Służby weszły do domu jej rodziców. Zamieściła błagalny wpis

Getty Images / Na zdjęciu: Kryscina Cimanouska
Getty Images / Na zdjęciu: Kryscina Cimanouska

"Zabrano mi dom, teraz oni dotarli do mojej rodziny" - wyznała Kryscina Cimanouska. Urodzona w Białorusi reprezentantka Polski wyznała, że do domu jej rodziców weszły służby z zamiarem przeszukania. Sprinterka nie może się z nimi kontaktować.

W tym artykule dowiesz się o:

Niezwykle trudne dni przeżywa Kryscina Cimanouska. Pod koniec ubiegłego tygodnia reprezentantka Polski wystartowała w dwóch mityngach, w Dessau i w Forbach, jednak udział w zawodach kosztował ją więcej niż zazwyczaj. Dlaczego?

Urodzona na Białorusi sprinterka wyznała za pośrednictwem mediów społecznościowych, że do domu  rodziców w jej ojczyźnie weszły tamtejsze służby z nakazem przeszukania.

Cimanouska najpierw zamieściła wpis na Instagramie, w którym zdecydowała się na niezwykle emocjonalne słowa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co on zrobił?! To może być gol sezonu

"Chcę wolności dla mojego kraju, chcę tam przyjeżdżać na weekendy, odwiedzać rodziców, spotykać się z przyjaciółmi, spacerować po Mińsku, pójść do ulubionej kawiarni (...) Zabrano mi dom, teraz oni dotarli do mojej rodziny, gdzie tata przez całe życie był strażakiem, a mama pracownikiem banku.

Nie rozumiem, przez co musi przejść jeszcze moja rodzina z powodu moich decyzji. Nikt, tylko ja jestem za nie odpowiedzialna. Jeśli białoruskie władze mają pytania, to zapraszam do mojego domu na przeszukania i rozmowy" - napisała.

Po kilkudziesięciu godzinach wpis wprawdzie zniknął, jednak sprinterka kontynuowała temat.

"Trudno przygotować się do biegania i zawodów, gdy dzień wcześniej ludzie przychodzą do domu twojej rodziny, trudno przygotować się, gdy w ojczyźnie toczy się przeciwko tobie sprawa karna, trudno, gdy nie wiesz, co jutro będzie z twoją rodziną" - przekazała.

Jak zdradziła Tomaszowi Kalembie z portalu Interia, służby kazały jej rodzicom podpisać dokumenty o poufności i ci nie mogą się kontaktować z córką. - Nie mogę powiedzieć nic więcej - skomentowała krótko Cimanouska.

27-latka, która w 2021 roku uciekła ze swojego kraju do Polski w obawie przed represjami ze strony Łukaszenki i od dwóch lat startuje w naszych barwach, nigdy nie bała się mówić o tym, jak jest traktowana na Białorusi. Podczas ubiegłorocznych mistrzostw świata w Budapeszcie wyznała, że wciąż dostaje groźby, a w kraju swojego urodzenia jest traktowana jak wróg.

- Od dawna wiedziałam, co tam mówi się na mój temat w mediach. Pisali, że źle startowałam, że lepiej żebym w ogóle tu nie przyjeżdżała, że jestem słaba. Sama tego nie czytałam, ale mówiła mi o tym moja mama. Wiecie jak mnie nazwali? "Biegaczką bez mózgu", która zajęła 30. miejsce w eliminacjach 100 metrów. Nie jest to miłe.

- Dla mnie to nie ma różnicy, co piszą, ale trafia to do mojej rodziny, oni się tym przejmują. Dużo o mnie pisano, że np. już skończyłam karierę. Potem z kolei inni dzwonią do mojej mamy i pytają, czy to prawda. Rozumiem, że jest to robione z premedytacją - mówiła polskim dziennikarzom.

- Wiem, jak działa ich propaganda. Kiedyś zadzwoniła do mnie moja babcia, przerażona, bo u niej w telewizji powiedzieli, że w Polsce w sklepach nie ma jedzenia. Specjalnie poszłam i zrobiłam jej zdjęcia pełnych półek. Wtedy się dopiero uspokoiła. Czy Białoruś nadal jest w moim sercu? Jako kraj tak, tylko nie chcę mieć nic wspólnego z tym, co teraz tam się dzieje - podsumowała.

Kryscina Cimanouska ma zapewniony udział indywidualny na zbliżających się mistrzostwach Europy w Rzymie na 200 metrów, ponadto wraz ze sztafetą 4x100 metrów zakwalifikowała się na igrzyska olimpijskie w Paryżu.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty