4 kwarty z gwiazdą: Travis Hansen

Jest jednym z nielicznych graczy, którzy od lat swoje życie prowadzą dwutorowo. Z jednej strony zwycięzca Pucharu Króla czy dwukrotny srebrny medalista ACB z TAU Ceramiką Vitoria, a także były zawodnik Atlanty Hawks, a z drugiej człowiek angażujący się w aktywną pomoc dzieciom dotkniętym wszelkimi przeciwnościami losu. Travis Hansen, bo o nim mowa, opowiedział o swoim życiu specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl w wywiadzie z serii "4 kwarty z gwiazdą".

W tym artykule dowiesz się o:

Kiedy na początku marca roku 1997 Travis Hansen kończył swój debiutancki sezon w NCAA w barwach Utah Valley State College ze średnimi 11,2 punktu, 3,6 asysty i aż 5,2 zbiórki, pomimo, że grał na pozycji skrzydłowego, a nawet rzucającego obrońcy, wydawało się, że przed jasnowłosym Amerykaninem kariera stoi otworem. Kilka miesięcy później u matki koszykarza zdiagnozowano raka trzustki, co stało się przyczyną jej śmierci. Traumatyczna sytuacja odbiła się na psychice 18-latka na tyle mocno, że porzucił marzenia o profesjonalnej grze w koszykówkę i postanowił wyjechać na misję do Santiago, wraz ze swoimi pobratymcami z Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich.

W stolicy Chile przebywał dwa lata, po czym wrócił do Stanów Zjednoczonych, lecz na uczelnię Brigham Young University dostał się dopiero w roku 2000 i, choć jego pierwszy sezon po przerwie był fatalny, w rozgrywkach 2001/2002 ponownie zaczął przypominać koszykarza sprzed kilku lat. Ostatecznie NCAA zakończył uzyskując przeciętne 16,8 punktu, 4,8 zbiórki i 2,4 asysty, więc nic dziwnego, że nagle jego nazwisko znalazło się wśród kilkudziesięciu innych w kontekście draftu 2003.

"Elder 8 Mile", bo taki pseudonim nosił Hansen w czasach uniwersyteckich (ze względu na jasne włosy i podobieństwo do rapera Eminema), został wybrany z numerem 37. przez Atlantę Hawks, stając się tym samym drugim graczem w historii uczelni BYU, który dostał się do NBA (po mierzącym 229 cm Shawnie Bradley’u, wybranym w roku 1993). W barwach "Jastrzębi" rozegrał jednak tylko 41 spotkań (średnio 3 oczka i tylko 4 mecze w pierwszej piątce), więc w kolejnym sezonie przeniósł się do Hiszpanii, do ekipy TAU Ceramiki Vitoria. W Kraju Basków spędził dwa lata, w ciągu których wygrał z drużyną Puchar Króla, dwukrotnie zdobył wicemistrzostwo ligi oraz tyle samo razy zagrał w Final Four Euroligi, w tym raz zajmując trzecie miejsce. Do każdego z tych sukcesów dołożył swoją cegiełkę, a w sezonie 2005/2006 notował nawet 11,2 punktu, 2,8 asysty i 3 przechwyty na mecz w Eurolidze.

Słynący z gry defensywnej i ze świetnej skuteczności rzutów za trzy (około 45 procent w TAU!), Hansen nie miał więc problemów, gdy w roku 2006 zdecydował się szukać nowego pracodawcy. Trafił do Dynama Moskwa, w którym występuje do dziś. W ciągu trzech sezonów klub nie wywalczył większych sukcesów, choć indywidualnie zawodnik nie ma prawa narzekać. W zakończonym niedawno sezonie notował 16,3 punktu w Pucharze Europy oraz 14,7 w lidze a do tego ponad 4 zbiórki i 3 asysty i wygląda na to, że włodarze Dynama w najbliższym czasie zaproponują mu kilkuletnie przedłużenie umowy i sporą podwyżkę.

Hansen jest magistrem medycyny oraz posiada licencjat z zarządzania i marketingu. Wykształcenie pomogło mu w założeniu kilka lat temu fundacji na rzecz dzieci dotkniętych przez los i właśnie działalnością charytatywną koszykarz planuje się zająć po zakończeniu sportowej kariery. Nie ma wątpliwości, że chęć niesienia pomocy jest mu bliska, gdyż sam kiedyś został otoczony opieką po traumatycznych wydarzeniach.

PRZEDSTAWIENIE:

1. Nazywam się… Travis Hansen. Moi rodzicie, mama Laurie i tata Scott, nie wiedzieć czemu uwielbiali to imię. W sumie nie znam żadnych słynnych Travisów, co nie zmienia faktu, że oni wpadali w niemałą ekstazę, kiedy się do mnie zwracali w ten sposób (śmiech).

2. Urodziłem się… w drugim co do wielkości, w stanie Utah, Provo. Mieszkańcy mojego miasta chwalą się tym, że mieszka w nim Shawn Southwick, była żona Larry’ego Kinga, najsłynniejszego w kraju dziennikarza. Wszystko fajnie, tyle, że King miał chyba siedem czy osiem żon, więc co to za powód do dumy (śmiech)? Dla mnie Provo ma swój klimat niezależnie od tego, kto w nim mieszka. Zawsze było dla mnie domem i zawsze nim pozostanie.

3. Kiedy byłem dzieckiem zawsze… uwielbiałem sport. I nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jednakże również bardzo zależało mi na dobrych stopniach w szkole, więc musiałem godzić zamiłowanie do sportu z odrabianiem prac domowych.

4. Teraz, kiedy jestem starszy… ani sport, ani nauka nie stanowią dla mnie najważniejszego elementu mojego życia. Koncentruję się przede wszystkim na rodzinie, którą bardzo kocham i chcę spędzać z nią każdą minutę.

5. Kiedy byłem dzieckiem moim koszykarskim idolem był… nie miałem takowego. Teraz podziwiam Koby’ego Bryanta. Bardzo cieszę się, że udało mu się doprowadzić Los Angeles Lakers do finału NBA (rozmawialiśmy przed rozpoczęciem finału - przyp. M.F.) i głęboko wierzę, że będzie w stanie wywalczyć mistrzowski pierścień. Jego ambicja nie pozwoli mu na drugie miejsce. Mówisz, że jesteś z Polski, a w Orlando gra twój rodak? Cóż, będziecie musieli zadowolić się tym, że jest wicemistrzem (śmiech).

POCZĄTKI:

1. W koszykówkę zacząłem grać… w czwartej klasie szkoły podstawowej i miałem wówczas 9 lat. Poza tym uprawiałem kilka innych dyscyplin sportu, ale gdzieś w środku czułem, że to właśnie koszykówka może być moją życiową drogą. Podświadomie zdawałem sobie sprawę, że w tym mogę być lepszy, niż w piłce nożnej, baseballu czy futbolu amerykańskim.

2. Wybrałem koszykówkę, ponieważ… no cóż, właściwie to już odpowiedziałem to pytanie powyżej.

3. Trenerem, który wpłynął na mnie w największym stopniu był… Rob Cuff, który trenował mnie w szkole średniej Mountain View High School. Był kapitalnym człowiekiem i fenomenalnym szkoleniowcem, który nade wszystko stawiał dobro poszczególnych zawodników pod względem rozwoju sportowego i naukowego. Bez niego nie byłbym teraz w tym miejscu, w którym jestem.

4. Kiedy byłem młodszy nigdy nie chciałem przerwać przygody z koszykówką, bo… szczerze mówiąc - nie wiem. Odpowiem inaczej. Kiedy byłem młodszy bardzo chciałem zostać profesjonalnym graczem, ale nigdy tak naprawdę w to nie wierzyłem. Mówiłem sobie: jest nas, chętnych do gry w NBA, co najmniej kilka tysięcy, a rok rocznie przybywają kolejni. Gdzie ja tam znajdę się wśród czterystu szczęśliwców, którzy mają umowy w najlepszej lidze świata? A jednak, udało mi się i choć byłem tam krótko i tak czuję się spełniony pod tym względem. I ogólnie bardzo cieszę się, że robiąc to co kocham, zarabiam na utrzymanie mojej rodziny.

5. Będąc młodym graczem zawsze marzyłem, że pewnego dnia będę grał w… ponownie pośpieszyłem się z odpowiedzią (śmiech). Oczywiście NBA, lecz nie miałem ulubionego klubu. No może trochę liczyłem, że dostanę angaż w jedynym z mojego stanu klubie, czyli Utah Jazz.

DOŚWIADCZENIE:

1. Najlepszy mecz mojej kariery miał miejsce… w rozgrywkach NCAA, kiedy byłem graczem Brigham Young University i wygraliśmy mistrzostwo Konferencji West Mountain. Równie miło wspominam jednak pobyt w TAU Ceramice Vitoria. W trakcie dwóch sezonów dwukrotnie wywalczyliśmy srebrne medale w lidze oraz zajęliśmy trzecie i czwarte miejsce w Eurolidze. Szczególnie ciepło pamiętam mecz o brązowy medal Euroligi w sezonie 2004/2005 przeciwko FC Barcelonie. Wygraliśmy wówczas 87:82, a ja zdobyłem 15 punktów.

2. Najgorszy mecz mojego życia miał miejsce… było ich kilka. Bardzo mocno boli mnie do dzisiaj porażka z uniwersytetem Connecticut w NCAA podczas March Mandness. Gdybyśmy wygrali, mielibyśmy spore szanse na zajęcie czołowej lokaty w całych rozgrywkach. A tak, przegrana i do domu.

3. Największy sukces mojego życia to… że mogę dostawać pieniądze za coś, co bardzo kocham robić.

4. Największa porażka mojego życia to… śmierć mojej mamy z powodu raka, kiedy miałem 19 lat. Myślę, że to była przyczyna, dla której założyłem później moją fundację.

5. Najlepszy klub, w którym miałem okazję grać to… TAU Ceramica Vitoria. Dwa lata spędziłem w Kraju Basków. Dwa razy graliśmy w wielkim finale ACB i choć przegraliśmy oba, uważam, że to były duże sukcesy klubu. Nieco wcześniej wspomniałem również o sukcesach na arenie międzynarodowej. Oczywiście pamiętam również występy w Atlancie Hawks, ale byłem tam zbyt krótko, by nazwać ekipę "Jastrzębi" najlepszym zespołem, w którym miałem okazję grać.

PRZYSZŁOŚĆ:

1. Obecnie mam… 31 lat i jedno jest pewne - nadal chcę grać. Dziwią mnie moi rówieśnicy, którzy mówią, że to ich boli, tamto im dolega, a w ogóle to już chcieliby mniej trenować i myślą o zakończeniu kariery, żeby móc nic nie robić. Dla mnie koniec z koszykówką, będzie tylko końcem pewnego etapu. I zamierzam rzucać tym pomarańczowym przedmiotem do kosza tak długo, jak tylko będę czuł, że robię to dobrze.

2. Po zakończeniu kariery koszykarskiej zamierzam… będę w większej perspektywie prowadził fundację Little Heroes Foundation (Fundacja Małych Bohaterów - przyp. M.F.). Od razu zachęcam wszystkich do zajrzenia na naszą stronę internetową - www.littleheroesfoundation.org. To jest dzieło mojego życia, na którym koncentruję się już teraz, ale w pełnym wymiarze przejmę stery dopiero wówczas, kiedy powiem "stop" koszykówce.

3. Mamy rok 2019. Widzę siebie… razem z moją rodziną, podróżującego po świecie i prowadzącego fundację Małych Bohaterów.

4. Marzę, że pewnego dnia… będę miał więcej dzieci i każde z nich będzie zdrowe. Razem z moją żoną LaRee będziemy patrzeć na nich z dumą i cieszyć się życiem.

5. Mając 60 lat będę żałował jedynie, że… czas tak szybko płynie. Kocham życie we wszystkich jego aspektach i mam nadzieję, że moja dewiza "rób wszystko tak dobrze, jak tylko jesteś w stanie" sprawdzi się na tyle, że nie będzie miejsca na jakiekolwiek żale.

W następnym odcinku: Saso Ozbolt - Olimpija Lublana.

Komentarze (0)