W GTK Gliwice chcąc uratować sezon zdecydowali się na zmianę trenera - Roberta Witkę zastąpił Słowak Maros Kovacik. Ten jest w naszym kraju znany, ale... fanom żeńskiej koszykówki.
W latach 2018 i 2019 zdobywał tytuły mistrza Polski z CCC Polkowice, a aktualnie jest też trenerem reprezentacji Polski kobiet.
Teraz podjął się wielkiej misji, bo sytuacja GTK jest - delikatnie mówiąc - nie najlepsza. W niedzielę Kovacik zadebiutował na ławce gliwickiego klubu, który wygrał arcyważne spotkanie z HydroTruckiem Radom 86:82. Więcej o tym spotkaniu -->> TUTAJ.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kowalkiewicz nie do poznania! Internauci zachwyceni
Krzysztof Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Zacznijmy od debiutu na ławce GTK Gliwice. Mógł być zdecydowanie spokojniejszy...
Maros Kovacik, trener GTK Gliwice: Mógł. Prowadząc w trzeciej kwarcie różnicą 26 punktów była sytuacja 3 na 1, Jabarie Hinds zagrał jednak "cyrkowo" (chciał podać pomiędzy nogami - przyp. red.), zrobił stratę i od razu był run 0:12, a potem było jak było... To jednak nie jedyny taki moment.
Który jeszcze?
Ten mecz mogliśmy sobie ułożyć jeszcze lepiej. W pierwszej połowie było 16 punktów, robimy głupi faul, dwa osobiste, strata Filipa, potem jego faul i faul techniczny, a wszystko na minutę przed końcem połówki.
To był taki mecz, który udowodnił, że w koszykówce każde posiadanie jest ważne? Nawet przy prowadzeniu różnicą 26 punktów?
Zdecydowanie. Było widać, że zawodnicy chcieli, a gdy byli skoncentrowani na boisku to pokazali, że można zrobić wynik. Gdy jednak nie ma tej koncentracji, to od razu jest duży, bardzo duży problem.
Co ten mecz panu pokazał? Co pan po nim wie o drużynie i zawodnikach?
Pokazał mi przede wszystkim zachowanie tych zawodników na boisku. Jak gramy dobrze, według przygotowanego "game planu" i wszyscy na boisku robią to co chcemy i jest dobrze, a z drugiej strony pokazał nam jak to wygląda, jak nie mamy komfortu.
Ten gubił się w momencie, w którym HydroTruck zaczął szybko odrabiać straty...
Było czuć, że trzy miesiące ten zespół nie wygrał meczu ligowego. Nikt nie chciał wziąć piłki, każdy od niej uciekał. Dlatego to spotkanie pokazało mi dużo. Tego się nie da naprawić do jutra, ani w tydzień, ale na pewno to zrobimy.
Wspomniał pan, że w momencie gdy zawodnicy realizowali "game plan", to wszystko wyglądało dobrze. Ile to było minut w skali całego spotkania?
Pierwsze pięć minut było naprawdę na wysokim poziomie, kiedy graliśmy z dyscypliną i indywidualną odpowiedzialnością, to ta gra "wyglądała". Problem był, kiedy zawodnicy zaczęli grać pod siebie, bo gdy był problem w ataku, to przestali też bronić.
Co do realizacji "game planu", to myślę, że przez około 15 minut graliśmy tak, jak powinniśmy. To jest jednak za mało. Jeżeli chcemy walczyć o wygraną z lepszymi zespołami, musi to być minimum 35 minut na 100 procentach, nie mniej.
Jaka była reakcja zawodników na pana przyjście?
Było ok. Od pierwszego treningu doskonale zareagowali. Otrzymali niemało informacji i to dla nich nie było łatwe. Poprawiliśmy parę rzeczy w ataku i defensywie, a przez cały tydzień było widać, że chłopaki chcą. Na każdym treningu była duża energia.
Chciałby pan dokonać jakichś zmian? Była rozmowa z prezesem Jarosławem Ziębą na temat ewentualnych transferów?
Rozmawiałem od razu, jak mnie nie było jeszcze tutaj na miejscu. Oglądałem mecze i od razu powiedziałem prezesowi, że tutaj brakuje zawodnika na pozycję 2/1 (rzucający rozgrywający). Takiego dobrze grającego na piłce, żeby ta gra nie była tak zależna od samego Hindsa. Tego najbardziej nam brak.
Jest zielone światło na ruch?
Szukamy. Prezes powiedział ok, jest zielone światło, ale dodał też, że fundusze są ograniczone. My jako sztab nie chcemy więc popełnić błędu, a znalezienie odpowiedniego zawodnika nie jest takie łatwe. Chcemy zrobić jeden transfer, ale potrzeba czasu.
Wróćmy w ogóle do pana. Wiadomo, że przez ostatnie lata był pan związany z koszykówką kobiet, nadal jest pan trenerem reprezentacji Polski koszykarek. Skąd pomysł, żeby przeskoczyć do męskiego basketu?
Już ostatnie dwa sezony chciałem pójść w męską koszykówkę. Tak się jednak złożyło, że w lato urodził się nam syn, trzecie dziecko w rodzinie. Były oferty, ale nie mogłem wtedy podpisać umowy, musiałem pomóc żonie.
Długo zastanawiał się pan nad opcją GTK? Sytuacja klubu nie jest łatwa...
Doskonale znam sytuację. Wiedziałem, że nie otrzymam oferty z najlepszych klubów. Na początku muszę pokazać, że potrafię pracować z męskim zespołem. Jest to na 100 procent duże ryzyko, ale mam swoją szansę.
Jak przebiegały rozmowy?
Rozmowy z prezesem były bardzo krótkie. On wiedział czego chce, ja wiedziałem czego chce, dlatego szybko się dogadaliśmy. Spodobało mu się to, co powiedziałem.
Może się pan okazać wielkim zwycięzcą tego ruchu.
To jest na pewno duże wyzwanie. Zrobię to albo tego nie zrobię. Jeżeli się uda, będzie fajnie, a jak nie, to będę miał problem w męskiej koszykówce. Także walczymy!
Zobacz także:
Formy "na pstryk" się nie odbuduje. Kiedy i czy w ogóle A.J. English jeszcze "zapali"?
Duża wymiana w NBA! C.J. McCollum zmienia klub