Mike Scott jak Aaron Johnson? Amerykanin wrócił z zaświatów

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / Paweł Pietranik / Na zdjęciu: Mike Scott
Newspix / Paweł Pietranik / Na zdjęciu: Mike Scott
zdjęcie autora artykułu

Droga Mike'a Scotta mocno przypomina tę, którą kiedyś przeszedł Aaron Johnson. Filigranowy rozgrywający stał się generałem Stali, choć był już praktycznie spakowany. Jego rodak też był na wylocie, a ostatnio przyczynił się do zdobycia Pucharu Polski.

- Faktycznie odczuwam takie deja-vu. Aaron Johnson nie mógł się odnaleźć na początku, prowadziliśmy poważne rozmowy na temat jego przyszłości. I nagle... nastąpiła cudowna odmiana - mówi prezes Paweł Matuszewski.

Aaron Johnson poprowadził "Stalówkę" do zdobycia brązowego i srebrnego medalu, ale jego początki w Polsce wcale nie były tak udane. Amerykanin przedsezonowych wywiadach zapowiadał: "chcę być ostrowskim Napoleonem, który prowadzi BM Slam Stal do kolejnych zwycięstw". Jego słowa znalazły potwierdzenie dopiero... w szóstej kolejce.

Zobacz także: Energa Basket Liga. Czas na powrót do ligowej rzeczywistości. Ale nie szarej, a kolorowej

Dużą cierpliwością w stosunku do jego osoby wykazali się działacze ostrowskiego klubu. Wierzyli w umiejętności amerykańskiego rozgrywającego, choć już po drugiej kolejce mieli podstawy do tego, by go zwolnić i poszukać nowego generała. Swoją rolę odegrał także trener Emil Rajković, który mu zaufał i dał szansę.

ZOBACZ WIDEO Adam Kownacki: Walka z Wilderem? Każdy wyzywa mnie na pojedynek

Historia Mike'a Scotta jest nieco podobna, choć ten początek w barwach Arged BM Slam Stali Ostrów Wielkopolski miał bardzo udany. W pierwszych ośmiu meczach notował średnio 15,4 punktu, 3,9 asysty i 2,4 przechwytu. Wicemistrzowie Polski zwyciężyli w sześciu spotkaniach. Problemy zaczęły się w Gdyni w meczu z Arką. Tam Scott trafił 4 z 19 rzutów z gry. Kolejne spotkania też były fatalne w jego wykonaniu.

Z Anwilem przestrzelił wszystkie sześć rzutów, będąc jednym z najgorszych aktorów sobotniego widowiska. Łącznie w pięciu meczach zawodnik trafił zaledwie... 19 z 70 rzutów z gry. Amerykanin nie miał wysokich notowań wśród kibiców ostrowskiej drużyny, choć za każdym razem trener Wojciech Kamiński brał go w obronę. Apelował o rzetelne ocenianie zawodników.

Polski szkoleniowiec miał rację. Amerykanin "wrócił do żywych" i w Pucharze Polski pokazał, że za szybko go skreślano. W trzech meczach zdobył łącznie 52 punkty, w walny sposób przyczyniając się do zdobycia przez "Stalówkę" pierwszego pucharu w historii klubu.

- Ostatnie dwa miesiące były bardzo trudne. Dochodziły do mnie informacje na temat słabej gry i ewentualnego zwolnienia. Miałem momenty zwątpienia, ale nie poddałem się. Zależało mi na tym, żeby pokazać wszystkim, iż są w błędzie. Chciałem udowodnić, że jestem dobrym graczem - mówi nam Mike Scott, który bardzo sobie chwali współpracę z trenerem Kamińskim.

- Cały czas we mnie wierzył. Powtarzał, żebym robił swoje na każdym treningu. "Nie myśl o słabych występach" - mówił. Miał rację, cieszę się, że wróciłem z zaświatów. Jednak to nie koniec, bo nadal dużo grania przed nami. Chcę iść do góry, poprawiać swoje umiejętności - podkreśla Amerykanin.

Zobacz także: Mateusz Ponitka: Nigdy nie odmówię reprezentacji. To zaszczyt w niej grać (wywiad)

Źródło artykułu: