycję trenowania w kilku klubach lekkoatletycznych, więc na pewno zostanę przy sporcie.
Ostatnio mistrz olimpijski z Tokio Dawid Tomala przyznał, że polski chód sportowy jest obecnie na dnie. Zgadza się pan z jego diagnozą?
Takie komentarze słyszę regularnie od kilku lat, a wciąż pojawiają się nowi zawodnicy, a my regularnie wracamy z medalami z ważnych imprez. Chód miał się skończyć w Polsce po Robercie Korzeniowskim, Grzegorzu Sudole, a nagle pojawili się Dawid Tomala, Katarzyna Zdziebło, a ostatnio Maher ben Hlima.
Ale przyzna pan, że nawet podczas mistrzostw Polski czołówkę od zaplecza dzieli przepaść?
Mi też wielokrotnie mówiono, że nic ze mnie nie będzie i nigdy nie będę chodził poniżej 1:24. Słyszałem takie komentarze, a już rok później uzyskałem 1:22. Mamy kilku zawodników w juniorach i oni naprawdę dość szybko mogą zrobić progres. Uważam, że wciąż mamy duży potencjał.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty