Pierwszy raz odniosła się do rozstania z Korzeniowskim. "Po prostu nie dawałam rady"

Getty Images /  Andy Lyons/Getty Images  / Na zdjęciu: Katarzyna Zdziebło
Getty Images / Andy Lyons/Getty Images / Na zdjęciu: Katarzyna Zdziebło

Ona w zeszłym roku była objawieniem polskiej lekkoatletyki, on czterokrotnym mistrzem olimpijskim. W teorii współpraca Katarzyny Zdziebło i Roberta Korzeniowskiego wydawała się skazana na sukces. Zawodniczka tłumaczy, dlaczego tak się nie stało.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W listopadzie zeszłego roku zakończyła pani oficjalnie studia medyczne i poświęciła się tylko sportowi. To oznacza, że jest pani jeszcze mocniejsza niż rok temu, gdy zdobyła dwa srebrne medale mistrzostw świata i srebro na mistrzostwach Europy?[/b]

Katarzyna Zdziebło (najlepsza polska chodziarka): Chciałabym, żeby tak było, ale niestety ten rok jest dla mnie znacznie trudniejszy niż poprzedni. Było dużo problemów zdrowotnych, zmiany trenerów, a to wszystko odbiło się na treningach. Szczerze mówiąc wyobrażałam sobie ten sezon zupełnie inaczej. Nie wszystko ułożyło się po mojej myśli.

Głośne było pani rozstanie z trenerem Robertem Korzeniowskim, które nastąpiło zaledwie po kilku miesiącach współpracy. Co aż tak mocno was poróżniło?

Po prostu nasza współpraca nie zagrała. Mieliśmy zupełnie inne podejście do treningów i po dwóch zgrupowaniach zrezygnowaliśmy z dalszej współpracy. Robert Korzeniowski był moim autorytetem, ale okazało się, że nasza współpraca się nie sprawdziła.

Czym dokładnie różniły się wasze wizje?

Dla mnie nie liczą się same kilometry, ale także treningi uzupełniające. Pływam, chodzę na siłownię czasem kosztem chodzenia wielu kilometrów na treningach. Po prostu dla mnie liczy się to, by zajęcia były dopasowane do tego, co dzieje się w danym momencie z moim zdrowiem. Korzeniowski kład nacisk na kilometry, a dla mnie ważne są różne bodźce treningowe. Moje ciało nie dało rady.

Jak to się objawiało?

Miałam braki i potrzebowałam siłowni oraz stabilizacji, by wejść na wyższe prędkości. Moje ciało nie było przygotowane na taką dawkę treningów. Efekt był taki, że prawa ręka zaczęła pracować bardziej niż lewa, szwankować zaczęła cała technika. Zresztą to były zupełnie inne prędkości niż do tej pory. Zmiana okazała się zbyt radykalna, zwłaszcza że w międzyczasie pojawiły się problemy zdrowotne. Czułam, że ciało nie było w stanie przyjąć takich obciążeń. Przeżywałam to bardzo mocno. 

Jak Robert Korzeniowski zareagował na pani decyzję? Wcześniej liczył na to, że wspólnie powalczycie o medale na igrzyskach w Paryżu. Plany były bardzo poważne.

Ostateczną decyzję podjęłam po powrocie z drugiego zgrupowania, w marcu tego roku. Tuż po starcie na mistrzostwach Polski na 35 km. Myślę, że sama decyzja dla nikogo z nas nie była szokiem, bo już wcześniej głośno wyrażałam swoje wątpliwości. Spróbowaliśmy tej współpracy, ale chyba we dwójkę zgodziliśmy się, że to nie wyszło. Uprzedzam pytanie, nie doszło między nami do żadnej awantury, a gdy spotkamy się na zawodach, to na pewno normalnie porozmawiamy. Nikt nie ma powodów, by udawać, że nie zna drugiej osoby.

W zeszłym roku Robert Korzeniowski pomagał pani jako doradca, a pani była bardzo zadowolona z jego porad. Dlaczego w tamtej roli się sprawdził, a jako trener już niekoniecznie?

Rok temu zaczęliśmy częściej rozmawiać zaledwie miesiąc przed głównymi startami, gdy nie było żadnych problemów. Wszystko układało się po myśli, treningi się sprawdzały, a ja byłam nie do zatrzymania. Tym razem od początku musieliśmy pokonywać trudności, którym ostatecznie nie daliśmy rady. Od marca moim trenerem jest Krzysztof Kisiel i jestem zadowolona z tej zmiany. Dużo rozmawiamy, a on ma do mnie świetne podejście, dzięki czemu potrafi mnie przekonać do wielu spraw. Znów czuję, że to wszystko ma sens. Decyzja o rozstaniu z trenerem Korzeniowskim była poważnie przemyślana i nie żałuję jej.

Wcześniej wspomniała pani o problemach zdrowotnych. Co dokładnie się działo?

Z mistrzostw Europy wróciłam ze złamanym żebrem. Kontuzja długo nie dawała mi spokoju. Mimo iż kość w końcu się zrosła, to skutki okazały się opłakane. Mięśnie po stronie złamania były osłabione, powstała dysproporcja mięśniowa, a jedna strona ciała przejmowała obowiązki drugiej. To odbiło się na technice chodu. Gdy wracałam już do treningów z pełnym obciążeniem, to ból w miejscu dawnego złamania znów się pojawił, a mi wydawało się, że żebro znów jest połamane. To utrudniło dalsze treningi.

Zdarzyło się coś jeszcze?

Okazało się, że to tylko jeden z problemów. Na początku roku przyjmowałam antybiotyki, aby wyleczyć boreliozę, a przez to mocno osłabiłam organizm. W marcu zachorowałam na koronawirusa, z którym borykałam się przez ponad miesiąc. To było zaledwie kilka dni po rozstaniu z Korzeniowskim. Miałam rozpocząć nowy etap z nową motywacją, a zamiast tego leżałam w łóżku i musiałam odpuścić choćby mistrzostwa Polski w chodzie. Wystartowałam dopiero miesiąc później podczas Pucharu Europy. Dyspozycja wciąż była jednak bardzo słaba. Pojawiły się duże zaległości treningowe i naprawdę trudno się było zebrać po tych ciosach. Wszystkie to odbiło się na mojej dyspozycji zarówno fizycznej, jak i psychicznej.

Teraz jest już pani zdrowa?

Wszystko wraca do normy, a co ważne znów pojawia się radość ze sportu. Postępy w treningach widoczne są każdego dnia. Bałam się, że będę się stresować, ale nie jest gorzej niż na innych zawodach.

Jeszcze niedawno zastanawiała się pani, czy nie rzucić sportu i zacząć na co dzień pracować jako lekarz w szpitalu. Jak dziś ocenia pani swoją decyzję?

Nie żałuję, że postawiłam na chód sportowy. Sport to moja największa pasja, a przecież nawet w najlepszym związku wcześniej czy później pojawiają się kryzysy. Z tego powodu nie rezygnuje się jednak z marzeń.

Pani tata - znany chirurg naczyniowy - nie był przekonany do sportu. Już pogodził się z pani wyborem?

Tata akceptuje to, co robię. Rodzice zapewnili mi gigantyczne wsparcie w trudnych chwilach. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Może nie do końca rozumieją moje wybory, a mimo to cały czas czuję ich maksymalne zaangażowanie w moją karierę.

Na MŚ w Budapeszcie jest pani zgłoszona na dwóch dystansach. Liczy pani na powtórkę z zeszłorocznych MŚ w Eugene i aż dwa medale?

Nigdy przed najważniejszymi imprezami nie myślę o medalach i tak będzie także tym razem. Sama nie wiem, czego się po sobie spodziewać. Miałam kilka naprawdę świetnych treningów, ale ten sezon był naprawdę dziwny. Na mistrzostwach jestem zgłoszona na obu dystansach, ale ostateczna decyzja o starcie na 35 km będzie uzależniona od przebiegu regeneracji. Odczuwam brak stabilności treningowej, więc zobaczymy, jak to wpłynie na regenerację po starcie na 20 km. Zwykle chodzę około 100-120 km tygodniowo, a w tym roku bywały tygodnie, że robiłam ich raptem 20.

Jeszcze niedawno mówiła pani, że sama nie wie, jak odnajdzie się pani bez konieczności nauki do kolejnych egzaminów medycznych. Znalazła już sobie pani nową pasję?

Okazało się, że wcale nie mam dużo więcej czasu niż miałam rok temu. Głowę zajętą mam przede wszystkim sportem i przygotowywaniem się do kolejnych treningów. Czasu na nowe pasje nie ma wiele, ale przyznaję, że ciągle zdarza mi się zaglądać do książek medycznych i cały czas się uczę. Poza tym lubię rysować, a to pomaga mi w trudnych momentach. W ten sposób się wyciszam.

ZOBACZ WIDEO: Ludzie Królowej #7. Nikola Horowska ozłocona. "Przeżywałam w tym roku trudne chwile"

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Przemysław Babiarz: Pojawia się szaleństwo
Koniec sezonu dla reprezentanta Polski

Źródło artykułu: WP SportoweFakty