Dla Wojciecha Kamińskiego było to drugie spotkanie w roli szkoleniowca Legii. W pierwszym ekipa z Warszawy rzutem na taśmę pokonała MKS Dąbrowa Górnicza (90:83), grając efektownie w czwartej kwarcie.
Tym razem happy-endu nie było. Legioniści wygrali co prawda trzecią kwartę (36:28), jednak w pozostałych zagrali fatalnie w defensywie, która przypominała dziurawy szwajcarski ser. Powróciły stare demony za kadencji Tane Spaseva, kiedy Legia mocno kulała w tym elemencie.
- Nasza obrona nie dojechała i zdecydowanie graliśmy za miękko - tłumaczy Wojciech Kamiński. - Każdy zespół ma swoje problemy, ale musimy zdecydowanie lepiej grać w defensywie - dodaje.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: dopiero marzec, a bramkę roku już znamy? Fenomenalny wolej!
Już do przerwy legioniści stracili aż 59 punktów. Potem starali się gonić Kinga Szczecin, jednak w kluczowych momentach popełniali wiele prostych błędów.
- Cały czas staraliśmy się wracać do meczu, zbliżaliśmy się do rywala na 10-14 punktów lecz nie mogliśmy złamać tej granicy 10 punktów różnicy i to było dołujące, bo w kluczowych momentach zdarzały nam się złe rzuty - zaznacza Kamiński. - Pomimo dobrej gry Kinga, gdybyśmy zagrali z większą dyscypliną, to myślę, że byłaby szansa, żeby ten wynik tak się nie rozjechał - analizuje.
Legia Warszawa potrzebuje punktów jak tlenu, a już w piątek zagra z bardzo wymagającym rywalem. Przeciwnikiem stołecznych będzie Asseco Arka Gdynia.
Zobacz także: Mateusz Kostrzewski: Nie ma marginesu błędu
Zobacz także: Śląsk rezygnuje z transferu! Thomas Kelati czeka na oferty