Paweł Kowalczuk: Chyba już nie zagramy w tym składzie

Ekipa Wiecko Zastalu Zielona Góra przed sezonem, jak i w trakcie rozgrywek była uznawana za faworyta numer jeden do wywalczenia awansu do ekstraklasy. Powrót kolejnych wychowanków, "zmontowanie" bardzo silnego składu, jeden z największych budżetów w lidze - to mówiło samo za siebie. Wszystko szło zgodnie z planem, ale tylko do czasu zwycięstwa "Zastalowców" w pierwszym meczu ćwierćfinałowym przeciwko Stali...

Później zaczęły się schody. Zielonogórzanie w drugiej potyczce niespodziewanie ulegli "Stalówce", co potwierdziło tylko, że drużyna z Podkarpacia wcale nie czuła się na straconej pozycji. Przy stanie 1:1 rodziły się pewne obawy, ale chyba wszystko jeszcze było pod kontrolą. Podopieczni Tadeusza Aleksandrowicza dali "plamę", ale ślady po niej już w całości miały zostać zmazane w ubiegłby weekend w Stalowej Woli. Zielonogórscy koszykarze przekonywali, że na Podkarpaciu odniosą dwa triumfy, i z tej części Polski będą wracać już pewni swojego udziału w drugiej rundzie play-off. Jednak stalowowolanie po raz kolejny pokazali charakter i utarli nosa tym, którzy twierdzili, że play-offy to dla nich za wysokie progi. Zespół prowadzony przez Leszka Kaczmarskiego we własnej hali zagrał, tak jak w drugim spotkaniu w Zielonej Górze. Czyli ambitnie oraz z przysłowiowym "zębem", i dzięki temu doprowadził do rezultatu 2:1. Wtedy w zielonogórskim obozie zaczęła się "nerwówka", i to mało powiedziane. Każda porażka Wiecko Zastalu oznaczała odpadnięcie z rywalizacji o awans. Dlatego też niedzielny mecz, dla "Zastalowców" był meczem o wszystko. W potyczce tej zielonogórzanie niby się starali, niby walczyli, ale nadal to nie było to, co w okresie, w którym Zastal zaliczył wspaniałą serię 21 zwycięstw...

- To spadło jak grom z jasnego nieba. Chyba nadmiar dobra mieliśmy w zespole. Ale co z tego? Rywale zagrali fantastycznie, a my ledwie przeciętnie.To, co się stało, nie mogło się stać. Ale jednak się stało. Nie zrobiliśmy chyba użytku z naszej długiej ławki. Wychodzi na to, że to my nie wytrzymaliśmy tej serii. Nie wiem... Nie da się powiedzieć nic dobrego i mądrego na ten temat. To jest piękno i tragedia tego sportu, z tym że dla nas tragedia. Jeszcze jestem w szoku po tym wszystkim, trzeba ochłonąć - mówi Paweł Kowalczuk, center zielonogórskiej drużyny.

Jeden z najlepszych środkowych zaplecza ekstraklasy zaznacza jednak, że na blamażu w Stalowej Woli, basket w Zielonej Górze się nie kończy. - Na pewno nie nastąpi koniec koszykówki w Zielonej Górze przez naszą porażkę. Tu są przecież wielkie tradycje i można zbudować zespół jeszcze silniejszy niż obecny. A czy to koniec Zastalu w tym składzie? Pewnie w najbliższym tygodniu spotkamy się wszyscy, coś sobie wyjaśnimy i zapadną jakieś decyzje. Ale chyba już nie zagramy w tym składzie - kończy mierzący 207 cm koszykarz.

Komentarze (0)