- Nie chcę się zastanawiać, czy mogę iść na spacer - mówi nam Patrycja Wyciszkiewicz.
Wybitna polska lekkoatletka, wielokrotna medalistka największych światowych imprez w sztafecie 4x400 metrów, na początku grudnia ogłosiła, że kończy bogatą karierę. I nie ma w niej żalu, ale poczucie, że po poważnych kontuzjach ścięgien Achillesa zrobiła wszystko, co mogła, żeby wrócić na najwyższy poziom.
Cztery poważne operacje, wydane 130 tysięcy złotych z własnych pieniędzy i nauka chodzenia od nowa. Powrót po operacjach obu nóg był dla Wyciszkiewicz ogromnym wyzwaniem, także mentalnym. - Strasznie się stresowałam, że stanie się coś złego, że źle postawię nogę, że wydarzy się coś innego, co na dobre pozbawi mnie marzeń - mówiła nam w 2022 roku.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Wow! Fantastyczna przewrotka w Brazylii
Ale cel zrealizowała - w ubiegłym roku poleciała na mistrzostwa świata do Budapesztu, gdzie ponownie była bardzo mocnym punktem drużyny Aleksandra Matusińskiego.
Problemy ze zdrowiem jednak nie odpuszczały i już nie pozwoliły na udział w trzecich igrzyskach olimpijskich w Paryżu. Mimo tego 30-latka z dumą patrzy w przeszłość, a także z wielkimi nadziejami w przyszłość. Wciąż chce mieć wpływ na polski sport.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: 6 grudnia ogłosiła Pani zakończenie kariery. A kiedy podjęła Pani decyzję?
Patrycja Wyciszkiewicz, jedna z najlepszych sprinterek na 400 metrów w historii polskiej lekkoatletyki: Na pewno była to decyzja przemyślana, nie podjęłam jej z dnia na dzień. Trochę "ważyłam" ten moment, wahałam się, bo rozważałam jeszcze przygotowania do sezonu halowego i mistrzostw Polski. Natomiast w ostatnim czasie otworzyły się nowe możliwości, które wszystko przyspieszyły.
Śmieję się, bo zawsze mówiłam pół żartem, pół serio, że karierę sportowca zakończę w 2024 roku.
Jakie to możliwości?
Od początku kariery akademickiej pracuję na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, a od jakiegoś czasu jeszcze w miejskim wydziale sportu w Poznaniu jako zastępca dyrektora. Zajmuję się zarządzaniem oraz sportem dzieci i młodzieży.
To jak jest z naszymi dziećmi? Jest potencjał dla polskiego sportu?
Musimy się liczyć, że dzieci jest coraz mniej, mamy niż demograficzny. Ale one są, trenują. Jednak z nich tylko promil zostanie profesjonalnymi zawodnikami. Nam chodzi o to, żeby sport wychowywał, uczył zasad rywalizacji fair play i działania w grupie.
Obecnie jest też dużo więcej możliwości wyboru niż choćby za moich czasów. Młode pokolenie się zmienia, bardziej chce ze sobą spędzać czas, niż rywalizować.
Wróćmy do decyzji o zakończeniu kariery. Czy to był najtrudniejszy moment w życiu?
W pewnym momencie usiadłam, przeprowadziłam poważną rozmowę sama ze sobą i starałam się odpowiedzieć na pytanie: czy chcę jeszcze raz ryzykować kolejną operacją, bez gwarancji, że się uda wrócić na szczyt. I doszłam do wniosku, że nie chcę rezygnować z aktywności w dalszym życiu. Nie chcę się zastanawiać, czy mogę iść na spacer.
Nie chciałam się obudzić za kilka lat i tego żałować.
Jest pani w pełni usatysfakcjonowana swoją karierą? Przypomnijmy: srebro i brąz na mistrzostwach świata, złoto na mistrzostwach Europy, do tego srebro Halowych Mistrzostw Świata i złoto Halowych Mistrzostw Europy.
Czy jestem sportowcem spełnionym? Tak. Czy osiągnęłam wszystko, co chciałam? Nie.
Jednak czuję, że ze sportu wzięłam już wszystko, co mogłam. W ostatnich latach wymagało to więcej dawania od siebie, wszystkich zasobów mojej energii. Moje priorytety też się trochę pozmieniały, do tego doszły wspomniane znaki z zewnątrz.
Mam poczucie, że zrobiłam wszystko. Nie mam tu żadnych wątpliwości. Wróciłam po bardzo poważnych operacjach, pojechałam na ostatnie mistrzostwa świata do Budapesztu. To mi daje poczucie spełnienia.
Proszę zamknąć oczy i odpowiedzieć: najlepszy moment w karierze?
Ciężko wybrać jeden, ale do głowy przychodzi mój pierwszy indywidualny medal z Mistrzostw Europy Juniorów w Rieti w 2013 roku. Był to przełomowy moment w moim życiu, poczułam, że to jest to, co chcę robić, że warto trenować. A z kolejnych medali to każdy cieszył - czy na mistrzostwach świata, czy mistrzostwach Europy. Gdy wracam do tych chwil, zawsze mam ciarki na ciele. I zawsze się uśmiecham.
Wieloletnia kariera to nie tylko wiele medali, ale też mnóstwo poznanych osób. Które miały na panią największy wpływ?
Najważniejszą osobą był już niestety świętej pamięci Edward Motyl, który mnie ukształtował. Poznałam masę niesamowitych ludzi - zawodników, trenerów, także zagranicznych. I to są relacje na całe życie, niektóre przyjaźnie trwają już 15 lat i będą co najmniej drugie tyle.
Jesteśmy po wyborach nowych władz Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i w zarządzie mamy nowe pokolenie działaczy: Monikę Pyrek, Marka Plawgo czy pani koleżankę ze sztafety, Małgorzatę Hołub-Kowalik. To pani zdaniem duża szansa na zmiany?
Super, że do lekkoatletyki wchodzi nowe pokolenie i że nie mówimy tylko o zawodnikach. Trzymam kciuki, żeby im się udało, ale oni muszą być świadomi presji, jaką będzie wywierało społeczeństwo. Całe środowisko oczekuje od nich, że wejdą do związku, wrzucą granat i zrobią rewolucję. A to musi być ewolucja.
A co pani powiedziała Małgosi po wyborze do władz związku?
Pogratulowałam Gosi odwagi, bo wiem, że będzie to ją kosztowało bardzo dużo zaangażowania. Jest jednak tego świadoma, a ja pewna tego, że świetnie sobie poradzi.
rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty