WNBA: Trzy mecze i trzy wygrane gości

Nie tylko w NBA dzieją się cuda i rzeczy niemożliwe. WNBA również bywa bardzo nieprzewidywalne i zaskakujące. Los Angeles Sparks w poniedziałek pokonało najlepszą drużynę ligi Indianę Fever, by następnego dnia przegrać z prawie najsłabszą New York Liberty. Dla walczących o udział w play off Sparks może okazać się postrzałem we własne kolano. Do największej sensacji doszło jednak w San Antonio, gdzie Silver Stars przegrały z najsłabszymi w tym sezonie Sacramento Monarchs.

Sezon dla Sacramento Monarchs jest już stracony, ale zawodniczki z tego klubu pokazały, że potrafią zaskoczyć. Minionej nocy Monarchinie niespodziewanie wygrały w San Antonio i to wygrały bardzo pewnie, bo różnicą aż 17 punktów. Do sukcesu ekipę z Sacramento poprowadził duet Rebekkah Brunson - Nicole Powell, które zapisały na swoim koncie odpowiednio 19 i 17 punktów. Brunson dopiero w sobotę powróciła do zespołu po siedmiu meczach absencji spowodowanej kontuzją kolana.

- Dzisiaj mogliśmy umrzeć za wygraną. Sprowadziliśmy je do parkietu, graliśmy niezwykle twardo i nie pozwoliliśmy się im podnieść - powiedział po meczu John Whisenant, opiekun Monarchs.

Dla Silver Stars była to czwarta porażka w ostatnich sześciu spotkaniach. Ubiegłoroczne finalistki WNBA rywalizują o trzecie miejsce konferencji zachodniej z Minnesotą Lynx, ale po tej porażce ich sytuacja niezwykle się skomplikowała. Słabszy mecz rozegrała tym razem największa gwiazda San Antonio Becky Hammon, która zdobyła 11 punktów, trafiając tylko 3 z 10 oddanych rzutów. Nijak ma się to do jej ostatniego występu przeciwko Monarchs, gdzie zdobyła 38 oczek.

- Ona jest liderką swojego zespołu, a każdy kto chce z nimi wygrać, musi wywierać na nią presję przez pełne 40 minut meczu. Tak właśnie my dzisiaj grałyśmy przeciwko niej. Nic nie przychodziło jej łatwo - powiedziała o Hammon Brunson.

Kobieta zmienną bywa, a sport jest nieprzewidywalny - te dwie tezy udowodniły minionej nocy koszykarki Los Angeles Sparks. Dzień wcześniej podopieczne Michaela Coopera pewnie pokonały we własnej hali Indianę Fever, najlepszą obecnie drużynę w WNBA. Dzień później, ten sam skład wzmocniony dodatkowo powracającą po kontuzji Betty Lennox, nie sprostał już jednej z dwóch najsłabszych drużyn ligi - New York Liberty. Gdzie tu logika?

Liberty do Staples Center przyjechały na pożarcie, a wyjechały z cennym sukcesem. - Wiedziałyśmy doskonale, jak wysokim składem dysponują rywalki, ale wysoki nie oznacza wcale lepszy. My po prostu walczyłyśmy i rzucałyśmy. Robiłyśmy cokolwiek, co mogło nam dać wygraną w tym meczu - powiedziała po spotkaniu Shameka Christon, autorka 11 oczek dla zwycięskiej drużyny.

W ekipie Sparks 12 punktów zdobyła Lisa Leslie, będąc najskuteczniejszą zawodniczką swojego zespołu. Leslie trafiła jednak zaledwie 5 z 18 oddanych rzutów, a po meczu była wręcz załamana. - Ponoszę pełną odpowiedzialność za tą porażkę. Dlaczego? Miałam niezliczoną ilość rzutów spod samego kosza, a ja pudłowałam. Miałam naprawdę dogodne pozycje. Koleżanki z drużyny obsługiwały mnie znakomitymi podaniami, dlatego to wszystko nie wygląda dobrze - powiedziała Leslie.

- Wiedziałem, że to będzie dla nas ciężki mecz, bo graliśmy dzień po dniu. Najbardziej frustrujące jest jednak to, że mogliśmy to spotkanie wygrać, a tego nie uczyniliśmy - powiedział po meczu Cooper, trener Sparks.

W czwartej kwarcie Liberty prowadziły już 61:52, ale do odrabiania strat ruszyła Candace Parker. Parker zdobyła 8 punktów, Sparks zanotowały run 9:2 i zrobiło się bardzo interesująco, bo na 37 sekund przed końcem było tylko 63:61 dla gości. Sukces przyjezdnym zapewniła na 20 sekund przed końcem Essence Carson. Sparks nie potrafiły zdobyć już punktów i ostatecznie uległy 65:61.

Ekipie z Hollywood nie pomógł nawet skuteczny powrót na parkiet Betty Lennox, która w ciągu 16 minut na parkiecie zdobyła 11 oczek, trafiając m.in. trzykrotnie za trzy punkty.

O tym, że Mistrzynie WNBA się nie poddają, wiadomo już od dawna. Minionej nocy podopieczne Ricka Mahorna potwierdziły tą tezę wygrywając ważny i trudny mecz w Washingtonie z tamtejszymi Mystics. Wszystko wyjaśniło się w czwartej kwarcie meczu, kiedy to Shock zaaplikowały rywalkom aż 35 punktów i odrobiły 9 punktów straty po trzech kwartach.

Bohaterką Shock była Deanna Nolan, która na swoim koncie zapisała 23 punkty. - Deanna Nolan to nasz klucz w grze ofensywnej. Jeżeli ona jest w gazie, cały nasz atak jest w gazie - powiedział po spotkaniu Mahorn.

W Verizon Center miejscowym kibicom przypomniała się również Taj McWilliams. Była środkowa Mystics, a obecnie Shock, zakończyła mecz z dorobkiem 17 punktów i 13 zbiórek.

Wyniki:

Washington Mystics - Detroit Shock 77:81

(A.Beard 17, C.Langhorne 15, L.Harding 12, N.Sanford 12 - D.Nolan 23, T.McWilliams 17, S.Zellous 16, C.Ford 10)

San Antonio Silver Stars - Sacramento Monarchs 73:90

(S.Young 14, V.Johnson 12, B.Hammo 11 A.Wauters 9 - R.Brunson 19, N.Powell 17, S.Robinson 13, K.Lawson 12)

Los Angeles Sparks - New York Liberty 61:65

(L.Leslie 12, C.Parker 11, B.Lennox 11, T.Thompson 9 - S.Christon 11, L.Moore 10, E.Carson 9, J.McCarville 9)

Źródło artykułu: