Więcej o koszykówce na wózkach przeczytasz w poprzednim materiale, klikając tutaj.
Dominik Mosler i jego historia
- W 2005 roku, w wieku 21 lat, miałem wypadek komunikacyjny - zaczął 34-letni Dominik Mosler. Kontynuuje: - Byłem bezmyślny. Na nieoznakowanym przejeździe kolejowym chciałem przebiec na drugą stronę, myśląc, że zdążę przed nadjeżdżającym pociągiem. Była zima. Poślizgnąłem się, upadłem, straciłem przytomność... Jak się ocknąłem, było już po wszystkim...
- Niech to będzie przestrogą dla innych. Czasami jedna chwila, jedna zła decyzja, może kosztować nas życie albo spowodować poważny uszczerbek na zdrowiu. Często na spotkaniach z dziećmi opowiadam swoją historię, żeby zobaczyli jakie mogą być skutki tych głupich decyzji - mówi.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Efektowny rajd przez całe boisko holenderskiego amatora
Wtedy nie przypuszczał, że to początek czegoś nowego.
- Po trzech miesiącach pobytu w szpitalu, gdy go opuszczałem, na ulicy podeszła do mnie pani, która roznosiła ulotki. Wówczas mieszkałem na Śląsku. Ulotka dotyczyła stowarzyszenia "Start", który zrzesza kluby niepełnosprawnych w całej Polsce. Wspólnie z moim tatą udaliśmy się do tego klubu. Były dyscypliny typu pływanie, koszykówka. Prezes zaproponował: "A może spróbujesz swoich sił w koszykówce?", gdzie nigdy w życiu z koszykówką nie miałem nic wspólnego i szczerze, nie przepadałem za nią. Spróbowałem. Teraz wiem, że nie mogłem podjąć lepszej decyzji. Moja kariera rozwinęła się w takim tempie, że już po roku dostałem się do kadry U22 reprezentacji Polski, natomiast w 2007 roku grałem w kadrze seniorskiej. Wszystko było dynamiczne, dzięki czemu gram do tej pory.
W tamtym czasie motywowała mnie chęć pokazania innym, że niepełnosprawność to nie jest choroba, to nie jest coś, co obliguje do zamknięcia w domu w czterech ścianach. Pamiętam, że samo moje wyjście na siłownie powodowało szok, bo ludzie mają pewne uprzedzenia, nie mogli uwierzyć, że osoba niepełnosprawna może ćwiczyć na siłowni, tak jak inni. Napędzała mnie chęć pokazania, że nie jesteśmy inni. Gdy ludzie widzieli mnie na ulicy, często zachowywali się tak, jakby zobaczyli ducha. Nie chciałem, aby ludzie traktowali osoby niepełnosprawne jak "drugi sort". Chciałem też udowodnić sobie, że mogę wszystko, niepełnosprawność to nie jest żadne ograniczenie.
Osobom, które są na początku swojej drogi z koszykówką na wózkach, może dopiero stoją przed takim wyborem, są w sytuacji, w której sam kiedyś byłem, powiedziałbym: "nie poddawaj się". Po miesiącu nie będzie się mistrzem świata. Sam miałem chwile zwątpienia, momenty słabości, które powodowały, że chciałem to wszystko rzucić. Trzeba walczyć, wierzyć w to co się robi. Bez wiary będzie ciężko.
Koszykówka nauczyła mnie przede wszystkim pokory do życia. Dała mi wiarę w siebie, pokazała, że potrafię, mogę. Niekiedy nie wszystko jest możliwe, ale jak nie spróbujemy, to się o tym nie przekonamy. Koszykówka to również systematyczność, bo jednak wymaga konsekwentnej pracy, a to przekłada się później na sferę prywatną. Po prostu dała mi wszystko.
Droga do reprezentacji nie była usłana różami. Ludzie widzą sukcesy, często zapominając o ciężkiej pracy i drodze jaką trzeba było pokonać. "Wbrew pozorom, nie jest łatwo dostać się do reprezentacji, nie biorą pierwszych lepszych z łapanki. Naprawdę trzeba bardzo ciężko pracować" - zauważa, wtrącając: - Mój charakter jest taki, że nie pozwalał mi na nic innego, i właśnie tą pracą osiągnąłem to, co mam teraz. Nic w życiu nie przychodzi łatwo. Tysiące godzin w hali, na siłowni, innych treningach. Marzeniem każdego sportowca jest gra w reprezentacji, tak jak i grać w najlepszych klubach. Niezwykle ważne jest dążenie do celu.
Po 15 latach, "na starość" dostałem się do jednego z najlepszych klubów globu. Walczę ze swoim ciałem, ale czuję się dobrze - opowiada Dominik Mosler - Taki życie miało dla mnie scenariusz. Gram już kilkanaście lat i jestem szczęśliwy - mówi reprezentant kraju z punktacją 4,0, który w tym sezonie gra w Niemczech dla RSV Lahn-Dill.
[nextpage]Przemysław Bonio ma głos
- W 2007 roku miałem wypadek samochodowy. Miałem wtedy 17 lat. Przed wypadkiem byłem jak każdy inny dzieciak.... - wspomina 28-letni Przemysław Bonio, który oprócz gry dla reprezentacji, obecnie broni barw brytyjskiego zespołu The Owls.
- Bardzo lubiłem sport, miałem też osiągnięcia w lekkoatletyce. Śmiało mogę powiedzieć, że byłem dobry w sprintach, rzucie piłeczką palantową, pchnięciu kulą, w skoku w dal, czy w tenisie, a z gier zespołowych bardzo lubiłem siatkówkę. Każde wakacje spędzałem na trawie, ze znajomymi robiliśmy boisko do siatkówki, a przy okazji, pomiędzy grą piknikowaliśmy - i tak mijały nam całe wakacje, to był bardzo fajny czas. Poszedłem do liceum o profilu wojskowym, myślałem o tym, aby szukać pracy w służbach mundurowych. Wtedy też spróbowałem karate kyokushin. Bardzo mi się spodobało, ale miałem okazję trenować te sztuki walki zaledwie kilka miesięcy - opowiada Bonio, po chwili dodając: - I w drugiej klasie liceum, w wyniku wypadku samochodowego, uszkodziłem rdzeń kręgowy... Jakikolwiek sport, w tamtym momencie został przekreślony. Spędziłem 1,5 roku jeżdżąc po szpitalach.
W momencie, kiedy skończyło się moje mieszkanie w szpitalnych placówkach, wróciłem do szkoły, poszedłem na studia. Zacząłem pomagać osobom, które znalazły się w podobnej sytuacji do mojej. Jeździłem na obozy rehabilitacyjne i prowadziłem zajęcia dla dzieci i dorosłych, pomagałem im przez to przejść, próbowałem pokazać jak żyć na wózku.
Podczas studiów, za namową znajomych, poszedłem na swój pierwszy trening koszykówki na wózkach. Moja przygoda rozpoczęła się z drużyną Start Warszawa. Pamiętam, moje nastawienie do koszykówki było negatywne. Nie przepadałem za tą dyscypliną, nie mogłem się przełamać, nie chciałem chodzić na treningi, blokowałem się. Pewnego razu, gdy zdecydowałem się jednak spróbować, poczułem, co to tak naprawdę jest sport. Chyba pierwszy raz w życiu porządnie się zmęczyłem, rozładowałem wszystkie swoje emocje, nakrzyczałem się, poczułem, co daje współpraca z drużyną, wysiłek, przełamywanie słabości. Tak koszykówka weszła w moją krew...
W 2011 roku, wraz z moimi znajomymi, w regionie świętokrzyskim zacząłem tworzyć drużynę sportową, założyliśmy stowarzyszenie. Początkowo spotykaliśmy się w hali, grając na zwykłych wózkach, z czasem dochodziło do nas coraz więcej osób. Swoją drogą, teraz naprawdę dobrze im idzie. Następnie wyjechałem do Anglii. Przełomowy moment był dla mnie wtedy, kiedy w 2016 roku skontaktował się ze mną trener reprezentacji Polski, Piotr Łuszyński. Zaprosił mnie wówczas na pierwsze zgrupowanie z kadrą, abyśmy mogli się lepiej poznać. Było to dla mnie coś niesamowitego, duże wydarzenie, ogromna szansa, o której zawsze marzyłem.
Zawsze kiedy szedłem na trening, cokolwiek robiłem, miałem nastawienie, aby dążyć do tego, aby mieć możliwość zagrać z orzełkiem na piersi. Było to moim marzeniem, które mnie motywowało, napędzało, aby dawać z siebie wszystko na treningach. Marzenia się spełniają. Po tym zgrupowaniu, zacząłem przygotowania z szerokim składem reprezentacji Polski. Z każdym zgrupowaniem awansowałem na kolejne, na kolejne. I tak do czasu, kiedy trener musiał wybrać dwunastkę zawodników, która znajdzie się w składzie na mistrzostwa Europy na Teneryfie... I padła decyzja, że to ja w nim będę. Było to dla mnie coś niezwykłego, emocje, których nie da się opisać. Pamiętam, że nie wiedziałem co się dzieje (śmiech).
W chwili, kiedy otrzymałem pierwsze zaproszenie na zgrupowanie kadry Polski, moją motywacją było właśnie to, aby dojść do takiego momentu. To był mój cel. Poza tym, bardzo wspierała mnie rodzina, znajomi. Pamiętam, że wyłączyłem się z życia społecznego, bo byłem skoncentrowany na treningach. Podporządkowałem każdy dzień pod to, aby jak najwięcej z siebie dać, jak najwięcej zrealizować, przybliżyć się do marzeń o reprezentacji. Spełnione marzenia to coś niesamowitego. Chyba każdy sportowiec tak ma, że jak już ma tego "orzełka", to czuje dumę, czuje to wszystko naprawdę mocno.
Dzięki koszykówce, rozwinąłem w sobie wiele możliwości fizycznych, przełamywanie barier, pokonywanie rekordów wytrzymałościowych, kondycyjnych - to przyszło z koszykówką. Najważniejszym aspektem tego, co mi dała, to rozwój psychologii sportu. W pewnym momencie zacząłem się tym interesować. To, co się dzieje podczas tak ważnych chwil jak dostanie się do kadry, co się dzieje, gdy żyje się w presji z każdej strony, nawet własnej. Taki rozwój psychiczny, psychologii sportu jest naprawdę ważny. Nauczyłem się kontrolować, panować nad sobą i nad emocjami. To wszystko pomaga nawet w życiu prywatnym.
Co mogę powiedzieć osobom, które zaczynają swoją przygodę z koszykówką na wózkach? Na pewno, żeby dążyły do realizacji swoich celów. Jeżeli czuje się, że koszykówka to jest to, to trzeba to kontynuować, iść za ciosem. Szukać informacji, czytać, oglądać mecze, robić samemu scouting. Warto wyznaczyć sobie cel, na przykład zacząć od drugiej ligi, za rok czy za dwa znaleźć się w pierwszej, dowiedzieć się gdzie jest dobry trener, zacząć interesować się ligą zagraniczną. Realizować treningi na podstawie obserwacji, szczegółów. Pamiętać, że to co możesz wypracować z drużyną, to tylko kilka godzin w ciągu tygodnia. Ale samemu, możesz wypracować bardzo dużo. I to jest kontrola piłki, rzuty, ćwiczenia rozwijające, symulacje akcji na boisku, siłownia. Najważniejsze to mieć fun i bawić się koszykówką, iść do przodu z tym sportem i nigdy się nie poddawać - podsumował Przemysław Bonio, który w naszej reprezentacji sklasyfikowany jest jako gracz 1-punktowy.
Czytaj także: Okiem media managera - social media i marketing w koszykarskich klubach
[nextpage]Wspomnienia Marcina Balcerowskiego
Wychowanek wałbrzyskiego Górnika, pierwsze kroki w koszykówce stawiał w grupach młodzieżowych. Po osiągnięciu pełnoletności trafił do seniorów, pierwszy sezon spędził w trzeciej lidze po wycofaniu się Śnieżki Aspro Świebodzice, następne dwa sezony grał w drugiej lidze, z nadzieją na coś więcej, aż do sierpnia 1998…
- W ciepły, sierpniowy dzień jechaliśmy z przyjaciółmi nad jezioro. Byłem pasażerem. Na zakręcie wpadliśmy w poślizg, auto dachowało. Jedna osoba zginęła na miejscu -wraca myślami do tamtego dnia, 41-letni Marcin Balcerowski, który samego wypadku nie pamiętał, był nieprzytomny. Stracił władzę w nogach.
- Dopiero pobyt w ośrodku w Konstancinie mi to uświadomił. Na pierwszej wizycie rehabilitant oznajmił, że prawdopodobnie już nigdy nie zagram w koszykówkę. Diagnoza: przerwanie rdzenia kręgowego – wspomina Balcerowski, który wtedy nie przypuszczał, że w 2002 roku zostanie powołany do reprezentacji Polski.
Dostałem telefon ze Startu Wałbrzych. Zaproponowali mi, abym spróbował koszykówki na wózkach. Pojechałem na pierwszy trening. Nie do końca byłem przekonany, szybko się zniechęciłem, bo nie miałem wystarczająco dużo siły, aby dorzucić piłkę do kosza. W końcu dwa lata spędziłem w domu… Z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Jeździłem po wszelkich ośrodkach rehabilitacyjnych, ale dopiero regularne treningi pomogły mi dojść do siebie. Wtedy nawet przez myśl mi nie przeszło, że w 2002 roku zostanę powołany do kadry Polski – przyznaje, dodając: - Reprezentacja. To przyszło samo. Można powiedzieć, że szybko pojawiły się pierwsze kluby, kontakt z kadrą, zainteresowanie. Dostałem szansę. Każdy sport jest ciężki na swój sposób, zwłaszcza jeżeli mowa o sporcie zawodowym. Porównując, zdecydowanie ciężej jest w koszykówce na wózkach. Szczerze, po tylu latach nie pamiętam już nawet jak grało się w koszykówkę przed moim wypadkiem, ale jedyne co mogę powiedzieć, że najbardziej brakuje mi chyba wsadów…
W tamtych czasach, koszykówka była moją siłą napędową, to ona mnie motywowała. Po wypadku, miałem 1,5 roku przerwy, a wcześniej, każdy dzień miałem podporządkowany koszykówce. Początki nie były łatwe. To nie było tak, że od razu mi się to spodobało, to były też inne czasy. Nie było takich wózków jak teraz, siadało się na to, co było w klubie. Sił dodawała mi chęć powrotu do sportu, rywalizacji, do środowiska sportowego. Może nie wyglądało to jak zwykła koszykówka - ten sam kosz, ta sama piłka, zasady niemal te same, wspomnienia... Na początku, trudność sprawiało mi samo dorzucenie do kosza. Ale z każdym dniem, próbowałem, nie poddawałem się i było coraz lepiej. Później motywowało mnie to, jak słyszałem o zagranicznych klubach, tych zawodowych, w których można grać.
Każdy sport hartuje. W przypadku niepełnosprawności, to też jest jakaś normalność. Dla mnie, dla każdego, kto uprawia jakikolwiek sport i jest osobą niepełnosprawną. Jesteśmy w tym środowisku i trenujemy tak jak Ci pełnosprawni. Może nawet i ciężej, bo jednak niekiedy są pewne ograniczenia, potrzeba więcej sił i determinacji. Ten hart ducha pomógł mi wyjść z domu, uwierzyć w siebie. Uczyłem się samodzielności, nowego życia. Po wypadku, jak byłem w domu, rodzina bardzo mi pomagała, ale priorytetem było dla mnie radzić sobie samodzielnie. Sport kształtuje osobowość. Teraz więcej rzeczy odciąga naszą uwagę, łatwiej jest siedzieć bezczynnie. Też miałem chwile zwątpienia. Wygrała miłość do koszykówki - podsumował.
Obie koszykarskie kadry łączy świetna, rodzinna historia. Marcin Balcerowski jako doświadczony koszykarz na wózku jest reprezentantem kraju, natomiast jego 19-letni syn Aleksander, równolegle grał na mistrzostwa świata w koszykówce bieganej. Obaj są wychowankami wałbrzyskiego Górnika.
- Koszykówka w naszym domu zawsze miała swoje miejsce – żona grała w koszykówkę w Lublinie, a syn Aleksander na co dzień reprezentuje hiszpańską drużynę Herbalife Gran Canaria Las Palmas. Sport jest czymś tak wspaniałym, że znosi wszystkie bariery. Nie ma rzeczy niemożliwych, tak jak i w tej sytuacji. Uprawiamy z synem ten sam sport, mimo, że na boisku poruszamy się w inny sposób. I to jest niesamowite - podsumował Marcin Balcerowski, sklasyfikowany jako gracz 1,0, obecnie grający w Hamburgu, w BG Baskets.
Sylwetki pozostałych reprezentantów w następnej części.
Zobacz także: Koszykarska reprezentacja na wózkach. Niewiele zabrakło, by spełnić marzenia