W ostatnich tygodniach działacze NBA walczyli o dokończenie rozgrywek w najlepszej koszykarskiej lidze świata. Już wiadomo, że sezon zostanie wznowiony 31 lipca. Jak przegłosowała w czwartek Rada Gubernatów, do gry wrócą 22 drużyny - 13 z Konferencji Zachodniej oraz 9 z Konferencji Wschodniej (więcej TUTAJ).
Taka decyzja oznacza, że dla Golden State Warriors sezon się skończył. "Wojownicy" z bilansem 15 zwycięstw i 50 porażek są najgorszą drużyną nie tylko na Zachodzie, ale także w całej NBA. - Ostatnie pięć lat żyliśmy jak w bajce, która nie powinna się wydarzyć. Teraz zaczynaliśmy praktycznie od nowa i to w wielu kwestiach - powiedział wprost trener Steve Kerr (za ESPN).
Lato wielkich zmian
W ostatnich latach Golden State Wariors żyli na kredyt. Stworzyli prawdziwy dream team (3 mistrzostwa w 5 sezonów), w którym każdy z wyjściowej piątki mógł odgrywać pierwszoplanowe role. Kevin Durant, Klay Thompson, Stephen Curry, Draymond Green czy DeMarcus Cousins. Na papierze tworzyli najlepszy zespół w XXI wieku.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Barcelona pokazała niesamowite nagranie. Zobacz, co wyczynia ten dzieciak!
"Wojowników" powstrzymały jednak kontuzje i od tego rozpoczęły się problemy drużyny z Kalifornii. W trakcie poprzedniego sezonu wypadali kolejno Cousins, Durant czy Thompson. Na problemach Golden State skorzystali w finale Toronto Raptors, którzy po raz pierwszy w historii zdobyli mistrzostwo NBA.
Wszyscy zdawali sobie sprawę, że nadmuchany balon musi pęknąć z wielkim hukiem. Zmiany były koniecznością, gdyż zawodnicy domagali się większych pieniędzy. Latem odeszli między innymi DeMarcus Cousins (Los Angeles Lakers), Andre Iguodala (Memphis Grizzlies) czy Kevin Durant (Brooklyn Nets). Gdy dodamy do tego poważne kontuzje Klaya Thompsona i Stephena Curry'ego, z wielkiej drużyny pozostały zgliszcza.
Nowi gracze potrzebowali czasu, aby oswoić się z presją wygrywania. Była ona jednak zbyt duża i Warriors przypominali zlepek indywidualności, a nie dobrze rozumiejący się mechanizm. Byli nieporadni w ataku i fatalni w defensywie. Nie kreowali wielu czystych pozycji, a ich skuteczność wołała o pomstę do nieba.
Liczyć na szczęście
To jeden z najboleśniejszych upadków w historii całej NBA. Przez pięć lat Warriors walczyli o mistrzostwo, a ich styl gry zrewolucjonizował całe rozgrywki. Odnosili sukcesy grając szybką koszykówkę z dużą liczbą rzutów z dystansu i najczęściej bez klasycznych podkoszowych. W takiej grze Stephen Curry oraz Klay Thompson czuli się jak ryba w wodzie.
Teraz Golden State stali się chłopcem do bicia, a nowa ultranowoczesna hala w San Francisco (Chase Center) musi poczekać na godną drużynę.
Oczywiście, dzięki złym wieściom, "Wojownicy" będą mogli zdobyć numer jeden w drafcie. W symulatorze NBA, zespół kierowany przez Steve'a Kerra ma 14 procent szans na pierwszy wybór. Jeśli tak się stanie, Warriors zdecydują się na Anthony'ego Edwardsa, faworyta najbliższego draftu.
Będzie tylko lepiej
Ekipa z San Francisco zaliczyła sezon, o którym będzie chciała jak najszybciej zapomnieć. Szybko pojawiło się jednak światełko w tunelu. Do zdrowia wraca Klay Thompson, który z powodu kontuzji Achillesa pauzował przez cały sezon 2019/20. Do wielkiej formy wróci Stephen Curry, który opuścił zdecydowaną większość rozgrywek z powodu urazu ręki.
- On sprawia, że jesteśmy lepsi. Obok niego wszyscy zaczynają lepiej grać. Dostrzega kolegów na otwartych pozycjach, liczy się dla niego dobro całego zespołu. Przede wszystkim sam sprowadza na siebie sporo uwagi obrońców, co powoduje, że inni znajdują się na czystych pozycjach do rzutu. Robi po prostu to, co trzeba, więc gra z nim to dobra zabawa - zaznaczył Andrew Wiggins.
Z najlepszym wyborem draftu, drużyna z Kalifornii będzie próbowała odbić się od dna i ponownie rywalizować o mistrzostwo, co robili przez ostatnie pięć sezonów.
Zobacz także:
Kluby pytają o Aleksandra Dziewę. Problemem kwota wykupu
Jarosław Zyskowski, MVP polskiej ligi: Gra w Bundeslidze wielką szansą [WYWIAD]