Janusz Jasiński: Europa nam mocno odjechała. Brakuje nam dużych pieniędzy

Newspix / Tomasz Browarczyk / Na zdjęciu: Janusz Jasiński
Newspix / Tomasz Browarczyk / Na zdjęciu: Janusz Jasiński

- Sytuacja klubu jest stabilna, ale część grzechów z przeszłości atakuje teraźniejszość i przez to destabilizuje trochę sytuację. Zachwianie płynności finansowej powoduje, że gracze muszą cierpieć - mówi Janusz Jasiński, właściciel Stelmetu Enei BC.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Czy z perspektywy czasu decyzja o przystąpieniu do rozgrywek VTB była słuszna? Warto było?[/b]

Janusz Jasiński, właściciel Stelmetu Enei BC: To złożone pytanie, na które trzeba spojrzeć z kilku perspektyw. Pod względem sportowym - liga VTB jest jedną z najmocniejszych w całej Europie. Fachowcy mówią, że to jest druga liga na Starym Kontynencie, która wyprzedza nawet ligę turecką. Więc to na pewno jest ogromny atut, że możemy występować w tak renomowanej lidze. To są najtrudniejsze rozgrywki, w których występujemy od czasów Euroligi.

Problemy jednak są i tego nie ukrywamy. Najtrudniejsze są dalekie wyjazdy i umiejętne zorganizowanie przelotów. Żeby dotrzeć do większości miast i jeszcze przeprowadzić tam przedmeczowy trening, to musimy wylecieć z Polski dwa dni przed rozpoczęciem spotkania. I przez to niestety "zarywamy" jedną noc, co odbija się na naszej grze.

Jakie płyną korzyści finansowe z tego, że gracie w tych rozgrywkach?

Znamy kwotę za przystąpienie do rozgrywek. Później jest cała lista premii. Liga VTB jest bardzo ciekawie skonstruowana pod tym względem. Szefowie rozgrywek premiują różne kwestie, chcąc nieco takimi działaniami wyrównać poziom rozgrywek. Dużym plusem są także transmisje w Eurosporcie. Dawno nie było nas na tej antenie. To aż 26 meczów.

W VTB są premie za miejsce na koniec rundy zasadniczej, za frekwencję na trybunach i jest także premia za najbardziej efektywne wydawane pieniądze. Chodzi o liczbę zdobytych punktów przez klub w kontekście posiadanego budżetu. Są w ten sposób premiowane trzy "najbiedniejsze" kluby.

ZOBACZ WIDEO: Andrzej Borowczyk: Kubica mógł wejść na szczyt. Wstępny kontrakt z Ferrari był już podpisany

Zobacz także: Trefl Sopot idzie na całość. Klub szykuje duży transfer

Jesteście w tym gronie?

Mamy jedynie szczątkowe informacje. Wynika z nich, że możemy być w tym gronie. Wydaje nam się, że mniejsze budżety mogą mieć w Mińsku i Permie. Ryga i Kalev Tallin mają na pewno większe pieniądze. Mam informację, która z pewnością wszystkich zaciekawi. VEF Ryga, który w zeszłym sezonie uplasował się na 8. miejscu, zarobił łącznie około 300 tysięcy euro. Liczymy, że u nas będzie podobnie. Dla porównania: triumfator Basketball Champions League w minionych rozgrywkach otrzymał nagrodę w wysokości miliona euro.

Gra Stelmetu Enei BC w lidze VTB to projekt krótkotrwały czy jednak chcecie tam zostać na dłużej?

Były dwa powody naszego zgłoszenia do ligi VTB. Po pierwsze - z różnych przyczyn nie było dla nas miejsca w europejskich pucharach, w których chcieliśmy występować. Nam zależało na grze w BCL lub EuroCupie. Byliśmy zmuszeni podjąć coś innego, ale równie wymagającego, bo na tamten moment nie byłem gotowy przystąpić z tak "rozgrzanym" Stelmetem Eneą BC do rozgrywek FIBA Europe Cup. Być może dzisiaj podjąłbym inną decyzję. Wtedy wydawało nam się, że te rozgrywki będą mocno rozczarowujące dla kibiców. Tak jak rozgrzewać, tak samo należy studzić - powoli.

My cały czas naszych fanów studzimy. Nie dość, że ciężko jest nam wygrać mecz w VTB, to na dodatek w tym sezonie jest duża konkurencja w Energa Basket Lidze. Istnieje takie prawdopodobieństwo, że możemy nawet nie załapać się do strefy medalowej. Jest pięć bardzo mocnych zespołów.

Eliminacje do Basketball Champions League wchodziły w grę?

Tak, ale na takiej samej zasadzie jak Polski Cukier Toruń, czyli od pierwszej rundy.

Zobacz także: Wyjątkowe wydarzenie w Energa Basket Lidze. Mecz Trefla ze Stelmetem zobaczy... 9 tysięcy kibiców!

Ten brak miejsca w europejskich pucharach to był policzek dla pana i Stelmetu Enei BC?

Nie, bo zajęliśmy dopiero czwarte miejsce w rozgrywkach Energa Basket Ligi. Na więcej po prostu w BCL nie zasługiwaliśmy. Liczyłem jednak na to, że dostaniemy coś więcej jako Polska, a nie jako Stelmet Enea BC. Cały czas myślę o tym, co stało się w Czechach. Tam federacja otrzymała dwa miejsce w fazie grupowej i jedno w trzeciej rundzie eliminacji.

Jak wyglądała z waszej perspektywy kwestia przystąpienia do EuroCupu?

Mam żal do władz EuroCupu, które mogły... po prostu nie wysyłać do nas zaproszenia. Jeżeli ktoś się z kimś wcześniej czy później porozumiał, to nie ma z tym problemu, tylko trzeba o tym poinformować. My niestety przez to bardzo mocno nadszarpnęliśmy sobie dobrą współpracę z Basketball Champions League. To zostało fatalnie odebrane i być może skutkowało to tym, że później niczego nie otrzymaliśmy. A były przecież zespoły, które otrzymały dziką kartę.

Byliśmy wcześniej z prezesem Piesiewiczem w Barcelonie na rozmowach z Euroligą. Pojechaliśmy tam właśnie po to, żeby zbudować dobre relacji na linii "polska liga-Euroliga". Zależy mi na tym, żeby zbudować jednolity, wewnętrzny system, który będzie respektowany i akceptowany przez zewnętrzne podmioty. Chodzi, żeby konkurując o to samo na końcu o wszystkim decydowało boisko i zajęte miejsce w tabeli.

Arka zrobiła bardzo dobry ruch i nie mam do nich pretensji. Było, minęło. Jestem zodiakalnym bliźniakiem i nie noszę do nikogo urazy. Nawet jak na kogoś się obrażę to tylko na chwilę. Szybko zapominam.

Jak pan ocenia występy rywali w europejskich pucharach?

Cieszę się, że w tym sezonie aż tyle zespołów przystąpiło do gry na dwóch frontach. To dla nich nowa porcja informacji i doświadczeń, które później będą nieocenione. Szkoda, że Polski Cukier nie awansował do BCL, bo dzielnie walczył w eliminacjach. Anwil odpadł i nawet nie zakwalifikował się do FIBA Europe Cup. Arka w bardzo silnym EuroCupie wygrała jedno spotkanie. My z kolei w VTB wygraliśmy cztery mecze.

Niestety powiem wprost: to jest siła polskiej ligi. Europa nam cały czas odjeżdża. O tym trąbię z uporem maniaka od kilku lat. Takie są fakty. Taki zimny prysznic jest bardzo ważny. Niestety bez pieniędzy nic się nie zdziała w Europie. I tu nic nie dadzą zmiany przepisów dotyczących liczby Polaków na parkiecie.

Proszę zobaczyć. Minimum budżetowe dla klubów w lidze niemieckiej wynosi 2,7 miliona euro. Tyle trzeba uzbierać pieniędzy, żeby przystąpić do rozgrywek. U nas są dwa miliony... złotych. Nawet nie te 2,7, co byłoby parytetem 1:4. A kiedyś niemiecki projekt był porównywalny z polskim. Niestety teraz jesteśmy daleko z tyłu.

Jaki budżet ma Stelmet Enea BC?

Około 10 milionów złotych. W tym sezonie ta kwota jest nieco wyższa w porównaniu do ostatniego, bo jest więcej spotkań i to powoduje, że te przychody z dnia meczowego są większe. Często mówię o tym, że jeśli my w 150-tysięcznym mieście umiemy zgromadzić takie pieniądze, to w innych rejonach Polski też jest to możliwe. Może nie chodzi o sumę 10 mln, ale niech to będzie 5-7. Proszę sobie wyobrazić, jakby wyglądała nasza liga, gdyby było 10 zespołów z takimi budżetami. Wyglądalibyśmy znacznie lepiej na tle innych lig.

Na kolejnej stronie Janusz Jasiński opowie o ostatnich zmianach w zespole, rozmowach z gwiazdami, wizerunku klubu w Europie
[nextpage]Przejdźmy do spraw transferowych. W ostatnich tygodniach do Stelmetu Enei BC dołączyło trzech Amerykanów. Zacznijmy od tego, który pojawił się pierwszy: Quinton Hosley. Dlaczego go ponownie ściągnęliście? Liczycie na jego magię? Trzy razy w Polsce - trzy mistrzostwa.

Quinton to ważna część większego planu. Po różnych analizach doszliśmy do wniosku, że musimy pójść w sprawdzone receptury, poszerzyć skład, ale by w kadrze było przy tym dużo dojrzałości i boiskowego IQ. Jemu na pewno będzie zależało, żeby coś udowodnić.

Co takiego?

Niech pan zapyta kolegów z innego klubu. Myślę, że coś panu powiedzą na ten temat. Ja wiem, że ma dużo do udowodnienia. Na przykład to, kto w zeszłym roku przyczynił się do zdobycia mistrzostwa. Moim zdaniem - to właśnie Hosley był tym głównym architektem sukcesu. Uważam, że mamy na pewno do czynienia z fajną historią.

Ewentualny finał Stelmet Enea BC - Anwil zapowiada się pasjonująco. Nie ukrywam, że bardzo życzę sobie takiego właśnie rozwiązania. To byłby najlepszy finał z możliwych, bo oba kluby mają to, co najbardziej liczy się teraz w zawodowym sporcie: zagorzałych kibiców, nowoczesne obiekty i świetnych zawodników w składach. To by się znakomicie sprzedało w telewizji i w mediach. Oczywiście z Arką i Polskim Cukrem też byłoby ciekawie.

Powiem jeszcze jedną rzecz - może się komuś narażę, ale nie chcę, żeby finały ponownie odbyły się w Ostrowie Wielkopolskim. Dopóki nie będzie odpowiedniego obiektu, to po prostu nie możemy na to pozwolić. Jako środowisko musimy być w tym temacie "zero-jedynkowi". Koniec z pobłażaniem. Stwarzanie niebezpieczeństwa to jedno, ale po prostu preferujemy, dajemy dodatkowe punkty drużynie, która nie spełnia norm. Nagradzamy kogoś za to, że z upiorem maniaka nie chcę się dostosować do narzuconych warunków gry.

Zobacz także: Arka i Stelmet jak ogień i woda. Anwil jest gdzieś pomiędzy

Później do Stelmetu Enei BC miała przyjechać duża gwiazda. Mówiło się o Lasme, Lavalu, a nawet Crawfordzie. Dlaczego nie udało się pozyskać gracza o dużym nazwisku?

Były rozmowy, przymiarki i różne analizy. To było fajne doświadczenie. Dużo nowych rzeczy się dowiedzieliśmy - np. tego, że wykup gracza z G-League kosztuje aż 50 tysięcy dolarów. A z takimi zawodnikami także rozmawialiśmy. Mogę zdradzić, że jeden z koszykarzy powiedział tak: "mogę do was przyjechać, ale muszę na parkiecie średnio grać po 30 minut". Inny z kolei zadeklarował chęć podpisania umowy, ale w przypadku, gdy 60 procent zagrywek będzie przez z niego przechodziło.

Jednak powiem panu szczerze, że po zeszłym sezonie mam dużą awersję do gwiazd. Na papierze mieliśmy chyba najlepszy skład w historii, byliśmy największym kandydatem do zdobycia mistrzostwa i Pucharu Polski, a... niczego nie wygraliśmy.

Dlaczego w takim razie Justice i Humphrey?

Powtórzę: zbudowanie dobrej drużyny to nie tylko umiejętności i nazwiska, ale także chemia. Doszliśmy do wniosku, że na ten moment potrzebni są nam młodzi i perspektywiczni gracze. Walczaki, które dodadzą energii. Polska liga jest ligą rzemieślników, zawodników niezwykle zdeterminowanych i walczących. To pokazał ostatni Puchar Polski, który padł łupem BM Slam Stali.

Jestem przekonany, że obaj wzmocnią rywalizację w zespole. Kodi może grać od "jedynki" do "trójki", Michael z kolei łączy grę na pozycjach cztery i pięć. Są wszechstronni.

Czyli nie chcieliście zaburzać hierarchii w trakcie sezonu?

Tak. Chcieliśmy uniknąć przypadku, który przerabialiśmy w poprzednich latach. My na pewno nie chcieliśmy żadnych rewolucji, bo to zawsze wiąże się ze zmianą hierarchii. My mamy już ustalony trzon i liderów. Chcieliśmy wspomóc zespół, jednocześnie nie psując zbudowanej już chemii.

Anwil postąpił inaczej. Zdecydował się na całkowitą przebudowę zespołu.

Jestem pełen podziwu dla Anwilu za bardzo odważny ruch na rynku transferowym. Postawili wszystko na jedną kartę, choć osobiście uważam, że Anwil do momentu zmian grał dobrą koszykówkę. Było trochę klocków do poukładania, ale drużyna była zbudowana wg. jakiegoś pomysłu, schematu. Potem wydaje mi się, że zwyciężył marketing i presja kibiców. Ale być może zakończy się to sukcesem. Nikt tego teraz nie wie.

Mówił pan o tych różnych składowych, które stawały na drodze do zatrudnienia uznanego nazwiska. Czy wasza nie najlepsza reputacja w Europie też ma znaczenie?

Niestety tak. Dużo trudniej jest nam dzisiaj zatrudnić zawodnika niż to było w latach ubiegłych. Jak byliśmy świeżym projektem i mieliśmy do dyspozycji Euroligę, to nasze argumenty w rozmowach z wieloma zawodnikami były naprawdę bardzo solidne. Dzisiaj tych argumentów nie ma, a na dodatek dochodzą sprawy w BAT. Choć jak ja to często powtarzam: "na BAT trzeba sobie zasłużyć".

Czym?

Wysokim kontraktem i to nie jednym, ale całą grupa umów. Na pewno to nie jest tak, że to jest tylko nasza wina. To nie są czarno-białe sprawy, często są także odcienie szarości, ale o tym w przestrzeni publicznej nie mówi się za wiele. W mojej opinii w dwóch przypadkach zostaliśmy mocno skrzywdzeni. Mamy nauczkę, którą teraz mocno bierzemy pod uwagę. Wiemy, że trzeba sporo pieniędzy przeznaczyć na dobrych prawników. Wcześniej przegraliśmy takie sprawy, które wydawały się nam nie do przegrania. To są sprawy Eyengi i Troutmana.

Jak wyglądała sprawa Eyengi?

Eyenga podał nas do BAT na podstawie, moim zdaniem, całkowicie wyimaginowanych okoliczności. Sąd nas skazał, a prawda jest taka, że z zawodnikiem się rozliczyliśmy, wszystko mu zapłaciliśmy. Mieliśmy prawo do wypowiedzenia umowy po roku, tak zrobiliśmy, zapłaciliśmy 20 tysięcy buyoutu. Zawodnik podpisał nową umowę w Turowie Zgorzelec, tam się nie stawił, został wyrzucony i wylądował w Varese. Złożył jednak wniosek, że my mamy mu zapłacić pieniądze za kolejny rok, bo umowa została nieskutecznie wypowiedziana. Nie wiem na czym ta nieskuteczność polegała.

On z kolei uważa, że za późno zapłaciliście mu kwotę, która należała się za przedwczesne rozwiązanie umowy.

Przypomnę, żeby zapłacić fakturę, musi ona zostać wystawiona. Tak się stało, my ją zapłaciliśmy, a później druga strona mówi, że powinniśmy ją zapłacić w momencie, gdy kończyło się wypowiedzenie. Nie mieliśmy jednak dokumentów. Arbiter tego nie wziął pod uwagę, podobnie jak tego, że Eyenga podpisał umowę na tzw. preseason z Turowem. Moim zdaniem tam nastąpiło wiele naruszeń.

Ile musieliście łącznie zapłacić?

Około 200 tysięcy dolarów. To są ogromne pieniądze.

Jak teraz wygląda sytuacja klubu?

Jest stabilna, nie ma żadnych tąpnięć, ale nie będę ukrywał: część grzechów z przeszłości atakuje nam teraźniejszość i przez to destabilizuje nam trochę sytuację. Zachwianie płynności finansowej powoduje, że inni zawodnicy muszą cierpieć. Niestety jeżeli w danym momencie musimy zapłacić jedno, to nie stać nas na spłacenie czegoś innego.

Na pewno na nasz budżet mocno wpłynęła gra w Eurolidze. Wydaje mi się, że właśnie przez to PGE Turów zapłacił ogromną cenę, my także mamy swoje problemy. A jak są problemy, to zarządzanie finansami jest znacznie trudniejsze.


Zobacz inne teksty autora

Źródło artykułu: