W tym artykule dowiesz się o:
"Pierwsze koty za płoty" - chciałoby się powiedzieć w przypadku Rosy, która przed kilkoma dniami zakończyła debiutancki sezon w Basketball Champions League. Nowo powstałe rozgrywki były dla właściwie raczkującego na międzynarodowej arenie radomskiego klubu - licząc zeszłoroczny, historyczny start w FIBA Europe Cup, gdzie nie grały jednak tak znane zespoły, jak w Lidze Mistrzów - delikatnie mówiąc, trudnym sprawdzianem. Wciąż aktualni wicemistrzowie Polski uczą się gry na najwyższym europejskim poziomie, co było widać, zwłaszcza w drugiej rundzie, w której podopieczni Wojciecha Kamińskiego nie wygrali ani razu.
Rozpoczęło się jednak od prawdziwego horroru przed własną publicznością.
Koszykarski thriller z happy-endem
Starcie otwierające zmagania Rosy w Lidze Mistrzów, które odbyło się w Hali MOSiR, rozgrzało do czerwoności nawet najbardziej spokojnych kibiców. Gospodarze stoczyli zażarty bój z PAOK-iem Saloniki, a do wyłonienia triumfatora potrzebne były aż trzy dogrywki!
- Świetny start w naszym wykonaniu - Kamiński nie ma wątpliwości po ponad trzech miesiącach. Prowadzona przez niego drużyna wygrała ostatecznie 93:85, a bohaterem meczu został Tyrone Brazelton, autor 36 punktów, dziewięciu asyst i pięciu zbiórek. Tak efektowny występ znalazł uznanie w oczach obserwatorów, którzy wybrali Amerykanina MVP pierwszej kolejki.
Potem było nie mniej ciekawie.
ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: medale paraolimpijskie już mam, czas na medal IO zawodowców
Rosa "Dogrywka" Radom
Tydzień później wicemistrzowie Polski udali się na Łotwę, gdzie zmierzyli się z miejscowym BK Ventspils. Przegrali bardzo wyraźnie (53:74). Dwa kolejne pojedynki rozegrali we własnym obiekcie.
Najpierw, na własne życzenie, polegli z EWE Baskets Oldenburg 66:70. Ponownie potrzebny był dodatkowy czas gry. Po zakończeniu trzeciej kwarty prowadzili 52:38. W czwartej odsłonie zdołali jednak zdobyć zaledwie siedem "oczek", zaś rywal rzucił ich 21. Dzięki temu odrobił straty, a w kolejnych pięciu minutach poszedł "za ciosem".
- Podobnie było z Usakiem - przypomina Kamiński. W konfrontacji z Muratbey Usak Sportif radomianie kolejny raz zafundowali swoim fanom huśtawkę nastrojów. Dobitka Darnella Jacksona oraz przestrzelone przez Darryla Monroe'a kluczowe rzuty wolne doprowadziły do dogrywki. W niej więcej "zimnej krwi" zachowali koszykarze Rosy, wygrywając 83:77.
Następnie wicemistrzowie Polski pojechali do Varese.
Historyczne, wyjazdowe zwycięstwo
Rosa ograła Openjobmetis Varese z Christianem Eyengą w składzie 69:62. - Wygrany pierwszy wyjazdowy mecz - przypomina Kamiński. Ponownie wyróżnił się Brazelton, autor double-double: 19 punktów i 10 zbiórek.
Następnie jego podopiecznych czekały dwa piekielnie trudne spotkania z faworytami grupy C, Asvelem Lyon i KK Neptunasem Kłajpeda. Mistrzowie Francji nie pozostawili przeciwnikom jakichkolwiek złudzeń, triumfując w hali MOSiR 83:63. Jedną z wyróżniających się postaci tamtych zawodów był Walter Hodge, była gwiazda Stelmetu Zielona Góra.
Do Kłajpedy, na pojedynek z liderującym wówczas tabeli Neptunasem, Rosa udała się więc jak "na pożarcie".
Jeden z najlepszych, choć przegrany występ
Niespodziewanie radomianie mocno postawili się KK Neptunasowi. - Na koniec pierwszej rundy rozegraliśmy świetne spotkanie, jedno z najlepszych, jakie zagraliśmy w tym sezonie - przyznaje Kamiński. Ostatecznie, po dwóch niecelnych rzutach w końcówce, jego ekipa przegrała na Litwie zaledwie 63:66. Była więc o krok od sensacji. Po siedmiu meczach wicemistrzowie Polski mieli realne szanse na awans do kolejnej fazy BCL.
- Pierwsza runda mogła się podobać w naszym wykonaniu, zresztą taką też opinię słyszałem od dziennikarza we Francji - mówi "Kamyk". Przed rewanżem z PAOK-iem urazu doznał jednak Brazelton, zdecydowany lider zespołu.
Od tego momentu gra Rosy kompletnie się "posypała".
Brak Brazeltona = brak wyników
Amerykańskiego rozgrywającego zabrakło we wszystkich spotkaniach drugiej rundy. - Od momentu, kiedy Tyrone złapał kontuzję, zaczęły się schody. O ile w lidze polskiej można jakoś łatać tę dziurę, o tyle w Europie było widać, że brakuje tego wartościowego pierwszego rozgrywającego - nie ukrywa szkoleniowiec.
W miejsce pauzującego Brazeltona klub zdecydował się ściągnąć w trybie awaryjnym Jordana Callahana. - To nie jest zarzut do Jordana, bo bez niego byłoby jeszcze gorzej. Naprawdę musimy dziękować Bogu, że zdecydowaliśmy się na taki ruch. W drugiej rundzie nam pomagał. Dla następnych, którzy wchodzili z ławki, była to przepaść. Gramy mecz w Turcji, prowadzimy ośmioma-dziesięcioma punktami, wystarczyła minuta, i wynik w drugiej kwarcie spada na minus dziewięć i jest mecz na styku. Znowu "odskakujemy", a później przez błędy i nieuwagę ponownie rezultat nam "ucieka". Takich spotkań było kilka, nie tylko, jeśli chodzi o rozgrywających, ale i zawodników na innych pozycjach - dodaje Kamiński.
Później radomski zespół nie odniósł już ani jednego zwycięstwa.
Fatalna druga runda
- Jesień udana, ale w zimie nas "zmroziło" - komentuje humorystycznie szkoleniowiec. Począwszy od domowego starcia z Asvelem, Rosa poniosła dziewięć porażek z rzędu. Wylądowała na ostatnim miejscu w grupie C z bilansem 3-11.
We znaki dały się: wąska ławka, problemy zdrowotne, brak ogrania na międzynarodowym poziomie oraz nierówna dyspozycja, jaką drużyna prezentuje od początku sezonu, także na krajowym podwórku.
Przedstawiciele klubu zapewniają, że wyciągną z tej pouczającej lekcji wnioski, nie tylko na niwie sportowej.
Występ w Lidze Mistrzów ma zaprocentować w przyszłości
Walka w BCL była ogromnym wyzwaniem, nie tylko czysto koszykarskim, ale również organizacyjnym. Podróże po całej Europie dały wiele do myślenia. Z zeszłorocznej przygody z FIBA Europe Cup Rosa potrafiła wziąć to, co najlepsze, i przekuć to na sukces w PLK.
- Kolejne doświadczenie, podpatrzyliśmy, jeździliśmy, podglądaliśmy, jak to się robi w czołowych klubach. Zawsze warto uczyć się od najlepszych i mam nadzieję, że powolutku będziemy wdrażali takie pomysły u nas. Jako młody klub chcemy się rozwijać i te wojaże europejskie nam w tym pomogły - zapewnia Kamiński.