W ostatnich dniach Kamil Łączyński udzielił bardzo szczerego wywiadu Adamowi Romańskiemu na kanale Youtube "#Studio AdromMax".
Reprezentacyjny rozgrywający mówił o odejściu z Anwilu, relacjach z włocławskimi kibicami, zdrowiu, kadrze i swojej przyszłości. Ten ostatni temat najbardziej elektryzuje kibiców, którzy zastanawiają się, do jakiego klubu trafi dwukrotny mistrz Polski.
Ten z kolei nie ukrywa, że jego celem jest gra za granicą. Jak sam przyznaje: to jest ostatnie zadanie do zrealizowania na jego "bucket list", czyli liście rzeczy, które chce zrobić w swoim życiu.
ZOBACZ WIDEO Piotr Renkiel, trener reprezentacji Polski: Zbierają się łzy, gdy mówię o brązie na MŚ. To był cudowny moment
- Przed rozpoczęciem kariery mówiłem sobie, że chcę zdobyć mistrzostwo, zdobyć indywidualną nagrodę w finale, wystąpić w europejskich pucharach, zagrać w reprezentacji i podpisać kontrakt za granicą. Brakuje już mi tylko tego ostatniego - mówi Łączyński.
- Jeśli uda się to osiągnąć, to za kilka lat będę mógł usiąść na krześle i w spokoju odpalić cygaro - śmieje się koszykarz, który był MVP finału w sezonie 2017/2018. Wtedy jego Anwil pokonał Stal 4:2. Łączyński w meczach o złoty medal zdobywał średnio 10,8 punktu i 4,8 asysty na mecz.
Koszykarz miał ważną umowę z Anwilem na kolejny sezon, ale klub 20 czerwca postanowił skorzystać z zapisu o "buy-oucie" i tym samym zrezygnował z jego usług. Dla wielu, ale także dla samego zawodnika, ta decyzja była sporym zaskoczeniem. Łączyński był symbolem ostatnich sukcesów włocławskiego klubu.
Rozstanie z Anwilem oznaczało pracę dla agentów zawodnika. Jego sprawami zajmują się bracia Fimiciowie, którzy mają ogromne kontakty w całej Europie. Oni w "swojej stajni" mają m.in. Aleksieja Szweda, Antona Ponkraszowa, Austina Daye'a i znanych na polskim rynku: Walerija Lichodieja, Josipa Sobina czy Jakuba Karolaka.
- Do tej pory miałem jedną konkretną propozycję. Była ona z Rumunii, kilka dni po zakończeniu sezonu. Wtedy jednak pomyślałem sobie, że skoro przyszła tak szybko, to kolejne są tylko kwestią czasu. Niestety przeliczyłem się - szczerze przyznaje Łączyński.
Zawodnik odbył także rozmowę z jednym z trenerów ligi niemieckiej - z naszych informacji wynika, że chodzi o ULM. Problem w tym, że transfer do tego klubu oznaczałby... brak możliwości gry w Chinach na MŚ. Niemcy chcą mieć bowiem cały skład na okres przygotowawczy do nowego sezonu. Z podobną sytuacją spotkał także Wojciech Kamiński, który trafił do niemieckiego MBC Mitteldeutscher.
- Ten trener widział mnie w swojej drużynie, ale postawił takie warunki, które były nie do spełnienia. Musiałbym zrezygnować z gry w kadrze na MŚ, a ja tego nie chcę robić. Na ten moment konkretów nie mam, ale wiem od mojego agenta, że trwają rozmowy z kolejnymi dwoma klubami - opowiada koszykarz.
- Powtórzę: moim celem jest gra za granicą. Dążę do tego za wszelką cenę. Nawet mogę podpisać umowę w listopadzie. To ostatni moment na wyjazd zagraniczny - podkreśla Kamil Łączyński, jest "rodzynkiem" w reprezentacji Polski na zgrupowaniu przed MŚ. Jako jedyny nadal nie ma klubu na sezon 2019/2020.
Warto odnotować, że w ostatnich dniach koszykarz otrzymał ofertę z klubu PLK. Z nieoficjalnych źródeł ustaliliśmy, że najprawdopodobniej chodzi o Śląsk Wrocław. Co na to Łączyński? - Nie wykluczam pozostania w Polsce. Jestem otwarty na propozycje - odpowiada.
Koszykarz w minionych rozgrywkach wystąpił w 39 meczach Energa Basket Ligi, w których średnio notował 5,7 punktu i 6,2 asyst.
Zobacz także: Miał oferty z EBL, wybrał Francję. Jure Skifić: Nie chciałem dłużej czekać
Zobacz także: MŚ Chiny 2019. Ból głowy Mike'a Taylora. Czas na pierwszą selekcję